sobota, 30 stycznia 2016

Sprawy większe i mniejsze

OK, wychodzi na to, że Sezon 11 całkiem nieźle spisuje się przy odcinkach, które są czymś więcej niż tylko MOTW. Thin Lizzie była po trochu taka, teraz mamy następny – pomijając sprawę tygodnia, jest i background, trochę jak w starszych sezonach. Przyjemnie się to ogląda, nie powiem, bo w MOTW zawsze leżała siła serialu.


Móżdżek z rana jak śmietana.

Szkoda tylko, że koncentrując się na tzw. „podtekstach”, zapomniano o jednym: zagadka ma być zagadkowa. Jasne, na naszym etapie - 11 sezonów - naprawdę ciężko wymyślić coś, od czego fan nie spojrzy krzywo i stwierdzi „Ok, duch”. Tak przykładowo. Przy mnogości mitologii, z których można skorzystać, da się jednak wyciągnąć coś zdecydowanie nowego i trochę żałuję tego, że od pierwszej sceny nie tylko ja, ale zapewne ¾ widzów już wiedziała, co jest potworem. Irlandia i krzyk? Rozwiązanie narzuca się samo. Szkoda, bo napięcie idzie się trochę śniegiem rzucać i zupełnie inaczej ogląda się drugi atak, jeśli właściwie nie wie się, co się dzieje, a zupełnie inaczej, jeśli widz ma absolutną świadomość tego, co ludzi w serialu atakuje.

Te malownicze sceny przy profanacji grobów...

Bardzo spodobało mi się za to wprowadzenie do kanonu nowych rzeczy, takich chociażby jak sigil unieruchamiający przeciwnika. No właśnie – przeciwnika, bo przecież nie działający li jedynie na banshee, inaczej Eileen nie posłałaby Sama na bojler. Mam nadzieję, że to jeszcze zobaczymy, bo wygląda na mało skomplikowany, a przydać się chłopcom może na pewno. Cieszę się również bardzo z nawiązania do Ludzi Pisma – teraz wreszcie widać, że nie była to li i jedynie amerykańskocentryczna organizacja. Tylko w sumie mogli lepiej małżonki edukować – konia z rzędem temu, kto mi wytłumaczy, dlaczego matka Eileen podcięła sobie nadgarstek, kiedy potrzebowała krwi do odesłania banshee.


Eileen - zabójcza sprzątająca.

Szalenie podobały mi się panie w tym odcinku! Dee Wallace to, rzecz jasna, legenda, w dodatku napisano jej tak cudowną rolę. W przeciwieństwie do starszej pani w Red Sky In the Morning, Mildred była absolutnie urocza w tym swoim puszczaniu oczka do Deana, flirt przesympatyczny, a scena oglądania zachodu słońca tak unikalna w tym serialu, że chyba na zawsze już trafi do moich ulubionych supernaturalowych momentów. Eileen była również kobietą z krwi i kości, której można było kibicować i mieć nadzieję, że jej się nie zejdzie, jak to zazwyczaj z pomocnikami Winchesterów bywa. Szalenie podobał mi się również sposób przedstawienia jej niepełnosprawności – w niczym nie przeszkadzająca, niejako „naturalna”. Świetnie napisane postaci i świetnie zagrane. Supernatural naprawdę nie potrzebuje sztucznie wprowadzonej Roweny jako tej interesującej kobiecej postaci, jest ich całe mnóstwo i bez takich. Niestety, z tego, co widzę, w następnym odcinku będziemy mieli do czynienia z najgorszą z na siłę wprowadzonych, czyli Claire Novak. Tfu. Chyba przygotuję sobie jakiś napitek pod to oglądanie, bo na trzeźwo się nie będzie dawało. Pod pączki. I nawet Jody tego nie uratuje.


Taka scena... taka dobra...

Wracamy za to, niestety, do klasycznej śpiewki z Winchesterami. Jak jeden jest w miarę OK, to drugiemu coś się dzieje. Rozumiem potrzebę otrząśnięcia się Sama, w końcu sesyjka psychoanalizy z Niosącym Światło to nie jest to, co tygryski lubią najbardziej, natomiast nie pojmuję nagłego „załamania” i „wrażliwości” Deana. Co, nagle sobie uświadomił, że ma jakiś związek z Amarą? Nagle sobie uświadomił, że to oznacza coś więcej niż tylko namiętne patrzenie się jej w oczy? Nie kupuję tego. Oczywiście, banshee musiała go zaatakować, Sam powinien znowu zacząć kminić i dochodzić do wniosku, że brat coś przed nim ukrywa, znowu się pożrą w przedostatnim odcinku… Show must go on.  Podobnie nie bardzo pojmuję uwagę Mildred – tę, wedle której potrafi rozpoznać, że czyjeś serce jest już zajęte przez kogoś innego. Że niby co? Dean kocha Amarę? Ona go pociąga? No jeśli tak, to coś zostało kiepsko napisane/zagrane. Jasne, widzimy tam pewien magnetyzm, ale jeśli chodzi o „coś więcej”, to jest to ze strony Amary, nie Deana. Nie lubię, jak mi się coś, czego na ekranie nie widać, wciska na siłę. Ale przy okazji – czy mi się wydaje, czy Lampka wydał się nieco zazdrosny?

