piątek, 30 października 2015

Dobrze mi...

Ojej, jaki to był przyjemny odcinek! Przywykłam już do tego, że MOTW są pięćset razy lepsze niż odcinki głównowątkowe, ale nie spodziewałam się czegoś aż tak miłego dla oka i ducha. Plus, zrobiono to, co było dosyć istotne dla Supernaturala w jego początkach – pośrodku przypadkowego epizodu ze sprawą tygodnia wrzucono dosyć istotną informację. Sytuacja prawie jak z Mary Winchester i jej sławetnego „I’m sorry” w Home.



Serduszko fana bije jakby szybciej...

Kiedy usłyszałam, że jeden z odcinków będzie nosił tytuł Baby, byłam przekonana, że pójdą w stronę fanfikową (nie byłabym tym specjalnie zaskoczona) i dadzą Dziewczynce zmienić się w człowieka. I bawiła mnie ta myśl, i przerażała, bo to trzeba zrobić z wprawą, a Carverowi jednak ostatnimi czasy sporo brakuje. Jednak po tych 40 minutach spędzonych na oglądaniu, miałam takiego banana na twarzy i ciepło w serduszku… Choć do jednej rzeczy mam w sumie zastrzeżenie – ale do tego jeszcze dojdę.



Oczywiście, to był czysty żywy fanservice. Od momentu, kiedy usłyszeliśmy narrację podaną nam głosem Proroka Chucka, łezka w oku się zakręciła. Potem było już tylko gorzej/lepiej – ujęcie pokazujące żołnierzyka w popielniczce (jakim cudem do dzisiaj nie wypadł, nie mam zielonego pojęcia), klocki LEGO w wentylacji, wycięte inicjały chłopców… Ach! Bardzo podobało mi się również to, że przypomniano sobie o kasetach, przecież to czyniło Impalę tak unikalną (ha, pamiętacie, jak Dean się wściekał w Lazarus Rising, bo Sam podpiął swojego iPhone’a?). A moment, kiedy panowie zasypiają w samochodzie, niemalże na waleta? W Swan Song usłyszeliśmy, że nigdy nie byli bezdomni, bo Impala zawsze stała na poboczu, ale właściwie jest to pierwszy raz, kiedy widzimy to tak wprost… Rozczuliłam się nieziemsko, zwłaszcza na widok lekko skręconego Sama – zresztą, ja zawsze się zastanawiam, jak on właściwie się mieści z przodu, siedziałam w Impali, tam jest rozpaczliwie mało miejsca! Końcowy dialog też wlał mi miód na serduszko – „Let’s go home.” „We are home.” Tak, nie da się ukryć, że Impala jest jedynym stałym elementem w życiu Winchesterów (pomijając Sezon 7, o którym wolałabym raczej zapomnieć).


Czy jednak to wystarczy, by obdarzyć ją nieomalże cudownymi własnościami? Bo z całym szacunkiem, ale owo „znikanie” przedmiotów – wsuwki, torebki czy maczety zakrawa na obdarzenie Dziewczynki nie dość, że prekognicją, to jeszcze telekinezą. A to zakrawa mi wręcz na przesadę. Lubię Impalę taką, jaka jest, bez specjalnych udziwnień. Mam nadzieję, że będzie to jednorazowy przypadek, w moim odczuciu raczej wypadek przy pracy.

Nareszcie, po raz pierwszy od lat, Winchesterowie zachowują się jak na samym początku – rzeczywiście, tutaj mamy powrót do korzeni! Nawet wyznanie Sama, że był zarażony Ciemnością, nie wbiło tego klina pomiędzy chłopców, a już się tego obawiałam. Te radosne podkpinki, śmichy chichy oraz niekończący się konflikt zdrowego i niezdrowego żarcia to jak podróż w czasie. Już zdążyłam nieomal zapomnieć, że to Sam zawsze pchał w siebie sałatę… Smoothies zamiast piwa rozbawiło mnie na potęgę. Chciałabym jednak, żeby to nie był tylko i wyłącznie jeden odcinek w całym sezonie, w którym panuje właśnie taka atmosfera, bardzo bym chciała, żeby było ich znacznie więcej!


Roześmiani Winchesterowie w Impali... widok już niemal zapomniany...

Zdziwiło mnie tylko jedno i było to nieco out of character w przypadku Sama – to podrywanie panienek. Nie mówię, że młodszy Winchester jest święty i w życiu by się nie przespał z przygodnie spotkaną kelnereczką, ale to dotychczas zazwyczaj było domeną Deana, zupełnie nie pasuje do Sama. Sam miewał przygody, i owszem, ale niemal zawsze przynajmniej podbudowane jakimś krótkim zauroczeniem… I natychmiast po przespaniu się z Piper rwie panienkę ze stacji benzynowej, będąc tym tak pochłonięty, że nawet nie zwrócił uwagi na to, że brat właśnie zbiera zęby z podłogi… Komuś chyba pomylił się Winchester…

Kolejna aluzja... Dobrze jeszcze, że nie "Harvelle's", bo by mi serce pękło.

