Od kilku sezonów twierdzę, że najwyższy już czas na pozbycie
się C2, jako że postaci się zdecydownie ograły i przede wszystkim nie miały
żadnego sensownego storyline’a. Jeśli nowy showrunner rzeczywiście pragnie
wrócić do korzeni, wycięcie w pień wszystkich pobocznych bohaterów było jedynym
sensownym rozwiązaniem.
Kolejny sezon zacznie się zatem bez Castiela, który do
pewnego czasu robił jako sensowny sidekick,
jednak od sezonu dziewiątego był po prostu rozlazłą amebą, w dodatku po pewnym
czasie spędzonym na Ziemi nie mającą żadnego sensownego usprawiedliwienia na
swój brak ogarnięcia. Teraz Castiel włóczył się głównie z miną zrozpaczonego
szczeniaczka, zupełnie nie rozumiejąc rzeczywistości i na jego widok dostawałam
już lekkiego załamania nerwowego. Na chwileczkę odzyskał w ostatnim sezonie
swój badass factor, ale to były
ostatnie podrygi konającej ostrygi. Zginął też tak jak zapewne pragnąłby odejść
– broniąc Winchesterów. Kupuję to i jestem szczęśliwa.
Cholernie przykre jest to, że równie cieszy mnie fakt
zejścia mojej najukochańszej postaci SPNowej, czyli Króla Piekła. Kochałam
Crowleya całym moim zwyrodniałym serduszkiem i jak sami wiecie, z niemą
rozpaczą obserwowałam to, co z tą postacią robiono przez ostatnie kilka
sezonów. Od dopisania mu uzależnienia od ludzkiej krwi po mamusię wiedźmę
Crowley był systematycznie coraz bardziej upupiany i zatracał swoją
wyjątkowość. Jasne, ktoś mógłby powiedzieć, że po prostu dorastał, zmieniał się
pod wpływem Winchesterów. Ale cały urok jego postaci nie polegał na byciu
fanboyem Deana Winchestera! Polegał na byciu zimnym kalkulującym skurwysynem i
takim go kochaliśmy. Wisienką na torcie był już tylko odcinek z Ramielem, kiedy
to dowiedzieliśmy się, że Crowley został Królem Piekła, bo był pod ręką.
Zniszczono tym samym olbrzymi element kanonu, stanowiący tak wielki fragment
niesamowitości tej postaci. Nie zostało naprawdę nic. Może poza
charakterystycznym „Hello boys”. Ale
ile można jechać na jednym przywitaniu?
Tak, powtórzę – cieszy mnie, że nie zobaczymy już Crowleya
na ekranie i uważam, że jego odejście było napisane znakomicie - na własnych warunkach, chociaż bardzo żal mi
wycięcia absolutnie rewelacyjnej kwestii „Even
when I lose, I win.” Ale to może być, niestety, spowodowane sposobem, w
jakim rozstano się z Markiem Sheppardem; z tego, co dało się zaobserwować w
social media, sposobem raczej nieprzyjemnym. Mark nie jest specjalnie
cierpliwym człowiekiem, to prawda, ale nie sądzę, by w przypadku jego „być albo
nie być” pyszczył do producentów serialu, który daje mu na chlebek. Wycięcie linijki,
która była zasadniczym elementem kampanii charytatywnej, linijki niejako
pożegnalnej to raczej paskudne posunięcie i tak się zastanawiam, czy to
przypadek czy działanie zamierzone. Zamierzonym na pewno było próbowanie
ugłaskania komunikatów poprzez zapewnienia, że scenarzyści czy producenci
wiedzą, gdzie go znaleźć. Patrząc po dość emocjonalnej odpowiedzi, to się nie
wydarzy. Sheppard nie będzie już jeździł również na konwenty firmy Creation, co
naprawdę stawia wiele pytań... Szkoda. Paskudny koniec pięknej przygody.
Cieszy mnie jednak to, że ewidentnie wracamy do SPNa, w
którym wszyscy mogą zginąć. Finał tego sezonu, choć u większości fanów wywołał
palpitacje, u mnie spowodował westchnienie ulgi. Liczę, naprawdę liczę na to,
że zarówno Mary Winchester, jak i Lucyfer już po prostu nie wrócą (nie
wspominając już o Rowenie). Zamknijmy ten rodział, wyjątkowo przecież nieudany.
Powrót Mary był zupełnie bez sensu, Lucyfer w ciele Nicka jakby ciekawszy, ale
też... tak nie do końca. W ogóle wypuszczenie go z Klatki w poprzednim sezonie
tak paskudnie zaprzeczyło wymowie sezonu piątego! No ale dostaliśmy, co
dostaliśmy. Pożegnajmy się. Zanim znienawidzę również Lucyfera, chociaż kocham
przecież Marka Pellegrino.
Dostaliśmy przecież zło nowe, zło nieprzewidywalne. Obecnie
wiemy tylko, że nefilimowie to straszliwe zagrożenie dla świata, nie wiemy
jednak dużo więcej. Może prawdą jest, że można nim pokierować tak, by ciągle
zła pragnąc, ciągle dobro czynił. Może wcale nie jest wszechmocny, może to
tylko plotka. Nie chcę już powrotu Ciemności, silniejszej siostry Boga. Nie
chcę powrotu Boga. Niech to zagrożenie będzie tajemnicze, bo to daje takie
piękne możliwości fabularne.
Supernatural stoi
w tej chwili na rozdrożach. Oby poszedł w dobrą stronę, bo zdecydowanie ma ku
temu sposobność...