Misha na ławeczce to temat rzeka.


Last but not least, Lucyfer. Przykro mi to mówić, ale w wykonaniu Mishy bardzo wiele traci. Misha potrafi zagrać, ale niestety, ma swoje limity i zamiast Lucyfera ja widzę w nim Levi!Casa, dokładnie ta sama maniera. Połowa sukcesu Lucyfera to Mark Pellegrino, przykro mi. Jak przez ostatnie dwa odcinki byłam przykuta do ekranu, tak teraz miałam takie ogólne „Meeeeeh.” Podoba mi się Pan Światła łażący po parkach i oglądający piękno świata, które go zawsze fascynowało, natomiast debilizm aniołów powala jak zwykle. Zobaczyliśmy Lucyfera… Co robimy? Lecimy na niego z anielskim ostrzem, nie informując nikogo. Anielskim ostrzem. No do jasnej cholery, jeśli dobrze pamiętam Sezon 5, archanioła mogło zabić jeno archanielskie. Grrrrrrrr…


Wiedz, że coś się dzieje, jeśli Castiel chodzi bez płaszcza.

Dalej… Lucyfer poszukuje informacji w bunkrze Ludzi Pisma. Dlaczego? Przecież Castiel przeszukał już chyba wszystko, co się dało, na pewno zrobili to chłopcy i niech mnie Azazel popieści – oni nie mają tam prawa niczego znaleźć! Mówimy o tym, co pochodzi sprzed stworzenia! Ech, pewnie w Księdze Przeklętych znajdzie się cały rytuał jej odesłania ze szczegółami i przypisami… Właśnie, wspomniałam o Castielu nie bez powodu – Lucyfer ma dostęp do jego wspomnień, bo jak inaczej wiedziałby, gdzie jest Bunkier i jak się doń dostać? OK, można przyjąć, że zobaczył to w głowie Sama, ale tym razem przecież się w niego nie wcielił. Ergo – wspomnienia Casa. Co nie ma absolutnie sensu, ponieważ vessel nie byłby w stanie wytrzymać w sobie anioła i archanioła. Nawet ciało Nicka, który może nie był TYM naczyniem, ale Lucka mógł w sobie pomieścić, nie wytrzymywało tej potęgi. Ktoś znowu o czymś zapomniał. Żeby jednak nie być skrajnie negatywną – ładnie się Lucek „przełączał” w tryb castielowy.


Ogólnie rzecz biorąc, był to naprawdę ładny odcinek i oglądało się go więcej niż przyjemnie, szkoda tylko, że są te małe rzeczy, które człowiekowi jednak przeszkadzają. No i nie ma Marka Pellegrino. Chyba sobie ustawię swoje selfie z Szatanem na tapecie…

I w ogóle chciałabym powiedzieć, że to czyste barbarzyństwo, że nie wiemy, co się dzieje z Crowley’em! Sadyści, cholera.


Supernatural 11x11 Into the Mystic, scen. R. Thompson, reż. J. Badham, wyst. J. Padalecki, J. Ackles, M. Collins, D. Wallace i inni.

sobota, 23 stycznia 2016

Whoa!

No dobrze, przyznam się bez bicia, tego się nie spodziewałam. Parę spoilerów i owszem, zarzucono, więc miałam pewne podejrzenia, ale akurat myślałam o zupełnie innym rozwiązaniu. Oczywiście, dziwnych rozwiązań nie do końca zgodnych z mitologią serialu się nie ustrzeżono, ale… Po kolei.


Ach, Santa Luci.

Zacznę może od Ciemności, bo tutaj jest tego jakby mniej. Nie da się ukryć, że anielska atomówka nieco naszą Wielką Siostrę z równowagi wytrąciła, niestety, nie na długo, co raczej zapowiada kłopoty dla Góry pozbawionej Boga i archaniołów (no dobrze, teraz już może nie do końca). Bardzo ciekawi mnie, dlaczego po jej utracie świadomości zrobiło się ciemno – czyżby Amara traciła kontrolę nad swoją istotą? Efekt był wybitnie zacny, jednak to nie wróży dobrze wszystkim próbom pozbycia się tej osóbki z powierzchni naszej ślicznej planety, co to dopiero wyrosła z pieluszek (kto pamięta, kto to powiedział?). Pożeranie Łaski anielskiej mnie nieco zaskoczyło, jako że demony to jednak zupełnie inna bajka – to były kiedyś dusze ludzkie. Czyżby anielska esencja i dusze pochodziły ze wspólnego źródła? Wizualnie są do siebie bardzo podobne – jaskrawe światło. Czy każda dusza, czy każda anielska Łaska to jakby malutki fragment Boskiej potęgi? Z każdym kolejnym kąskiem Amara zyskuje część potęgi swojego brata. Wtedy to trzymałoby się w miarę kupy.

Przeurocza była ta anielica i w dodatku doskonale pokazała nam, co się w Niebie dzieje. Zadać cios z daleka to w sumie można, ale sprawdzić, czy zadziałał... Wyślijmy stażystę. Anioły pracują w PUPach.