Historia była nieomal jak w sezonie pierwszym – przypadkowe polowanie, które właściwie, pomijając komedię pomyłek, casowych dociekań i kombinowania, było rzeczywiście tylko klasycznym potworem tygodnia, kaszką z mleczkiem dla osób, które zdołały powstrzymać Apokalipsę. Nawet Dean dostał swoją kolejną szansę na to, by nadać nazwę nowemu gatunkowi potworów. No dobrze, nowemu jak nowemu, ale i tak uważam, że w porównaniu z łowcami, archiwa Men of Letters są nieomal skarbcem watykańskim. Co mi się też bardzo podobało, to fakt, że dostaliśmy potwora, w którego przypadku wystarczyło zabić li tylko Alfę, by cała reszta zarażonych powróciła do swojego standardowego życia. Ładnie ułatwiło to chłopcom realizację mocnego postanowienia powrotu do „Saving people, hunting things…” Fascynuje mnie jednak to, że potwory wyczuwają Ciemność, tudzież wiedzą o jej istnieniu… Czyżby Ona również była ich wrogiem? Czyżby była wrogiem Eve? Już ustaliliśmy, że Eve przecież również prawdopodobnie jest stworzeniem równym Bogu, przynajmniej czasowo… To daje duże pole do popisu dla scenarzystów, obawiam się jednak, że nie dostaniemy jakiegoś takiego naprawdę epickiego wyjaśnienia…


No właśnie, Ciemność… Niby jest, a jakoby jej nie było. Znowu casus Sezonu 7, pradawne prebiblijne Zło czai się gdzieś w kąciku i szykuje do ataku… Potwory szykują się również do walki, ale… Szczęśliwie, ktoś nie śpi, by spać mógł ktoś. Pytanie tylko, kto to właściwie był. Nie wierzę, że ciało młodego Johna Winchestera przybrał Bóg, to byłaby zbyt bezpośrednia interwencja jak na jego dotychczasowe popisy… Co jednak z… archaniołami? Michał już raz nosił ciało Johna… A przecież to nie byłby pierwszy raz, kiedy Sam otrzymał przebłyski – wizje z Klatki? Opcją byłby również Lucyfer, co tłumaczyłoby, dlaczego ukazał się właśnie młodszemu Winchesterowi… „Bóg pomaga tym, którzy pomagają sobie…” Już kiedyś Winchesterowie doszli do wniosku, że jedyną szansą na uratowanie świata jest otworzenie Klatki i zaakceptowanie Lucyfera… Jestem naprawdę ciekawa, kto tam czuwa nad naszymi chłopcami.


Wszyscy najwięksi konwentowi imprezowicze wracają ostatnimi czasy do SPNa. Jeden na sezon :)

Odcinek naprawdę przesympatyczny, uderzający fanów we wszystkie czułe miejsca, ale też mający pewne wady. Nie czepiam się nieobecnego Casa, bo jako OZI był po prostu rewelacyjny i takiego go zupełnie akceptuję… Przynajmniej nie ma tragicznej miny kota na środku puszczy… Po kiego licha był jednak ten epizod z panienką porywającą wręcz Impalę jedynie po to, by się nią przejechać w iście wampim stroju? Nie rozumiem. Ni chu chu. Nie mieli co zrobić przez trzy minuty? Nie pamiętam już, czy w tej torebce jej koleżanki rzeczywiście było coś istotnego, ale nie wydaje mi się… Głupi epizod, wolałabym kilka dodatkowych minut z chłopcami rozmawiającymi o rodzicach w Impali… 


Drażni mnie również jedna rzecz – zakończenie poprzedniego odcinka w Piekle – Amara rośnie, domaga się dusz, jedna z regularnych postaci sezonu ma zatem duży problem… I co? I nic, zostawiamy to odłogiem… No tak się po prostu nie robi. Nawet jeśli odcinek MOTW jest bardzo przyjemny, jeśli mamy tak otwarty wątek, powinien ulec jakiemuś domknięciu. Ale to chyba wszystko, co mam do zarzucenia. A to już dobrze. Ja chcę więcej takiego dobra!

Supernatural 11x04 Baby, scen. R. Thompson, reż. T.J. Wright, wyst. J. Padalecki, J. Ackles, M. Collins, M. Cohen i inni.


czwartek, 29 października 2015

Cathia na Falkonie - rozpiska

Powoli nadciąga do mnie nowy odcinek, aczkolwiek rzeczywiście powoli, bo w Zakopanem Internet donoszą wiadrami, a zdarzają się całe dni, kiedy to playowy mobilny w ogóle nie działa, bo tak. W tak zwanym międzyczasie informuję wszystkich, że opublikowano już program Falkonu (znajdziecie go tutaj), a ja jak zwykle mam coś na tym konwencie do powiedzenia…

Jeśli będziecie na konie, a chcecie posłuchać mojego bredzenia (podobnież niektórzy są jego fanami), zapraszam na poniższe punkty.

