Mówiłam, kurczę, mówiłam! Jeszcze zanim pojawił się zwiastun
tego odcinka! Wizje nie pochodziły od Boga, pochodziły od Lucyfera. Szczerze
mówiąc, to nigdy nie sądziłam, że to Dean okaże się tym rozsądnym, tłukąc
młodszemu do głowy, że nie ma pewności. Swoją ścieżką, nasz Szatan musi się
straszliwie nudzić w Klatce, skoro odgrzewa boskie „the greatest hits”. Płonący krzak, doprawdyż? To chyba był moment,
w którym nabrałam pewności co do wizji. Ostatnim razem, kiedy krzak
spektakularnie zapłonął w serialu, powodem tego był anioł. Torturowany anioł.
Chciałabym tylko powiedzieć, że dyskusja o Lucim dotykającym Sama przywiodła mi na myśl fanfiki. Bardzo złe fanfiki.
Ale do rzeczy! Klatka zrobiła na mnie wrażenie, podobnie jak
Piekło, które wreszcie wygląda jak trzeba (mimo że tęsknię za kolejką!) – nie jak ta cieciowa przybudówka,
w której ostatnio urzęduje Crowley. Limbo było absolutnie cudowne, łącznie z
kręgosłupami i czaszkami grzeszników, na stałe będącymi elementami wystroju
wnętrz (czy zachwycanie się tym już świadczy o mnie źle?).
Ach, niemalże krąg piekielny...
Spacerkiem przez Piekło...
Szalenie podobał mi
się koncept fizycznej obecności Klatki w tym miejscu, choć będącej przecież ze
swoim lokatorem jakby w zupełnie innym wymiarze. No właśnie… lokatorem… Co, do
diaska, stało się z Adamem i Michałem? Nie przyjmuję do wiadomości pozaekranowego ewakuowania się obu dżentelmenów z piekielnych wymiarów, choć wcale bym się nie
zdziwiła, gdyby był to wynik uszkodzenia Klatki. Ona nigdy nie miała być
więzieniem dla archanioła innego niż Lucyfer. Może to właśnie sprawiło, że
Michał dał nogę? Jeśli jednak tak zrobił, gdzież on, ach gdzież? W Niebie,
będąc jedną z frakcji walczących o władzę? Gdyby tak było, aniołowie by się
raczej nie buntowali, potrzebowali przywódców, a archanioł jest jakby zupełnie
naturalnym przywódcą. Nie wiem, nie podoba mi się takie obchodzenie mitologii serialu. Poza tym – fandomowi należy się wyjaśnienie za lata pamięci o
biednym Adamie…
Źródełko gifa to oczywiście Tumblr.
Lucyfer jest absolutnie bezkonkurencyjny. Tak, spodziewam
się, że za to zdanie natychmiast pojawi się u mych drzwi lotny patrol do walki
z satanizmem, ale nie da się ukryć – Mark Pellegrino zagrał cudownie
zblazowanego Szatana, który tak doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że to
właśnie on pociąga za wszystkie sznurki i tak bardzo chciałby się podzielić tą
informacją, ale jeszcze nie teraz. Nie da się ukryć, że Lucyfer wyciął numer z
takich, jakie zazwyczaj udawały się Crowley’owi
- jego zawsze na wierzchu. Aż mi się przypomina ta cudowna rozmowa z The End i słowa: „I win, because… I win.” Acha. Piękne rozegranie kart, Wasza
Szatańska Wysokość. Jestem pod szczerym wrażeniem, jak nie należę do grona
fanów Nosiciela Światła w tym serialu. Pytanie, jak wielką potęgą dysponuje
Lucyfer. Był w stanie sięgnąć do Sama, zesłać na niego wizje, mógł zdjąć
ochronne zaklęcia, czy jednak jest na tyle potężny, by Klatkę rozsadzić od
środka? Mam wrażenie, że to kolejna część planu – skoro Sam nie zgodził się na
dobrowolne noszenie Lampki, zaczekajmy teraz aż jego braciszek postanowi go
uwolnić. Kto jak kto, ale Lucyfer doskonale wie, jak zależni są chłopcy od
siebie. Naprawdę, Akademia niniejszym przyznaje Oscara Księciu Ciemności we
własnej osobie.