Niestety, kupy nie trzyma się reakcja Amary na Castiela, no chyba że otrzymała to memo, mówiące jej o tym, jaki jest wyjątkowy. Albo Wujek Crowley zdrowo napsioczył – w tej chwili nie mogę sobie bowiem przypomnieć, czy kiedykolwiek mieli ze sobą jakąś styczność – wydaje mi się, że nie. W związku z tym w momencie, kiedy pojawia się nasz Anioł Pana w trenczu, Amara rezygnuje z kolejnej przekąski, bo „aż śmierdzi strachem i pogardą do samego siebie.” Acha. Jasne. A ja każdy weekend spędzam w Piekle. Kupiłabym to, że pamięta, że to przyjaciel Deana, ale o tym nie ma ani słowa. Owszem, jest wspomniane, że Cas jest w jakiś sposób wybrańcem jej Brata. To powstrzymałoby Amarę od zrobienia mu krzywdy? Nie wiem. Raczej wątpię, w końcu zaledwie w ostatnim odcinku posuwała się do najbardziej desperackich środków, by Go przywołać. Torturowanie jego Wybrańca mogłoby się odbić niezłym echem, jeśli gdzieś tam jest i czasem może nasłuchuje lub sprawdza, co tam się dzieje. Mam wrażenie, że tutaj do głosu doszedł znany nam tak dobrze Imperatyw Opkowy i jedna z głównych postaci musi być oszczędzona. Acha. Ja też oszczędzam moją Marysię Sójkę w sytuacjach, w których jedynym sensownym rozwiązaniem jest skręcenie jej karku.


Nie poznałabym Colina Forda. Chłopak dorósł.

No więc Amara postanawia odesłać Casa z gustownie wydzierganym na jego klacie hasłem „Nadchodzę.” Gdzie ona go odesłała? Najsensowniejszym rozwiązaniem byłoby Niebo, ale nie, Castiel materializuje się przy Billie, Żniwiarce współpracującej z Crowley’em (która wtedy zresztą czyta Gaimana, co zachwyciło mnie nad życie). Billie właśnie strzeże drogi na dół. Czyżby zatem Amara chciała wysłać swego posłańca piętro niżej? Dlaczego zatem nie wysłała go tam bezpośrednio? Nie może? Dużo ograniczeń ma ta wszechmocna Boska siostrzyczka (opcją jest chronienie Piekła osłonami postawionymi przez samego Boga, ale tu już chyba nadużywam mojej wyobraźni). Tak, pamiętam, anioły w sezonie 4 praktycznie oblegały Piekło, ale mimo to… Dobrze, przyjmijmy, że teleport doprowadził anioła do aktywnej Bramy. Pozostaje pytanie, dla kogo miała być to wiadomość. I jaka. Słusznie padło, iż to może być groźba, a może być obietnica. Groźba dla wrogów. Crowley nie jest godnym jej wrogiem i Amara to wie. Winchesterowie? Deana ostatnio raczej ratowała, a nie chciała zabić (tuż po tym, jak się okazało, że jest odporny na jej efekty specjalne). Są dwie opcje – albo to miało być Niebo i coś nie wyszło, albo… Pozostaje… Lucyfer… Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że Lucuś nie do końca mówi prawdę na temat swojego związku z Ciemnością. Jakoś tak za bardzo macha flagą „Bo ja ją mogę pokonać”.


Dlaczego Crowley jej nie udusił, no dlaczego?

Pierwotny cel Lucyfera – wydostanie się z Klatki – został osiągnięty. Wiem, jestem straszna, ale przyznam szczerze, że nieco nudziła mnie ta podróż w przeszłość Sama Winchestera i luckowe podpuszczanie Łosia. Jasne, robił to koncertowo: „Widzisz, kiedyś dałeś radę, a teraz jesteś miętki jak rurka z kremem i nie dasz…”, ale nie do końca przemawia do mnie wybór momentów. Jasne, cmentarz Stull ma sens. Ale randomowa randka i rozmowa z Amelią już nie do końca. Pewnie, można napisać, że to był przełomowy moment w życiu Sama, ponieważ nie było jego brata, ale wszyscy wiemy, jak bardzo out of character był ten wątek romansu z Amelią. Choć nie ujmę Lucusiowi tego, że bardzo trafnie zdiagnozował problem Winchesterów: „Instead of choosing the world, you choose each other. No matter how many innocent people die.” Tak czy siak, kiedy Niosący Światło przeszedł do Planu B, odetchnęłam z ulgą, wydawało się to zdecydowanie bardziej naturalne, choć nie podejrzewałabym go o zamiłowanie do klasycznego mordobicia. Oczywiście, miało to sens podczas Ostatecznej Bitwy Która Ostatecznie Nie Okazała Się Ostateczną, nie miał czasu, ale siedząc sobie w Klateczce z Samem czasu od groma i trochę… Bo wcale nie jestem pewna zaklęcia, które rzuciła Rowena, Witch Catcher or not….



Bardzo ładne zdjęcia w tym odcinku. Duuuużo materiałów na tapety.

Szturm Deana i Casa na Klatkę był zgoła idiotyczny i potrzebny tylko po to, by dokonać zamiany, która połowę wielbicielek Casa przyprawiła o palpitację, a mnie o facepalm. Jakim cudem anioł może wyrazić zgodę w imieniu swojego vessela? Tak, wiem, Jimmy’ego tam nie ma. Od dawna. Jednakowoż Jimmy powiedział TAK nie Lucyferowi, powiedział TAK Castielowi, a dotychczas to Wolna Wola nosiciela decydowała o tym, czy skrzydlaty może się do vessela wbić. Po raz kolejny widzimy, jak tak ważna niegdyś Wolna Wola bierze w łeb. Bo raz użytego vessela można używać do woli. Bullshit, ladies and gentlemen. Przy okazji, niestety, obawiam się, że to nie koniec Castiela i jeszcze przyjdzie nam się z nim zobaczyć.