Piątek, 21:00, sala nr 1
Szatański konkurs anielsko-demoniczny
Aniołów i demonów w literaturze, filmie, grach i serialach dostatek, czasami nawet nie zauważamy ich obecności... Czasami jednak pojawia się ktoś, kto sprawdzi Waszą spostrzegawczość i wiedzę w tej dziedzinie.

Sobota, 13:00, namiot nr 1
Czarty polskie

O Borucie i Rokicie wiedzą wszyscy, jednak ci dwaj panowie nie byliby w stanie obskoczyć całej polskiej ziemi. Szczęśliwie dla Piekła i innych, mniej znanych czortów, czasami dziecięco wręcz naiwnych, zła pragnących, dobro czyniących, w naszych opowieściach ludowych pełno!

Sobota, 14:00, namiot nr 1
Momenty, w których fan Supernatural płakał… niekoniecznie z rozpaczy…
Zapraszam na czysto fanowską prelekcję, podczas której pośmiejemy się, popłaczemy i po raz kolejny uświadomimy sobie, że dla nas to już jest za późno…

Sobota, 17:00, namiot nr 1
Co po Expanded Universe?
Od ponad roku Disney tworzy nowy kanon, stare Expanded Universe to teraz już „Legendy”. Co takiego zaoferowano nam w zamian? Cathia zaprasza na krótki przegląd nowych tworów spod znaku Star Wars, połączony z wysoce subiektywnym komentarzem oraz – uwaga! – możliwymi spoilerami!

Sobota, 20:00, namiot nr 1
Najbardziej uduchowione cmentarze świata
Gdzie ma straszyć, jak nie na cmentarzu? Niektórym duchom nie potrzeba pełni księżyca, północy i łańcuchów (niepotrzebne skreślić), wystarczy wystarczająco malownicze miejsce spoczynku… O najciekawszych miejscach, w którym można ducha wyzionąć ze strachu opowie Cathia.

Niedziela, 10:00, namiot nr 1
Mitologia judeochrześcijańska w serialu Supernatural
Doskonale wiemy, że „Supernatural” bawi się motywami z wielu wierzeń, ale nie da się ukryć, że bazuje na tej najbliższej naszemu kręgowi kulturowemu mitologii. Skąd wzięły się niektóre pomysły i jak je twórczo przerobiono? Przyjdź i się dowiedz!

Prawdopodobnie pojawię się też jako współprowadząca podczas poniższego punktu, a nawet jeśli nie, będzie to prelekcja wysoce pouczająca.

Sobota, 10:00, namiot nr 1
Moda dla geeków – Anna Nahurna
Jesteś geekiem i chcesz to pokazać? Przyjdź i dowiedz się, jak to zrobić! Opowiemy Wam o stylach i możliwościach, ciuchach, dodatkach, fryzurach i makijażach, które pozwolą Wam wyrazić siebie!

Trochę tego w tym roku wyszło, aktualnie tworzę jeszcze konkurs i ostatnią prelekcję, ale już nie mogę się doczekać. Btw, jeśli ktoś wybiera się na prelekcję o scenach, podczas których fan płakał, nie zapomnijcie chusteczek…


A w bonusie zdjęcie z ubiegłego roku.


sobota, 24 października 2015

I znowu wszyscy cierpią na totalne zdebilenie!

Tak naprawdę ten odcinek można określić krótko zdaniem, które stanowi tytuł tych wynurzeń… Ręce i cycki opadają, naprawdę, a jedynymi sensownymi osobami są tutaj wiedźmy. Przynajmniej wiedzą, kiedy uciekać.

Chciałabym powiedzieć, że wiedźmy w tej scenie były przedstawione wybitnie tendencyjnie!

Warto zatem może od nich zacząć… Rowena próbuje stworzyć Mega Kowen, większy i lepszy, niczym w reklamach. Jest to wątek, który nie rusza mnie ani troszeczkę, bo wbrew zapowiedziom, poprzedni sezon wcale nie był specjalnie na czarownicach skoncentrowany, przewijały się tam raczej w tle, choć raz dały pretekst do odcinka znakomitego, jakim był About A Boy. Wychodzi na to, że Wielki Kowen się rozpada ze względu na zaginięcie przywódczyni i ja czynię tutaj przynajmniej dwa facepalmy. Bo to się kupy nie trzyma. Po pierwsze: dotychczas wiedźmy pokazywane były jako żądne władzy i jakoś nie wierzę, by żadna nie wykorzystała tej pustki na stanowisku dowodzenia. Po drugie: Crowley został sprowadzony umysłowo do poziomu pierwotniaka – na jego miejscu już dawno dogadałabym się z Olivette, ponieważ mają wspólnego wroga. Niestety, wygląda na to, że o chomiku już wszyscy zapomnieli, pewnie zdechł w tej klatce w zakamarkach piekielnych… Szkoda, bo tu mamy absolutnie przecudny potencjalny sojusz. Rowena tymczasem wykańcza inne wiedźmy, jeśli nie chcą się zgodzić na jej propozycje, co znowu sprawia, że zastanawiam się, dlaczego jeszcze się nie zjednoczyły i nie ukatrupiły jej wspólnie. Zwłaszcza, że chwali się na prawo i na lewo, że jest matką Króla Piekieł, a widać, że kogo jak kogo, ale Jego Wysokość nasze mroczne damy mają naprawdę w poważaniu. Jeśli tego nikt nie wykorzysta, strzelę focha. Z przytupem. Ale znając życie, mogę zacząć już teraz… O tym, jak Ruda wykiwała naszych braciszków, nawet mi się nie chce wspominać – ja bym na jej miejscu już wcześniej po prostu zarzuciła łańcuszek od kajdanek na szyję Sama. Ale imperatyw opkowy narzucał konieczność zdjęcia klątwy z Castiela.


