niedziela, 14 października 2018

Polskie duchy


Cóż może zrobić człowiek zajmujący się niejako zawodowo tematyką polskich zabytków, uwielbiający opowieści o duchach, a który na półce w księgarni natknie się na pozycję zatytułowaną Duchy w polskich zabytkach? Solidnie, starannie wydane przez Muzę tomiszcze po prostu prosiło, by je kupić. Szybki rzut oka do środka przekonał mnie – to jest pozycją, jaką zdecydowanie chcę umieścić w swoim księgozbiorze.

Duchy… składają się z 62 rozdziałów, poświęconych w większości polskim zamkom, co mnie na dłuższą metę nieco rozczarowało, bo tytuł jednak obiecuje co innego. Szczęśliwie, znalazło się tam miejsce dla kilku innych nawiedzonych miejsc (kościoły i klasztory, np. ten w Zagórzu). Zaletą jest również to, że niektóre opisywane obiekty nie są specjalnie znane lub popularne – czasami pozostały z nich już tylko ruiny. To spory plus, jako że gdy zazwyczaj poszukuje się informacji o duchach polskich zamczysk, najczęściej znajduje się Ogrodzieniec, Niedzicę, Kórnik lub Wenecję. Tymczasem warto też zapoznać się z opowieściami o miejscach takich jak Toszek, Olsztyn k. Częstochowy czy Międzyrzecz… Bardzo miła i przydatna odmiana…


Solidnie rozczaruje się jednak ten, kto spodziewa się sążnistych i przerażających opowieści o tytułowych duchach. Jerzy Sobczak, autor książki, nie jest wprawdzie historykiem z wykształcenia, natomiast jego pasję do tej dziedziny widać na każdym kroku – dostajemy całe mnóstwo faktów dotyczących każdego z miejsc, co może być bardzo użyteczne dla osoby poszukującej takich informacji, na dłuższą jednak metę staje się nużące i sprawia, że pozycji tej nie przeczytamy „jednym tchem”, a przyznam, że miałam taką nadzieję. To świetne kompendium, ale zdecydowanie nie nazwałabym go porywającą lekturą. Niemal identyczna struktura każdego rozdziału po pewnym czasie po prostu nudzi i sprawia, że człowiek zaczyna tomiszcze po prostu kartkować, w nadziei, że natknie się wreszcie na jakiś interesujący kąsek.

Jak przystało na Muzę, książka została wydana po prostu fantastycznie – twarda oprawa, kredowy papier, przepięknie opracowana graficznie… Każde z omawianych miejsc zostało bogato zilustrowane, zarówno zdjęciami współczesnymi, jak i starymi rycinami czy pocztówkami. Dodatkowo przy każdym umieszczono liczne informacje dotyczące funkcji każdego z zabytków, a gdybyśmy chcieli je zweryfikować, podano również dane teleadresowe. Niby łatwo je odnaleźć w internecie, ale zdecydowanie jest to miły ukłon w stronę czytelników.

Cóż mogę rzec? Polecam Duchy…, jeśli poszukujecie pięknego prezentu lub jesteście zainteresowani nie tylko opowieściami o zjawach, ale także o miejscach i ludziach. Jeśli jednak wolicie coś lżejszego, może jednak warto sięgnąć po inną pozycję.

Jerzy Sobczak, Duchy polskich zabytków, wyd. Muza, Warszawa 2011

czwartek, 4 października 2018

Nie tylko dla małych...


Nie wiem, jak Wy, ale ja tam nie przyjęłam do wiadomości faktu, że jestem dorosła. Znaczy, oczywiście, ułatwia mi to życie, nie wspominając o zakupie napojów procentowych, ale jednocześnie powoduje jakieś dziwne oczekiwania otoczenia – że przestanie się robić „głupoty” przypisywane na ogół nieco młodszej grupie wiekowej. Nie chcę! Pamiętam zdziwienie, że czytam książki dla dzieci i młodzieży, co już w ogóle wywołuje we mnie głęboki wewnętrzny sprzeciw, bo nierzadko są to jedne z najpiękniejszych i najmądrzejszych rzeczy w mojej biblioteczce. Szczęśliwie, czasem ukazują się pozycje, które pozwalają mi z godnością odeprzeć argumenty w stylu „Jakież to infantylne!”, połączone ze spojrzeniem pełnym politowania.