Nie lubię Roweny, nie lubię Lucusia (choć zaczynam się nim zachwycać), a ta scena... O mamo!!! Cudowna.

Rowena wspomniała, że planem Lucyfera jest przejęcie Nieba (a kiedy usłyszałam, że ona miałaby być Jego królową, osłabło mi się), co w sumie robi sens, jako że każdy demon pójdzie ślepo za swoim stwórcą, co widzieliśmy już w Sezonie 5. Dlatego zastanawiam się, jak właściwie rozegrają się sprawy między Lampką a Amarą – owszem, oboje uważają ludzkość za zbędne robactwo, ale w pełni doceniają piękno Stworzenia. Widzę kilka ciekawie zbieżnych celów, tym bardziej, że to przecież Lucek pierwotnie posiadał Znamię Kainowe. Czy była to pieczęć do więzienia Amary czy klucz do jej uwolnienia ciężko teraz powiedzieć, wiemy jednak, że byli dla siebie istotni. Taaaak, bardzo chcę wiedzieć, w którą stronę to pójdzie.

Czy Crowley nosi swoje ukochane krzesełko ze sobą, czy ma je w każdym pomieszczeniu?

Wspominałam ostatnio, że liczę na to, iż wizja piekielnego Bożego Narodzenia z Crowley’em i Amarą w roli głównej to zaledwie sen, jednak okazał się być snem Roweny, co mnie jednak trochę zaskoczyło. No dobra, koszmarem, co już w sumie nie bardzo. Strasznie mnie drażniła nasza wiedźma w tym odcinku – była taka… oczywista. Stary motyw wiedźmy marzącej o Księciu Ciemności powrócił raz jeszcze, a dotychczas wiedźmy były tak cudownie niezależne, ich magia (pomijając osoby, które sprzedały za to duszę ofc) jakby niezwiązana z czystym żywym satanizmem. Jasne, zachwyciło mnie rowenowe fangirlowanie, ale mam wrażenie, że ten odcinek to była lekka przesada. Osoba, która opowiada (raczej prawdę pod wpływem interesującego gadżetu), że już nigdy nie będzie kochać, już nigdy nie będzie wrażliwa, nagle okazała się naiwna jak nastolatka. Powiedzmy sobie szczerze, w momencie,  w którym Lucyfer wspomniał coś o podarku, już wiedziałam, jak to się skończy. Wkurza mnie to, ponieważ dotychczas robiono z niej postać może i skrajnie irytującą, ale w jakiś sposób rozsądną i szczwaną. Niespodzianka. Rowena zachowuje się jak idiotka i daje się podejść jak małe dziecko. Szkoda. Bo jak bardzo jej nie znoszę i planuję się upić, celebrując śmierć tej postaci, tak jednak nie da się ukryć, że pisano ją dotychczas konsekwentnie.


Kolejna doskonała scena. I kolejne #SingleManTear.

No cóż, widać taki los McLeodów w Supernaturalu. Crowley też kiedyś był ciekawą postacią. Jeżeli rozumiem nie zabicie Roweny w momencie, kiedy okazało się, że wejście Łosia do Klatki to jej podstęp – w końcu ona mogła go stamtąd wyciągnąć – tak kiedy to wszystko się skończyło, to była najbardziej oczywista rzecz. I ten nasz stary Crowley zrobiłby to bez wahania. Ten – chrzaniony masochista – musi oczywiście wyduszać z niej wszystkie łamiące serce sekrety (spowiedź Roweny uczyniła jej zapatrzenie się w Lucusia jeszcze mniej wiarygodnym). I jakkolwiek crowleyowe single man tear uczyniło na mnie wrażenie, dusza średnio rozgarniętego oglądacza serialu waliła w stół z rozpaczy… A właśnie, jeśli jeszcze mówimy o przebiegłości – oboje z Roweną zachowują się jak tych dwóch osłów ze znakomitej swoją ścieżką komedii Szpiedzy tacy jak my. On nie zauważa podsłuchu w kieszonce, ona pije podaną herbatkę… Waliłabym głową w ścianę, ale szkoda ściany. Interesuje mnie, co będzie teraz. Wrzucany przeze mnie zwiastun sezonu pokazywał Crowleya w Klatce, co oczywiście w tym momencie nie ma racji bytu – chyba że nie chodzi o Klatkę z dużej litery. Pamiętamy, że Crowley chował się przed Lucyferem „jak ta cholerna salamandra pod kamieniem”, a tym razem na pewno Lampka nie będzie mu chciał pogratulować. Przewiduję intensywne tortury, chyba że Crowley się wyłga. W co wątpię. Jeśli zaś uda mu się wyrwać, może będzie to oznaczać powrót starego Crowleya, bezlitosnego knuja, którego celem jest przetrwanie. Oby! Generalnie przyjmę również jego zejście, choć fakt, ze stanie się to w wyniku gambitu mamusi nieco mnie drażni. No proszę, doszłam do momentu, w którym naprawdę jestem ciekawa, co się stanie.