A klątwę z Casa zdjąć trzeba, bo zagląda chłopakom na laptopy tam, gdzie nie trzeba... A my przekonujemy się, że Dean Winchester nareszcie odkrył, że Internet jest zdecydowanie bardziej zasobny w ciekawe zdjęcie i filmiki niż gazety.

Jest zatem szansa, że Anioł Pana, tfu, Anioł Winchesterów przestanie się snuć po ekranie z miną spaniela i zabierze się za jakąś konkretną robotę – a tą zapewne będzie szukanie Metatrona. Osobiście wątpię, że Skryba będzie coś wiedział na temat Ciemności, chyba że istnieje jeszcze tablet poświęcony właśnie jej… choć wtedy już widzę jak Metatron podzieli się wiedzą… Czy oni się jeszcze nie nauczyli, że on kantuje na każdym kroku? Najwyraźniej nie… Tak, wiem, obecnie jest człowiekiem, można go zastraszyć, ale… Ostatnio też nim był, a z Casem zrobił, co mu się żywcem podobało…
Team Free Will #AlwaysKeepFighting
Naprawdę, przypomniało mi się
The Song Remains The Same.

Ciemność… Amara zachowuje się niczym Damien z wiadomego filmu i nawet podobnie jest edukowana (od razu przypomniał mi się też Dobry omen Pratchetta i Gaimana). Podobała mi się scena lustrzana, kiedy jej dorosła forma zapowiada jej, że ostateczne przeznaczenie dopiero się ujawni, ale z drugiej strony zastanawiam się, co to ma być. W rozmowie z Crowley’em dziewczątko mówi, że ma na myśli większy obrazek – Niebo, Piekło, ludzie dobro i zło są nieistotni… Co zatem jest? Czy Ciemność ma na celu przemeblowanie dokładnie całego Wszechświata wedle swojej woli? Bo to chyba jedyna rzecz, która byłaby w większej skali. Jednak jeśli chcemy większej skali, to dlaczego czekać? Dlaczego Ciemność musiała się wcielić w ludzkie, tak nieistotne przecież, dziecko, żeby osiągnąć dojrzałość… Z całym szacunkiem, to się kupy nie trzyma. Nic a nic. Karmienie się duszami też ma sens tylko w przypadku, o którym mówiłam poprzednim razem – jeśli istnieją one od zarania dziejów i dlatego są najpotężniejszą walutą i źródłem energii we Wszechświecie. Tylko jeśli Ciemność jest na tyle potężna, że może właściwie je wyrywać z ciał ludzkich, żywych i martwych, co powstrzymuje ją od zrobienia tego na globalną skalę? Zyskania naprawdę wielkiej mocy od ręki? Dlaczego też jej opary infekowały ludzi, zmuszały do bezsensownej przemocy? Jedną teorią byłoby to, że konsumowała ich dusze… Nie jest to w sumie zła teoria, bo wszyscy wiemy, jak zachowują się w tym serialu ludzie bez duszy, może też przez to opary nie są w stanie wyrwać ich od razu, konsumuje je po trochu, stąd ojciec małej Amary był w stanie się opierać temu tak długo, jak się dało. Nie wiem, mam wrażenie, że znowu mamy sytuację, w której zapowiadamy wielkie „Groooaaaar”, a dostaniemy cichutkie „Miau”. Patrz Sezon 7 i lewiatany.


Scena bardzo bardzo ładna.

