czwartek, 1 września 2016

Nie wstrząśnięta, ale na pewno zmieszana

SPOILERY!!!

Zobaczyłam wczoraj zdjęcia promocyjne do pierwszego odcinka nowej serii. Pomyślałam sobie wiele, większość z tego nie nadaje się do druku, po przespaniu się z problemem jestem jednak w stanie wylać z siebie żale w sposób nieco mniej cenzuralny.

Powrót Mary Winchester to pomysł wyciągnięty z odwłoka. Jej śmierć w płomieniach była tym punktem startu naszych braci, czymś, co zdefiniowało ich życie na zawsze. Jej pakt z Żółtookim sprawił, że John został najgorszym ojcem świata i łowcą w jednym, młody Dean musiał zmagać się m.in. ze strzygą i poczuciem winy, a Sam zasilił szeregi Wybranych Dzieci. Jasne, można było bawić się jej ewentualnym przetrwaniem w wizjach spowodowanych przez dżina, ale tylko to. Wiem, to Supernatural, ale dotychczas można było pewnym być jednego – Mary Winchester nie żyje. Howgh. Nie wiadomo wprawdzie, gdzie jest, bo Ash wspominał, że nie może Winchesterów seniorów w Niebie odnaleźć, ale na pewno nie ma jej wśród żywych… Jednakowoż wystarczyło cukierkowe zakończenie Sezonu 11, by wyciągnąć i Mary. Jakkolwiek nie ma to żadnego sensu.


Potrzebny był plot twist, jasne. Cliffhanger, jasne. Pojechano w tym jednak przypadku jakby nieco za daleko… W dodatku naprawdę nie rozumiem, po co. Już poprzedni sezon zajął się skuteczną destrukcją postaci ikonicznych w SPNie (Lucyfer w wykonaniu Mishy!), teraz już tylko ciągniemy ten wózeczek dalej.

Patrząc na te zdjęcia nie mogę się też oprzeć wrażeniu, że Dabb, podobnie jak Carver, czyta niewłaściwe blogi na Tumblrze. Niejednokrotnie spotykałam się z zarzucaniem serialowi, że brakuje w nim silnych kobiecych postaci i za każdym razem zastanawiałam się, co biorą autorzy tych opinii i czy aby na pewno oglądamy to samo. Silne postaci kobiece towarzyszą Supernaturalowi od samego początku – jasne, nierzadko giną, ale to samo dzieje się z postaciami posiadającymi chromosom Y. Bela, Ruby, Jo i Ellen, Jody, Donna, pani Tran, Krissy Chambers…  Niech będzie nawet ta cholerna Claire Novak. Nie wspominając już o pojedynczych odcinkach – i zawsze w pamięci pozostaje mi choćby Andrea Barr. Tym razem dostajemy zatem kolejną silną postać żeńską. I to nie jedną.


Krytykowałam już wcześniej idiotyczny pomysł nagłego wprowadzenia na scenę londyńskiego oddziału Ludzi Pisma, ponieważ straszliwie nie lubię motywu Deus ex machina i byłabym w stanie to nawet kupić, gdyby ich istnienie było jakkolwiek zasugerowane w trakcie sezonu. Niestety, Lady Antonia wywołała u mnie li i jedynie zgrzytanie zębami. Jak jednak widać, sama Lady Antonia to za mało, by doprowadzić sprawę do końca, dostanie zatem Babę od Czarnej Roboty. W obowiązkowej czerni. Walę głową w ścianę.


Nie jestem w stanie nawet jakkolwiek się przejąć tym, że stoi nad Samem z palnikiem i złymi zamiarami. To już było, całkiem niedawno. Cole też chciał zrobić Samowi kuku. Nie używa się tych samych trików tak często, moi drodzy scenarzyści. Przejęłabym się, gdyby Panie Pisma odrobiły lekcje i stanęły z palnikiem na przykład nad Jody – wszak postaci drugoplanowe giną tu jak muchy. Sam Winchester musi przeżyć.


Jasne, może będzie z tego jakiś nieoczekiwany zwrot akcji. Na przykład Mary wraca z zaświatów ze zwichrowaną psychiką – ot, taki malusi Smętarz dla zwieżaków i nasi panowie muszą z tym zrobić porządek, a jest to – przypominam – ich mać. Obawiam się jednak, że wymagam zbyt wiele…