Mam dziwne wrażenie, że Crowley doskonale wiedział, co Lucuś zamierza uczynić mamusi. To, co on sam powinien zrobić wieki temu.

Na wysokości Sezonu 10 nie sądziłam, że będę się zastanawiać nad tym, jak rozstrzygną się pomysły głównowątkowe. Teraz naprawdę mnie ciekawi, w którą stronę to wszystko pójdzie, ponieważ jest tak wiele możliwości – szkoda, że niektóre nieco nie trzymają się kupy w kwestii serialowej mitologii. Tak, to był całkiem niezły odcinek. Plus dobór muzyki! A nawiązanie do nowego serialu poświęconego Luckowi rozbiło mnie totalnie.


Supernatural 11x10 The Devil in the Details, scen. A. Dabb, reż. T.J. Wright, wyst. J. Padalecki, J. Ackles, M. Collins, M. Sheppard, M. Pellegrino i inni.

środa, 20 stycznia 2016

0.0

Szybki post z trailerem, który wczoraj promowała na FB obsada... Wygląda... intrygująco...
  • co Crowley robi w Klatce i dlaczego słyszymy jakby jego spowiedź?
  • Castiel udaje się do Nieba po Amarę?
  • Castiel zostanie w Klatce, by wyciągnąć Sama?
  • Crowley wyląduje w Klatce na skutek knowań mamusi?
  • czym jest nowy sigil?
Aaaaa, udało im się mnie zaciekawić!!!!

piątek, 15 stycznia 2016

Idzie nowy odcinek...

UWAGA, SPOILERY!

Nowe odcinki już za tydzień, promo jest znane od dawna (i tak bardzo chcę je odwidzieć), teraz wypuszczono zdjęcia promocyjne, które z jednej strony wyglądają intrygująco, z drugiej strony każą mi wątpić w zdrowy rozsądek scenarzystów.


Zacznijmy może od zwiastuna, który wprawdzie wybitnie fandom przedświątecznie ucieszył, ale u większości wywołał również takie wielkie WTF.


Uwielbiam Supernatural za to, jak bawi się swoimi motywami i aktorami, jednak… ten filmik odebrał mi mowę. Są pewne granice i fanfiki, których realizować na ekranie się nie powinno. Zwłaszcza jeśli nie współgra to specjalnie z wizerunkiem Króla Piekła (ale kto o niego już dba, do jasnej cholery!). Powiem tak – Crowley w piżamce, cieszący się z laleczki samowej, jest z założenia zły i to nie w dobrym tego słowa znaczeniu. Już bardziej ucieszył mnie Szatan ze swoim „Merry Christmas”. Jasne, jest to zapewne sen czy złudzenie, ale wywołujące u mnie wielkie zmieszanie. Oby to był sen, oby to był sen… Choć chyba nie Roweny? Jej fangirlowy zachwyt Lucyferem koncentrował się na tym, że jest Złem wcielonym i samcem Alfa (cholera, kiedyś to można było powiedzieć o Crowleyu… dawno dawno temu w bardzo odległej galaktyce…), a nie ojcem rodziny… Jedyne, co mi się w sumie podoba w tym obrazku, to fakt, że będę miała cudowny materiał na kartki świąteczne w tym roku.


Dalej – montaż obrazków nie pozostawia wątpliwości – Dean i Castiel będą się starali wyciągnąć Sama z Klatki. Młodszy Winchester jest zapewne poddawany malowniczym torturom, łącznie z przywoływaniem wspomnień, bo tak rozumiem przebłysk bramy prowadzącej na cmentarz Stull. W pewnym momencie mam również wrażenie, że widzę twarz młodej Reaperki, z którą Sam zetknął się w szpitalu na samym początku sezonu – czyżby ktoś będzie musiał zostać gdzieś przeprowadzony? Zakładałam na tym etapie skrót do Piekła podobny temu, którym Sam i wynajęty psychopomp udawali się na dół w Taxi Driver, ale zdjęcia promocyjne sugerują, że jednak włam do Piekła nie będzie potrzebny.


Klatka i jej lokatorzy (znowu wybiórczo, chyba że Michał i Adam już siedzą w Niebie, od momentu uwolnienia się Ciemności) zostaną przywołani za pełną zgodą Króla Piekła i zapewne znowu przy użyciu Roweny. Zważywszy na fragment zwiastuna (tylko nie wiem, czyje to wizje musiałyby być), panowie nie powinni jej ufać, stąd zapewne jakże urocza obroża na szyi wiedźmy. I to jest pierwszy moment, w którym dorównuję Pickardowi, bo to za bardzo przypomina te wszystkie tumblrowe wpisy, które i ja czasem popełniam, a które oscylują wokół Crowleya, Mary Sue i BDSM. W dodatku tutaj zahaczamy o incest. Picie herbatki w Piekle to też popularny wątek. Druga rzecz – Dean i Castiel w Klatce… Jakie jeszcze zaklęcie znalazło się, do cholery, w Księdze Przeklętych? Teraz możemy się swobodnie teleportować do i z? Jestem w stanie przełknąć Lucyfera (jakkolwiek źle by to nie brzmiało), teleportującego Sama do środka, bo to w końcu Lucyfer, ale zawartość Księgi mnie dobija. To jest takie straszne pójście na skróty! I ten moment, w którym sezon 4 jako taki bierze w łeb, bo Księga Przeklętych już istniała, była we władaniu rodziny Frankensteinów (tfu!). Jeśli ktoś mi powie, że Lilith i Azazel nie mogli jej ukraść, a mogła to zrobić Charlie, to ja podziękuję. Więcej – jeśli ktoś (autorka Księgi) mogła te zaklęcia spisać, znaczy istniała tylnia furtka! I co? I g… łamaliśmy pieczęci i dramatycznie kończyliśmy sezon. Ach, jak mnie to wkurza.