A właśnie, co do Amary… Jeśli ja byłam w stanie przewidzieć, co się stanie, jeśli wsadzi się dzieciątko pożerające dusze do Piekła, gdzie tych dusz od groma i trochę, to Crowley też powinien. I naprawdę nie sądzę, by ten nasz stary dobry demon karmiłby dziewczątko tak bezrefleksyjnie, jak zrobił to właśnie on. Zresztą, powiedzmy sobie szczerze, Crowley zachowuje się teraz tak, że prosi się o przewrót w Piekle. Wiem, zawsze zawierał sojusze, które mogłyby dać mu szansę powodzenia i podpasienia się nieco, ale tutaj gra znacznie powyżej swojej ligi i jestem ciekawa, co zrobi teraz. Przecież jeśli opróżni Piekło, straci swoje moce… Zacznie porywać ludzi na większą skalę? To oznaczałoby interwencję łowców na dużą skalę… Poza tym… czy tylko ja byłam w jakiś sposób zniesmaczona tymi dosyć prymitywnymi zabiegami naszego Króla? Przemówienia z Norymbergi, edukacja dzieciątka w źle ogólnym, różowe kiecki i babeczki…? Naprawdę? Nie składa mi się to do kupy, naprawdę. Chciałabym, żeby to, co powiedział Sam – „He’s up to something and it’s not a breaking news either” – było prawdziwe w jego przypadku. Crowley już dawno nic nie knuje, tylko się snuje. Zupełnie inne słowo. Nie wiem, do czego to zmierza… Do tego, by dziewczyna wyrugowała go z Piekła, a on znowu zawrze sojusz z Winchesterami? Czy myśmy już tam gdzieś nie byli…? Nie  wiem, Crowley wraz z krwią Sama otrzymał też odrobinę jego zdebilenia.


Jestem szczerze zakochana w guwernantce... No normalnie Downton Abbey.

Winchesterowie w tym odcinku zrobili to, czego się spodziewałam – wypełzł stary sekret i ugryzł ich w tyłek. Choć nie wiem, dlaczego Dean był właściwie zdziwiony tym, że Sam zawarł pakt z Roweną i że jej ceną było zabicie Crowleya… Przecież to dosyć naturalne jeśli chodzi o tę wiedźmę. Zastanawiam się, czy to kwestia tego, że starszy Winchester czuje jeszcze coś do Crowleya, czy po raz kolejny wykazuje się kosmiczną wręcz hipokryzją w stosunku do brata… Bo on to nigdy nie zawiera z nikim paktów… i to idiotycznych! Ciekawe, czy to oznacza, że teraz przez kilka odcinków znowu będziemy mieli po prostu klasycznego focha…


A w ramach bonusa Dean Winchester w wydaniu hawajskim.

Żeby nie było, że tylko narzekam… Absolutnie rozczuliło mnie anielsko-demonie spotkanie w barze… Czyżby to była zapowiedź pewnych zmian? Wcale by mnie to nie zdziwiło! Anioły to właściwie nie wiem, czego chcą, ale demony naprawdę mogą mieć serdecznie dość, a Klatka tylko czeka, by ją otworzyć… Wprawdzie Lilith wskrzesić i drugi raz zabić się nie da, ale co stało się z pierścieniem Śmierci? Bo pozostały trzy, o ile pamiętam, pochowano koło domu Bobby’ego Singera… O ile dobrze kojarzę, szeregowe demony nie miały pojęcia o luckowym do nich stosunku, więc wcale się nie zdziwię, jeśli chciałyby swoje bóstwo przywrócić do życia – podobnie anioły. Anioły potrzebują przywódców, a Michał siedzi na dole z braciszkiem. Brzmi jak plan, chyba jedyny możliwy w tym przypadku…


Szczerze? Tęsknię za odcinkiem MOTW, bo też ten straszliwy przerażający przedbiblijny wątek mnie wcale nie wzrusza. Rozdmuchane to wszystko jakby, dałoby się zamknąć w odcinku czy dwóch. Owszem, zdarzają się naprawdę dobre onelinery („Language!”), ale czekam aż coś się naprawdę zacznie dziać. Ciemność rośnie i pożera dusze, nie wiadomo, co z czarnym dymem, trzeba znaleźć Metatrona… Naprawdę na tym etapie zastanawiam się, czy oni planują wypełnić walką z Ciemnością cały sezon, wszystkie odcinki… A tak dobrze im MOTW wychodzą! Nawet przy nagłym zgłupieniu wszystkich głównych bohaterów…

Supernatural 11x03 The Bad Seed, scen. B. Bruckner i E. Ross-Leming, reż. J. Ackles, wyst. J. Padalecki, J. Ackles, M. Collins, M. Sheppard i inni.


piątek, 16 października 2015

Czy ja już tego wszystkiego gdzieś nie widziałam?

Witam po dłuższej nieobecności. Nie obiecuję, niestety, że taka przerwa się nie powtórzy, bo rodzinnie strasznie mi się wszystko ostatnio posypało, postaram się jednak nadganiać wszystko. Dzisiaj za jednym zamachem dwa odcinki, więc będzie może nieco mniej szczegółowo niż dotychczas, ale może przez to nieco mniej pesymistycznie… Chociaż… Wnioski z drugiego odcinka nie są specjalnie pozytywnie nastrajające…

Wiem, że marudzę, ale to nowe logo siakieś takie nijakie.