Na pewno nie przyznam go naszym braciom, którzy wykazali się
absolutnie bezkonkurencyjną tępotą. Ile razy już się rozdzielali, a to się
zawsze kończyło ŹLE! I czy może mi ktoś wyjaśnić, jaki był powód deanowego
poszukiwania Amary poza opkowym imperatywem? Co on jej, na bogów, może?
Zaapelować do serca? Dobrego? Wydaje mi się, że Ciemność zaczęła go przywoływać
dopiero przy kościele, więc po cholerę rozstał się z bratem, zostawiając go w
towarzystwie Crowleya i Roweny? Gorzej! Nie odbiera od niego telefonu mimo iż
wie, co i gdzie się dzieje! Bo Ciemność… Och, bogowie…
Nadal nie wiemy bowiem, co ma Amara do Deana poza tym, że
robi do niego maślane oczyska i wreszcie przestaje to być tak strasznie creepy –
kiedy była w ciele nastolatki, miałam permanentne WTF. Wypuścił ją, jasne. Jest
wojownikiem, ma być jej czempionem? Księciem małżonkiem? Jedynym sprawiedliwym?
No nie, to ostatnie w sumie odpada, bo przecież Amara oznajmia, że nie ma nic
do Stworzenia, jeno do Stwórcy. I tutaj robię taką klasyczną minę „Yeah, right.” Dlaczego w takim razie na
początku sezonu mieliśmy te absurdalne czarne smugi i inwazję pseudozombie? Ach
tak, ona zamierza przejąć wszystko, co należy do jej brata. Teoretycznie ma to
sens, w praktyce, by zyskać potęgę, by dorosnąć, Amara potrzebowała dusz. Ona
tę duszę przecież, na Hadesa, próbuje wyssać z Deana! A zatem? Chce przejąć
Stworzenie czy je zniszczyć? Fakt, jej zdaniem konsumpcja dusz jest sposobem na
zapewnienie im nieśmiertelności i jeśli to o to chodzi, to kibicuję Bogu i
Winchesterom, by ją wreszcie ubili lub zamknęli, bo nielogiczności nie lubię
jak cholera.
Aczkolwiek, nie powiem, miewałam w tym odcinku momenty, w
których jej szczerze współczułam. Ta straszliwa desperacja, by przykuć uwagę
brata, ta próba zrozumienia istoty wiary, którą ludzie tak ufnie demonstrują w
stosunku do Boga. Podobała mi się rozmowa w kościele i to, z jaką pewnością
ksiądz mówi o „umowie” między ludem a jego Bogiem. Podobało mi się, jak z
niezachwianą pewnością wyraża się o Bogu, choć nie da się ukryć, że misjonarzem
to on był dosyć kiepskim. I to zaskoczenie Amary, która nie jest w stanie pojąć
tego, jak ludzie wierzą w – jej zdaniem – abstrakcję, nie mając żadnego dowodu
na to, że jest prawdziwa. Jak wierzą w ocalenie swych dusz – tych dusz, które
im odbierze, które mają stanowić jej pokarm. Właśnie – jeśli dusze to dla niej
energia, czym są dla Boga? Czy oddanie – podobnie jak w przypadku pogańskich bóstw,
o ile pamiętam przemowę Kali – wystarcza mu, by być potężnym? Aniołowie i demony
potrzebują dusz fizycznie, przywódcy są zasilani duszami przebywającymi w
Piekle lub Niebie. Czy może mieć to jakiś związek z tym, że Amara – Ciemność to
początek istnienia, a potem przybyło Światło – Bóg? Dusze są światłem, pochodzą
zatem od Niego. Jednak z czego Bóg stworzył dusze? Och, widzę tutaj takie
piękne pole do popisu dla mitologii!
Tak w ogóle to chciałabym powiedzieć, że piękna ta sukienka... bardzo eksponująca...
Zawodzi mnie jednak pokaz sił Amary. Jeśli jest istotą równą
Bogu, po co bawić się w gromy z jasnego nieba (cholera, przypomina mi się
Falkon) i zamianę wody w krew? Jeśli jest siostrą Boga, czy przypadkiem nie
powinna również mieć przynajmniej szczątkowej możliwości kreacji
rzeczywistości, ot choćby takiej jak Gabryś, zaledwie przecież archanioł. Jest
potężna, to fakt, ale jeśli jej potęga polega na kopiowaniu brata i niszczeniu
aniołów, to czuję się… trochę zawiedziona. Przypominam, zabijać anioły mógł
nawet Colt (a przynajmniej nie stwierdzono, że nie może – Lucek miał być wyjątkiem),
Eve potrafiła wpływać na ich moce, a leviathany robiły z nimi, co chciały.