Acha. Bo Lucusia na pewno można zadźgać zwykłym anielskim ostrzem... No chyba że janiołki teraz zaczęły nosić ze sobą nie wiem skąd wyciągnięte ostrze archanielskie.

Bo samo sięgnięcie po Klatkę i Lucka mi w sumie nie przeszkadza, lepsze to niż Sezon 10, gdzie właściwie nic się nie działo (a nie, przepraszam, działo się – zabili bez sensu Kaina. Kartagina też powinna zostać zniszczona), ale nagle widzę jak to wszystko, co było, rozpada się jak domek z kart… Proszę, nie niszczcie własnej mitologii… Tak, wiem, ciężko dojechać do jedenastego sezonu, nie pożerając własnego ogona, ale…


Co z tym Samem w dwóch ostatnich sezonach, no!

Ech, a może po prostu wyciągam złe wnioski z materiałów promocyjnych? Oby!

niedziela, 10 stycznia 2016

Jeśli nie ma co oglądać, warto poczytać...

Supernatural to zdecydowanie urban (nawet jeśli czasami rural) fantasy, więc jeśli lubimy jeszcze zagłębiać się w przygody opisane na kartach książek lub wyświetlaczach czytników, cóż prostszego niż sięgnąć po coś w tym duchu? Dzisiejszy wpis poświęcony będzie moim ulubionym seriom. Oczywiście – jest to polecajka! Kolejność przypadkowa.

1. Seria patrolowa - Siergiej Łukjanienko
Siergiej Łukjanienko to autor, który sprawdza się dokładnie w każdym gatunku – nie zetknęłam się z choćby jedną książką jego autorstwa, która byłaby kiepska. W dodatku każda seria, którą tworzy, jest zupełnie inna. Znajomość z nim zaczęłam właśnie od Nocnego Patrolu, na który skusiłam się po obejrzeniu filmu. O filmie zdążyłam już zapomnieć, a do cyklu wracam regularnie. Koncentruje się on na osobie Antona Gorodeckiego, jednego z Innych, władających magiczną mocą. Gorodecki to Inny Jasny (ci w białych kapeluszach), pracujący w Nocnym Patrolu, jednostce zajmującej się w pewnym sensie nadzorem nad poczynaniami Innych Ciemnych (do nich zaliczają się też wampiry i wilkołaki), mąż i ojciec. Seria towarzyszy Gorodeckiemu od jego pierwszych kroków w aktywnej służbie patrolowej aż po… Nie zdradzę, bo zakończenie Szóstego Patrolu jest bardzo interesujące. Czyta się rewelacyjnie – tłem wydarzeń jest najczęściej Moskwa, bohaterowie drugoplanowi czasem bardziej interesujący niż Anton, a pomysłów całe mnóstwo!


2. Seria Nightside – Simon R. Green
Jeśli lubicie klimaty detektywistyczne, dziejące się w nieco zwariowanej rzeczywistości, będziecie w domu. Nightside to miasto znajdujące się niejako w podziemiach Londynu (choć będące w sumie jakby odrębnym wymiarem), w którym zawsze panuje noc (konkretnie, 3 nad ranem), w którym na ulicy spotkać można dowolnego boga, przybysza z innego wymiaru czy też postać historyczną. Kupisz wszystko, tylko nie zawsze cena okazuje się możliwa do zapłacenia. Głównym bohaterem cyklu jest John Taylor, prywatny detektyw, biorący niemal każde zlecenie, posiadający wielce unikalny Dar pomagający mu w jego zawodzie. Przeszłość Johna skrywa Tajemnicę (tak, koniecznie przez duże T), jest ona jednak wyjaśniona stosunkowo szybko i dalej czyta się już tylko lepiej. Jest to seria całkowicie zamknięta, co stanowi jej olbrzymi plus, jednak w Polsce wyszły tylko jej trzy tomy (i tak, Aneta, kocham Cię i nienawidzę za ten prezent). Jeśli chcecie zapoznać się z resztą przygód Johna i przyjaciół, musicie władać językiem Szekspira.


3. Seria o Harry’m Dresdenie – Jim Butcher
Absolutny klasyk. Harry Dresden to mag i właściciel agencji detektywistycznej, dokładnie tak opisany w książce telefonicznej. Jest również konsultantem policji Chicago. Nie ma dnia, w którym nie wpakowałby się w kolejne tarapaty, jedne gorsze od drugich – w końcu cóż to jest mag wyrywający serca, Zakon Nieświętego Denara czy Królowa Zimowego Dworu? Napisane jest to znakomicie, człowiek połyka jeden tom za drugim – a czytać jest co, ponieważ seria liczy sobie już 15 tomów. Są obecnie publikowane w Polsce i miejmy nadzieję, że wydawca nie zarzuci ich w połowie. Doskonały przykład na to, że jeśli się chce, by postać się rozwijała podczas przygód, da się to robić, nie czyniąc z niej Marysi Sójki. Przy okazji – jeśli widzieliście serial, niech to Was nie zraża do książek, jest bardzo luźno oparty na motywach powieści. Swoją drogą, nie wiem, dlaczego ludzie tak na niego narzekają, ja go bardzo lubię.