To lećmy… Pierwszy odcinek był zdecydowanie dużo bardziej interesujący niż finał poprzedniego sezonu, ale dla mnie przede wszystkim był to fan service. Dostaliśmy więc chłopców z przemową „Saving pe ople, hunting things, the family business” i Sama marudzącego, że coś się z nimi stało, bo poza sobą i ratowaniem siebie zapomnieli o pozostałych kilku miliardach ludzi. Thank you, Captain Obvious. Trzeba było kilku ostatnich sezonów, żeby to nagle odkryć? Po raz kolejny upewniam się w tym, że Carver od czasu do czasu wchodzi na Tumblra i szuka po tagu „Supernatural”, a potem próbuje zadowolić większość. Tyle że to się raczej nigdy nie udaje. Najlepszy przykład? Sama kilka razy trafiłam na marudzenie, że należałoby pokazać nieco więcej nietypowych działań Crowleya i co? Nie powiem, ojciec Crowley sprawił, że spłakałam się ze śmiechu, ale pierwszy odcinek i wcielenie się w MILFa wywołało u mnie ciężkiego facepalma. Dawno nie było czegoś kontrowersyjnego w wykonaniu Króla Piekła? To dajmy sesyjkę swingersów… Jeżu kolczasty… Ale do tego, jak znowu pograno sobie z samą postacią, jeszcze wrócę…

A to już lepiej - chłopcy ze spluwami, wkraczający do Bunkra...

Co do głównego motywu, obawiam się, że zanadto mi to wszystko przypomina Sezon 7. Znowu mamy do czynienia z pradawnym zagrożeniem, wymykającym się prawom euklidesowej geometrii. Jedyna różnica polega na tym, że tamto było jeszcze stworzone przez Boga, to jest jakby z nim równorzędne. Manifestuje się jakby ciekawiej, bo jest przynajmniej na czym oko zawiesić (choć nie powiem, Jamesa Patricka Stuarta na tapecie miewam regularnie), ale podstawowa forma jest dokładnie ta sama, co właściwie prowokuje mnie do pytania, czy Bóg, próbując stworzyć swoje pierwsze dzieło, nie sięgnął przypadkiem do zasobów Ciemności? Słupy czarnego dymu, co to papieża nie wybrał, słupami czarnego dymu, ale te czarne żyły występujące u jednostek zainfekowanych jakoś dziwnie przypominają mi lewiatany przejmujące kontrolę nad Castielem.



Ciekawi mnie jednak, jaki jest cel Ciemności. Dotychczas jakoś cicho na ten temat, więc założyć w sumie można, że to, co zawsze – przejęcie kontroli nad światem. Dzieje się tak za sprawą zainfekowanych mrokiem ludzi, co niekoniecznie kończy się dla nich dobrze, a co znowu przypomina mi jeden ze wcześniejszych sezonów – tym razem jednak szóstkę i eksperymenty Eve, Matki Wszechrzeczy. Oczywiście, automatycznie mam skojarzenie znowu z siódemką i tym, że po uwolnieniu straszliwego zła jakieś malutkie miasteczko zostaje zainfekowane, pies z kulawą nogą tego nie odkrywa i tak się to wszystko jakoś toczy… A mówimy o epoce globalnej wioski!!! Interesuje mnie jednak dzieciątko, Amara, przez rzeczoną Ciemność zainfekowane (przy okazji, łapka w górę, kto nie spodziewał się takiego obrotu sprawy! Jakoś niewiele tych łapek widzę…). Jak rozumiem, wyrośnie na tę interesującą damę, nawiedzającą Deana na jawie… albo stanie się jej agentką na Ziemi. Osobiście skłaniam się ku drugiemu rozwiązaniu, bo Amara i jej przyspieszony wzrost przypomina mi dziwnie inne takie stworzonko z annałów fantastyki, Adrią zwane. Zastanawia mnie jednak, dlaczego żywi się duszami, skoro dusze teoretycznie są paliwem dla systemu związanego z Bogiem… istnieje jeszcze jednak inne wyjaśnienie – dusze istnieją od zarania czasu, może dorównują wiekiem Śmierci (no dobrze, teraz go już przeżyły), od eonów stanowią najbardziej wartościową walutę i źródło energii we Wszechświecie… To miałoby sens…

W ramach pomysłów z czterech liter, przyszło mi do głowy, że w jakiś sposób Dean jest ojcem małej Amary.


SPN kontynuuje wątki mrocznych dziewczynek. Co tam demony!