Jak kocham Jareda, Jensen jest jednak lepsyz w SingleManTear.
Właśnie – czy nie byłoby piękne, gdyby Eve nie miała w sobie
cząstki Ciemności? Ot, taka luźna myśl. Nigdzie nie powiedziano, skąd ona się
właściwie wzięła.
Muzyka była cudowna.
Natomiast wreszcie mamy to, co się zapowiadało już kilka
odcinków temu – anioły zebrały się do kupy i próbują coś zrobić, w
przeciwieństwie do wiecznie gadających i knujących przywódców… Przyznam, że
gęba mi się uśmiechnęła, fajnie byłoby wreszcie zrobić coś sensownego z Niebem.
Jednak… jeśli anioły już zaczęły, co z demonami? Crowley już ma dosyć niskie
notowania, a jeśli jeszcze teraz zwiał w ślad za mamusią, bo Lucyfer się obudził…
Och, widzę przewrót. Taka piękna rewolucja z posadzeniem Lucyfera na tronie.
Widzę to oczyma duszy. Zwłaszcza, że widzę sprzymierzeńca, który może mu pomóc
tyłek na tym tronie posadzić.
Co z tymi garniakami? Czy anioły nie biorą vesseli, które ubierają się nieco bardziej casualowo?
A jest nim… Ach, nie będę narzekać na to, na co narzekam
zazwyczaj – na Crowleya i Rowenę. Znaczy, oczywiście, Crowley głównie siedzi na
tronie i bawi się nożem, natomiast bardzo podobała mi się ich relacja w tym
odcinku… Poza tym – tak bardzo rozumiałam Rowenę… Przecież to czysta żywa fan
girl! Powinna się ustawić w tym szeregu fanek, które naszego Księcia Ciemności
wielbią bezgranicznie. Miałam tak wielką radochę na jej widok, że prawie
zapomniałam o tym, że jej nie znoszę. Plus te cudowne dogryzki mamusi i synka!
Oni są siebie warci, a to wreszcie było pokazane. Wracając jednak do naszych baranów – Rowena zobaczyła
sprzymierzeńca i raczej szybko o tym nie zapomni… zwłaszcza że Winchester
mający Księgę Przeklętych właśnie siedzi w Klatce. Czy Crowley zdąży położyć
łapę na książeczce zanim dopadnie ją mamusia? Mrrrr, widzę dużo fajnych
możliwości, choć oczywiście nie da się ukryć, że wątek Księgi Przeklętych mnie
drażni – takie pójście na skróty. Zdjęcie Znamienia Kainowego, uwolnienie
Ciemności, uwolnienie Lucka… Czy jest tam również sekret panierki z KFC? I jak, do cholery, Lilith o niej nie wiedziała, tylko - biedaczka - się męczyła z otwieraniem pieczęci?
Rowena a.k.a. Fangirl.
No cóż, mamy hellatus. Jared powiedział niedawno, że myślał,
że tego typu rozwiązanie widział raczej na koniec sezonu, my dostaliśmy je na
środek sezonu. To i tak lepiej niż ze śmiercią Kaina (tak, pamiętam!), acz
trochę przeraża mnie to, co zobaczyłam w zapowiedzi kolejnego odcinka. No cóż,
ten jednak przywrócił mi nadzieję na sensowne rozwiązania w głównych wątkach –
nadal się, jak widać, da. Nie żebym się nie spodziewała, ale się da. I w
dodatku ogląda się z przyjemnością (choć w tym odcinku przyjemnością był
głównie Mark Pellegrino, który cudownym człowiekiem jest i pochwala moje zakupy
w wolnocłówce – taka luźna dygresja).
Supernatural 11x09 O
Brother, Where Art Thou?, scen.
B. Buckner i E. Ross-Leming, reż. R. Singer, wyst. J. Padalecki,
J. Ackles, M. Sheppard, M. Pellegrino i inni.