4. Seria o Felixie Castorze – Mike Carey
Być magiem to brzmi dumnie. Być egzorcystą już jakby mniej, jednak Felix Castor nie narzeka na swój zawód, choć czasami ciężko otrzymać honorarium. Pogoń za duchami kieruje go nie tylko na cmentarze czy do kaplic żałobnych, ale i do cel śmierci czy tanich motelików. Cykl liczy sobie pięć tomów, wszystkie ukazały się w Polsce, to historia niejako zamknięta. Każdy koncentruje się na pojedynczej sprawie, są one jednak w jakiś sposób powiązane, dodatkowo w tle przewija się najważniejszy wątek przygód Felixa – sprawa jego przyjaciela Rafiego opętanego przez demona Asmodeusza, której rozwiązanie stanowi również finał serii.


5. Seria o Kate Daniels – Ilona Andrews
Niesamowicie mi się podoba świat wykreowany przez dwójkę pisarzy ukrywających się pod tym pseudonimem. Większość akcji rozgrywa się w Atlancie, jednak nie tej „naszej” Atlancie. Cywilizacja w tej serii zmieniła się na zawsze, kiedy przebudziła się Magia, uśpiona tysiące lat temu, gdy powstawała Technologia i Nauka. Obecnie świat rozdzierany jest przez te dwie siły: Magię i Technologię, które opanowanują go podczas swoistych „przypływów”. Kiedy dominuje Magia, technika nie będzie działała, kiedy dominuje Technologia, Magia jest osłabiona. Powstają z kart opowiadań legendy, silną frakcją są zmiennokształtni, pojawiają się też wampiry, choć daleko im do „romantyzmu” współczesnych opowieści (wampiry Andrews to chyba najbardziej odrażająca wersja tych stworów). Główna bohaterka, Kate Daniels, to miecz do wynajęcia, jak to zwykle bywa – z przeszłością, bez bliskich… Jej sytuacja zmienia się błyskawicznie, a przygody opisane są w sposób wybitnie barwny. Seria jest wydawana w Polsce, choć dzieje się to straszliwie powoli.


6. Seria o Mercy Thompson – Patricia Briggs
Już u Andrews pojawiają się dziwne łaki (np. hienołaki), u Briggs główną bohaterką jest mechanik samochodowy, Mercedes Thompson, zmieniająca się dzięki swojemu dziedzictwu indiańskiemu w kojota. Została wychowana przez stado wilkołaków i też wilkołaki ma w charakterze sąsiadów za płotem. Nie znosi jednak alfy stada, co – jak to zwykle bywa – skończyć się może tylko w jeden sposób – płomiennym romansem. Nie to jest jednak najważniejsze, choć nie powiem, by było nieistotne. Przygody Mercy to ciągłe użeranie się z magami, wampirami, zmiennokształtnymi, elfami i postaciami, które powinny pozostać na kartach baśni, bo ich pojawienie się nie wróży nic dobrego. Brzmi jak lekka opowiastka? Po części taka jest, po części jednak cykl porusza problemy bardzo poważne (choćby gwałt). Podobnie jak w przypadku Kate Daniels, książki wychodzą w Polsce, ale powoli, dostępna jest również seria równoległa, zatytułowana Alfa i Omega, rozgrywająca się w tym samym świecie, z wieloma bohaterami znanymi z cyklu o Mercy.


7. Seria o Dorze Wilk – Aneta Jadowska

Nie może tu zabraknąć jednej z najlepszych przedstawicielek urban fantasy w Polsce, czyli Dory Wilk Anety Jadowskiej. Tłem przygód wiedźmy-policjantki jest Toruń (a także jego magiczny odpowiednik Thorn) i Trójmiasto, a przygody rozmaite. Towarzysze Dory są zazwyczaj mocno nie z tej ziemi: tu anioł, tam diabeł, jajecznicę przygotowuje jej Książę Demonów, a na kawę z rana wpada Archanioł Gabriel… brzmi trochę fanfikowo, wiem, ale czyta się bardzo przyjemnie, zwłaszcza że, nie bójmy się tego słowa, narracja jest „babska”. Seria wciąga, same przygody Dory mają sześć tomów, niedawno ukazały się opowiadania, na dniach premierę będzie miała kolejna książka z tego uniwersum – „Szamański Blues” o losach Witkaca, jednej z postaci drugoplanowych, ale która zyskała sobie wielkie grono fanów. Szkoda, że seria nie ma szczęścia do okładek – kolejne panienki ze Stocka z bronią.


piątek, 1 stycznia 2016

Czy ja już kiedyś tej twarzy nie widziałam???