Wspominałam o Samie i Deanie wygłaszających wielkie mowy o tym, jak to się muszą zmienić, jeśli chcą rzeczywiście ocalić świat, tyle że znowu widać, że kończy się na słowach. Po dziesięciu latach, kiedy to za każdym razem tajemnice gryzły ich w dupę, łącznie z ostatnim razem, kiedy to sprowadziły zagrożenie na świat większe nawet od Apokalipsy (tak przynajmniej się to przedstawia i sugeruje), a tymczasem chłopcy nadal trzymają karty przy orderach. Dean nie wspomina szczegółowo o tym, co rzekła mu Ciemność, Sam nie zamierza zdradzać, że został zainfekowany (ciekawe, czy powiedział o tym bratu jakoś potem). Więcej! Pamiętacie, jak w The Executioner’s Song Sam od pierwszego rzutu okiem wiedział, że z Deanem jest niedobrze? Nie powiecie mi, że ta telefoniczna rozmowa między chłopakami w finale pierwszego odcinka była zupełnie normalna. Ten Dean, którego ja znam, raczej na pewno zorientowałby się, że coś jest nie tak, zawróciłby natychmiast po zawiezieniu Jenny na miejsce. Dlaczego? Bo mimo tego, że zgodzili się na takie rozwiązanie, działanie w pojedynkę zawsze wychodziło im niekoniecznie na dobre! Nie wiem, dziwne to jakieś… Podobnie jak dziwnie uzasadniono powroty braciszków do świata żywych – dobrą wolą Śmierci. Śmierć może i wykazywał dobrą wolę, ale głównie go to wszystko irytowało, czemu wyraz dawał nie jeden raz. Ciekawe, czy rzeczywiście Żniwiarze mają taką moc, by samemu decydować o losach duszy… Jak dla mnie, to nieco bez sensu i zaprzecza wcześniejszej mitologii.

A teraz coś, co mnie fascynuje: dlaczego cała łąka, na której Sam znalazł Deana, była porośnięta różnymi odmianami krwawnika?

Sam Dean nie zmienił się specjalnie, jak zwykle czuje odpowiedzialność za cały Wszechświat i jak zwykle jest wręcz uroczo niekonsekwentny. Czy ktoś mógłby wyjaśnić mi, dlaczego właściwie nie zarżnął Crowleya, kiedy już go przyszpilił? Bo tak fajnie im się współpracowało? Bo mu współczuł? Bo…? Bo tak wymagał scenariusz…  Sytuacja w King of the Damned się kłania.


Młodszy Winchester robi to, co wychodzi mu najlepiej, cierpiętnicze miny. Nie da się jednak ukryć, że zaimponował mi nieco desperacją w kwestii znalezienia lekarstwa, choć stała się ona w pełni zrozumiała, kiedy został zainfekowany (i to wymowne odsłanianie szyi, no po prostu czysty seks dla fanek Sama!). Patrząc jednak na to, jak powtarzalnie chwilowo wszystko się zapowiada, zastanawiam się, kiedy wpadnie w guilt tripa. 


Możliwe jednak, że nie będzie miał na to czasu, a to w związku z Lucyferem… Pamiętacie, jak Mark Pellegrino zapowiadał, że pojawi się w Sezonie 11? W obliczu rewelacji z Piekła rodem i nagłych przebłysków świadomości Sama, które wyglądają, jakby pochodziły z Klatki, jestem skłonna zgodzić się z tym, że faktycznie, możemy Lucusia na ekranach ujrzeć. I to nowego Lucusia, jako że Kainowe Znamię, które to miałoby go skorumpować, zostało unicestwione. Niekoniecznie mi się ta wizja podoba, bo mój headcanon odrzuca to, że właśnie Znamię wpłynęło na archanioła, nie jego Wolna Wola, ale to prowadzi w bardzo ciekawe rejony. Dostaliśmy też pewien dowód na to, że Bóg istnieje sobie gdzieś tam, bo Sam, w przeciwieństwie do Casa w The Man Who Would Be a King, dostaje znak. Ładnie to łączy się z nagłym pojawieniem się Chucka w poprzednim sezonie, zwłaszcza w kontekście objawienia z A Little Slice of Kevin („But how Kevin is a prophet if Chuck is a prophet?”)... Bóg powraca…? Nie powiem, byłoby to ciekawym wątkiem. Oczywiście, jak długo nie dostanie od kogoś kosy pod żebra (pun intented).


Ale jak już jestem przy lekarstwie dla zainfekowanych Ciemnością… Święty olej? Naprawdę? Znowu sięgamy supernaturalowych wariacji biblijnych, które wspominały dotychczas, że święty olej jest wyjątkowo ciężką do zdobycia substancją, a zważywszy na to, co może zdziałać, musi być rzadka. Jednak chłopcy od pięciu sezonów mają jej od cholery i trochę, a przecież to nie woda święcona, nie da się tego zrobić niejako „od ręki”! Oczywiście, byłoby to wyjątkowo złośliwe – znaleźć lekarstwo i nie mieć jak go zdobyć, ale mam tu bardziej wrażenie, że scenarzyści potrzebowali czegoś niejako „świętego”, zapominając, że zostało określone jako wyjątkowo rzadkie. I tak od jakiegoś czasu.

Bardzo ładny efekt.