Tak się składa, że recenzuję tutaj drugą książkę Marty Kisiel pod rząd. Tym razem Ałtorka wraca do ukochanego towarzystwa Licha, Konrada, Turu i zjaw germańskich oprawców, ale koncentrując się na postaci wprowadzonej do naszego ulubionego świata dopiero w Sile niższej, a i tak nie mającej zbyt dużego pola do popisu ze względu na swój wiek. Nasz bohater jednak nieco podrósł, akurat w sam raz, by stać się bohaterem książeczki dla dzieci (no dobra, i nie tylko). Siłą napędową Małego Licha i tajemnicy Niebożątka jest właśnie Bożek, syn upiornego (nie)Szczęsnego i straszliwej agentki literackiej Konrada.

Nie jest to najpiękniejsze zdjęcie okładki, ale zrobiłam je na trasie, po tym jak napadłam panią
w Empiku i zażądałam wydania Dobra!!!

Siła to doprawdyż czasem destrukcyjna, choć pilnuje jej malutkie Licho, szczęśliwe z posiadania człowieka do stróżowania. Bożek jest jednak (w miarę) normalnym chłopcem, zachowującym się dokładnie jak my w odpowiednim wieku. Oczywiście, nasze potwory spod łóżka nie były specjalnie przyjazne i nie brały z nami kąpieli, a co istotniejsze – nie przygotowywały nam kakao i innych przysmaków, alleluja, ale były równie realne! I któż z nas nie budował pojazdu międzygwiezdnego na podłodze salonu! I kto z nas nie chciał pójść do szkoły tylko po to, by dwa tygodnie później walczyć już o każdy dzień i minutę spędzoną w domu!

Przygody i problemy nietypowego Bożka są typowe dla większości dzieci – dostosowanie się, potrzeba przyjaźni i akceptacji, nie tylko przez najbliższych. I właśnie jego droga, okraszona zresztą typowym dla Marty humorem, sprawia, że na pewno podaruję tę pozycję swoim siostrzeńcom. Idealnie pokazuje ona, że nikt nie jest sam w walce o bycie częścią tłumu, że wszyscy przez to w jakiś sposób przechodzą. Że inność nie oznacza gorszości (lekcja, która również przydaje się w wieku znacznie bardziej dojrzałym). Że nigdy tak naprawdę nie jesteśmy sami, a pomoc może przyjść ze strony, z której się najmniej jej spodziewamy. Wszystko to niby tak bardzo oczywiste, ale tak bardzo cenne. Dodatkowo, podane w formie absolutnie cudnego humoru, zabawy językowej i pięknej polszczyzny. Szczególnie ujęło mnie tak cudowne wykorzystanie w fabule mojego ukochanego Króla olch – jak nie znoszę poezji, tak ten jeden poemat mogę czytać bez końca. Jest piękny. I równie pięknie został spożytkowany w Małym Lichu… Nie wiedziałam, że końcowe wersy mogą okazać się tak bardzo emocjonujące.

Olbrzymim atutem Licha są też prześliczne ilustracje, bo nie ukrywajmy, książki dla dzieci bardzo ich potrzebują! Zwłaszcza, jeśli tak pięknie dopasowano je klimatem do atmosfery książki! Są tak samo ciepłe, okrąglutkie i … dobre, jak słowa tworzące tę opowieść. W całości – cudowna pozycja, która powinna znaleźć się na każdej półce, nie tylko w pokoiku dziecięcym. Bo jeśli w wieku ciut bardziej dorosłym też kochamy magię, miejmy okazję sięgnąć po nią za każdym razem, kiedy zabraknie jej nam na co dzień.

Marta Kisiel, Małe Licho i tajemnica Niebożątka, ilustrowała Paulina Wyrt, wydawnictwo Wilga, Warszawa 2018.