Nie da się ukryć, że jeśli serial jest na antenie już ponad dziesięć lat, szansa, że ponownie ujrzymy w nim tych samych aktorów, jest naprawdę spora. Oczywiście, zdarzyło się tak już niejeden raz, mam kilku swoich absolutnych faworytów i chciałabym się tutaj z Wami nimi podzielić. To co? Zaczynamy?

5. Vincent Gale (Crossroads Blues, Torn and Frayed)
Nie wiem, czy pamiętacie jeszcze zrozpaczonego męża, który sprzedał duszę w zamian za wyzdrowienie swojej żony. Evan Hudson był jednym z tym, którzy przypieczętowali umowę tylko i wyłączne z tych „dobrych” powodów i miał niewąskie szczęście, że trafił na Winchesterów na wysokości sezonu drugiego, kiedy bracia jeszcze dbali o ludzkość i hasło „Saving people, hunting things…” nie było tylko czymś istotnym dla fandomu :) Deanowi udało się skłonić Demona Rozdroży, by uwolnić Evana ze swojego zobowiązania, sprawa rozwiązana. Jednak siedem sezonów później widzimy tę samą twarz na ekranie, tym razem w jakże innej odsłonie – demona Viggo, tego samego, który torturował anioła Samandiriela. Ha, czy opętania swojego dawnego dłużnika nie byłoby naprawdę interesującym posunięciem?



4. Kirsten Robek (It’s a Great Pumpkin, Sam Winchester, Out of the Darkness, Into the Fire)
Pani Wallace nie była nawet ofiarą tygodnia, a zaledwie jej małżonką. Na samym początku jednego z moich ulubionych odcinków – tym halloweenowym – to ona zabrania mu spożycia cukierków kupionych dla dzieciaków. W pamięć zapada teoretycznie jedynie jej sarkastyczna reakcja na genialne pomysły Sama – „Naprawdę myśli pan, że ktoś chciałby zabić mojego męża przy pomocy żyletki cukierku, który mógł zjeść albo i nie?” Cudowna odpowiedź na winchesterową logikę. Po raz drugi Kirsten zobaczyliśmy stosunkowo niedawno, jako meatsuit Crowleya w pierwszy odcinku jedenastego sezonu. Czyżby jej dziecię z Luke’em dorosło, poszło na studia, a ona zmieniła miasto i wyszła ponownie za mąż? Tylko po to, by stracić kolejnego w następnej demonicznej sprawie? Tak, wiem, kombinuję jak dziki koń pod górę, ale lubię takie teorie.



3. Duncan Fraser (Hammer of the Gods, There’s No Place Like Home)
Supernaturalowy Odyn posiada oba oczka, w dodatku jest nawet całkiem przystojny, nie uratowało go to jednak przed (bezsensowną) śmiercią z rąk Lucyfera. Jak w sumie lubię ten odcinek, tak jednak liczba absurdów (i łamiąca mi do dzisiaj serce scena z dwoma archaniołami) przebija sufit. Nie da się jednak ukryć, że Duncan Fraser dostał drugą ciekawą szansę w serialu, kiedy zagrał Clive’a Dillona, jasną stronę Czarnoksiężnika z Oz. Wprawdzie znowu ginie (facet nie ma szczęścia), ale całkiem mi się podobał ten zwrot akcji…



2. Ty Olsson (Bloodlust i sporo innych)
Ty Olsson dla ludzi z castingu ma chyba coś, co go na zawsze skazuje na rolę wampira. Nie wiem, czy pamiętacie, spotkaliśmy go już wcześniej, w drugim sezonie, w tym interesującym gnieździe, które nie żywiło się ludzką krwią, a próbowało przetrwać na zwierzęcej. Eli był barmanem, a o jego losach wiadomo raczej niewiele po wizycie Gordona. Oczywiście, następne wcielenie Olssona – Benny – nie uszło już uwadze żadnego fana, bo też i wampir jest dosyć istotną częścią sezonu ósmego, przez niektórych uważany w pewnym sensie za nową Ruby. Jakkolwiek nie przepadam za tą postacią, całkowicie kupiła mnie w Taxi Driver, kiedy Benny poświęcił się, by uratować Sama i duszę Bobby’ego.



1. Tyler Johnston (Bugs i kilka innych)

Bugs całkiem słusznie uważany jest za jeden z najgorszych odcinków SPNa. Chociaż sam pomysł był całkiem niezły, wykonanie ssało na całej linii – błędy fabularne i czasowe osłabiały niejednego i nawet Eric Kripke przyznał się, że nie jest to coś, z czego byłby specjalnie dumny. Niewiele osób zatem, chcąc zapomnieć zło, będzie pamiętało postać Matta Pike’a, syna chciwego dewelopera, któremu Sam udzielał słusznej rady, by zwiał z domu najszybciej jak się da, jeśli nie chce podążać śladami swego ojca. Lubię przyjmować, że Matt rzeczywiście poszedł na studia, w międzyczasie pracując w Wiener Hut, choć w sumie nie zgadza się imię anielskiego vessela. Alfie miał niesamowitego pecha – nie dość, że został wyrwany ze swojego środowiska i wleczony po jakichś podejrzanych aukcjach, to dosyć szybko został schwytany przez Crowleya i potraktowany jako osobowe źródło informacji oraz obiekt do eksperymentów. Jedna z nielicznych anielskich postaci w Supernaturalu, których mi tak bardzo żal…