Fanservice’em muszę nazwać też perypetie Castiela, wybaczcie. Oczywiście, już wcześniej w serialu pojawiała się magia tak potężna, że nie dawały jej radę anioły (It’s the Great Pumpkin, Sam Winchester!), ale w ten urok doprawdy nie wierzę. Wielokrotnie powtarzano, że mózg Jimmy’ego już dawno uległ kasacji, na co więc ten urok miałby działać? Na samo ciało? Bez żartów. Na duszę? Mówimy o aniołach! Nie pojmuję tego, doprawdy. Castiel ma jednak szansę szlajać się z miną zbitego pieska, pokazywać, jaki to on szlachetny, a te inne anioły takie złe i niedobre. Może też wykonywać kolejne telefony do braci, a inne telefony dają aniołom pretekst do przemówienia, jak to Castiel zawsze wybierał Winchesterów w miejsce boskich interesów… Tylko my to wszystko wiemy. Wiemy, że Cas jest jaki jest, a anioły Pana to banda skurwieli. Kilka scen w drugim odcinku może zadowoliła fanów sponiewieranego Mishy (jestem fanką sponiewieranego Jareda, muszą istnieć identyczne i w tym przypadku i wcale nikogo nie oceniam!), ale nie wniosła dokładnie niczego do tematu. Więc po co to wszystko było?

Przez chwilę miałam wrażenie, że to mogły być demony...

Podobnie nie mam zielonego pojęcia, po co perypetie Crowleya w ciele MILFa z przedmieść. Rozumiem, że opuścił ciało zanim Castiel dźgnął go nożem, jednak dlaczego, na bogów, do niego po prostu nie wrócił? Meatsuit jest już dawno martwy, nie ukrywajmy, dostał przecież w samo serce chociażby od Bobby’ego w The Devil You Know, więc nie widzę powodu, dla którego powrót do standardowego outfitu miałby być jakimkolwiek problemem, a już na pewno problemem wymagającym radosnego zgromadzenia kilku demonów. Ponadto, nie widzę najmniejszego sensu w tym, by Crowley ukazywał się podwładnym w jakikolwiek sposób pozostając wrażliwym na ataki.


Biedny Crowley... takie smoke'owanie się musi być męczące.

A teraz oglądam halloweenowy odcinek i mam problem z zachowaniem powagi... Ale szczerze mówiąc, to jakoś średnio ta pani była w stanie naśladować mimikę i ogólną manierę Shepparda.

To się po prostu kupy nie trzyma, podobnie zresztą jak jego lekceważąca reakcja na wieści z Klatki. Jasne, w kwestii tego ostatniego mogę uznać, że to było na pokaz, jednak kolejny odcinek pokazuje, jak daleko obecna postać odeszła od starego Crowleya – oczywiście, zawsze starał się zdobyć sojuszników, pozostając jednak przygotowanym na wszystko, nie zachowując się jak mały dzieciak na widok cukierka. Jakkolwiek scena z wanem była uroczym nawiązaniem do sprezentowania przekąski Dickowi Romanowi (i znowu sezon siódmy!), tak nie widzę powodu, by Crowley ściągał sobie na głowę osobę pożerającą duszę. Bo demony to nic innego jak dusze, torturowane i złe, ale przecież jednak dusze! Jeśli ja, dobroduszny Jedi, węszę kłopoty, to co dopiero paranoiczny Król Piekła? Podoba mi się jednak pomysł z ojcem Crowley’em, totalnie widzę Crowleya wcielającego się z uśmiechem w katolickiego księdza (i ten tekst o przysługach, jakie wiszą mu duchowni!), próbującego tak, nie inaczej zbadać wyczyny podwładnych, a przy okazji pewnie i zamykającego kilka przypadkowych transakcji. Trochę mniej podobało mi się jego skakanie wokół Deana, bo miałam szczerą nadzieję, że to mamy już za sobą – zwłaszcza w kontekście badassowej przemowy z The Prisoner. Owszem, dało to pretekst do kilku zabawnych tekstów, jak choćby ten z Daphne czy uroczy dialog po śmierci Jenny („I was getting bored.” „You killed her!” „You’re welcome.”), ale to chyba nie o to chodziło z tą postacią. Pomijając to, że dawny Crowley nie dałby się tak zaskoczyć deanowym ciosem.

Bless me, Father, for I have sinned...
Myślą... I to jak!

Mamy za sobą te dwa odcinki i właściwie chyba wiem, czego się możemy teraz spodziewać – maksymalnie jednego, dwóch dotyczących głównego wątku, potem kilka MOTW, znowu przypadkowy główny wątek… Trochę jak w przypadku wielokrotnie już przywoływanego sezonu siódmego. Mam nadzieję, że się mylę, bo to trochę szkoda, zwłaszcza zważywszy na to, że zaczynało się nieźle – podobała mi się zwłaszcza postać Jenny, jak zwykle jednak zmarnowana. Niestety, nie ruszono za bardzo do przodu z tematem śmierci Śmierci – ot, wiemy, że faktycznie nie żyje, ale ludzie nadal umierają. Po co zatem był potrzebny, tak odwieczny? Co dalej?

Supernatural 11x01 Out of the Darkness, Into the Fire, scen. J. Carver, reż. R. Singer, wyst. J. Padalecki, J. Ackles, M. Collins, M. Sheppard i inni.

Supernatural 11x02 Form and Void, scen. A. Dabb, reż. P. Sgriccia, wyst. J. Padalecki, J. Ackles, M. Collins, M. Sheppard i inni.