wtorek, 26 lutego 2019

Baśń o zagładzie...


Dla wielu Polaków historia II wojny światowej jest nadal żywa, również poprzez rozmaite opowieści i przeżycia rodzinne. W szkole też temat ten porusza się całkiem często, zwłaszcza na zajęciach z literatury polskiej, bo dojście do czasów współczesnych na historii stanowiło wyzwanie dla niejednego nauczyciela. W każdej bibliotece stoi mnóstwo pozycji, do których można zajrzeć – mniejszych i większych, literatury faktu, wspomnień, opracowań… Kiedyś jedną z moich ulubionych pozycji stanowiła Historia dłuższa niż wojna Ryszarda Liskowackiego, obejmująca 10 lat opowieść o grupie warszawskich nastolatków. Przedstawiono w niej codzienne życie w czasie okupacji, próby oporu, walkę, powstanie i mozolne próby powrotu do normalnego życia. Inną taką książką było Pokolenie Teresy Elżbiety Jackiewiczowej, próba zbeletryzowania autentycznych przeżyć z czasów wojny. Niektóre sceny, obrazy, problemy pozostały ze mną na zawsze, tym bardziej, że zostały przedstawione z perspektywy młodej dziewczyny. Jestem osobą zdecydowanie historyczną, mam więc za sobą i inne rzeczy. Nigdy jednak nie sądziłam, że przyjdzie mi kiedykolwiek zapoznać się z baśnią o wojnie. Baśnią o zagładzie, o honorze i magii. Taką książką jest Lalkarz z Krakowa autorstwa R. M. Romero.

Akcja toczy się oczywiście w Krakowie, zarówno tym przedwojennym, jak i okupacyjnym. Głównym bohaterem jest Cyryl Brzezik, wytwórca przepięknych zabawek, z pochodzenia częściowo Niemiec, ale z serca i nazwiska Polak. Spod jego rąk wychodzą prawdziwe cuda, w tym niezwykła lalka Karolina, żywa lalka Karolina. Jej dusza pochodzi z Krainy Lalek, z której przyniósł ją dobry, ciepły wiatr. Dlaczego jednak wiatr był dobry, a ona znalazła się w naszym świecie? Magiczny kraj zaatakowały Szczury, obrzydliwe stworzenia wykorzystujące do cna zasoby podbitych miejsc, nie wahający się przed zgładzeniem tych, którzy stawiali im opór, palący lalki na stosach. Znalezienie się w Krakowie to dla Karoliny ucieczka i próba uwolnienia się od nieszczęść i tragedii. Zostaje towarzyszką niezwykle utalentowanego, ale samotnego człowieka i właśnie za jej sprawą Lalkarz zaczyna się zmieniać. Nie tylko uświadamia sobie swój magiczny dar, ale i poznaje ludzi, którzy staną się dla niego niezwykle ważni. Ci ludzie to mieszkający na Kazimierzu muzyk Józef Trzmiel i jego córka Rena. Tak, mieszkający na przedwojennym Kazimierzu. Trzmielowie to krakowscy Żydzi.


Niestety, radość Karoliny nie trwa wiecznie. Kiedy rozpoczyna się okupacja i niemieckie prześladowania znajomość z Trzmielami nabierze dodatkowego charakteru. Lalkarz zrobi wszystko, by pomóc swoim przyjaciołom, przede wszystkim materialnie. Dowie się jednak także, że walka z wrogiem toczy się na niejednym froncie, również tym magicznym, niematerialnym. Żywe legendy również starają się pomóc, a działalność Niemców niszczy nie tylko naród, ale i jego duszę, żyjącą nadal w podaniach czy legendach. Dowie się również, że nie jest jedynym człowiekiem dysponującym magią, a wśród przeciwników są również źli czarownicy. Wśród przeciwników, do których sam będzie się musiał przyznać. Ze względu na swoje pochodzenie Cyryl Brzezik jest intensywnie namawiany do podpisania volkslisty. Początkowo stawia opór, później jednak się godzi – otrzyma w ten sposób bowiem dodatkowe przydziały żywności, które może przekazać głodującym przyjaciołom. Jednak nadejdzie ten straszny czas, kiedy zostaną przeniesieni do miejsca, „gdzie wszystko zdawało się być ulepione z cierpienia”, na Podgórze, do getta. Wtedy pomóc będzie mógł już tylko w jeden jedyny, bardzo ryzykowny sposób.

Brzezik zdecyduje się na ten krok, z potrzeby serca i dzięki towarzystwu Karoliny, potrafiącej dodać mu otuchy, napełnić przekonaniem, że czyni słusznie. Zaryzykuje, bo tak trzeba, bo to jest ludzkie i właściwe. Magia Lalkarza stanie się ocaleniem dla Reny Trzmiel i innych dzieci, choć cena, którą za to zapłaci, będzie niezwykle wysoka. Jednak „tak trzeba”.

„Nawet jeśli pomożemy tylko jednej osobie, już to jest czymś wspaniałym.” To cytat z książki, przywodzący na myśl inne, bardzo znane słowa: „Kto ratuje jedno życie – ratuje cały świat.” Tak, Lalkarz z Krakowa mimo swojej pięknej, baśniowej okładki to jednak opowieść o Zagładzie. Magiczna opowieść o Zagładzie, ale przeniesie nas do getta, do obozu… Nie zbagatelizuje tym samym jednak tematu, wręcz przeciwnie, nada mu dodatkowego znaczenia i głębi. Bo w książce znajdziemy nie tylko ból, rozpacz, cierpienie i śmierć, znajdziemy tam prawdziwy sens człowieka i – co równie ważne – nadzieję.

Nawet w najgorszym położeniu, nawet w najgorszych czasach istnieje ta malutka, leżąca na dnie pustej puszki Pandory nadzieja. Na lepsze jutro, na wiarę w człowieka. Na to, że przyjdzie zmiana. Wydaje się ona jeszcze ważniejsza w kontekście tego, co widzimy codziennie w mediach, słyszymy, czytamy. Bo tak naprawdę wszystko zależy od człowieka, od jego chęci do zmiany, od jego serca. Jest to największe przesłanie tej książki, tej pięknej, choć niezwykle smutnej opowieści, która przyprawi Was bez wątpienia o łzy. Prawdziwa Nadzieja i Prawdziwa Zmiana są czymś, czego potrzebujemy i teraz, a z czego nie do końca zdajemy sobie czasem sprawę, szczególnie zaplątani w mowy i knowania polityków. Dlatego bardzo się cieszę, że widziałam Lalkarza nie tylko w księgarniach, ale też i w Muzeum Historycznym Miasta Krakowa. To pozycja, z którą powinno się zapoznać każde dziecko, a mówiąc szczerze, nie tylko dziecko, ale i każdy dorosły, na tyle jeszcze dziecinny, by zaakceptować magię.

R. M. Romero, Lalkarz z Krakowa, tłum. Marta Duda-Gryc, wyd. Galeria Książki, Kraków 2018.

wtorek, 5 lutego 2019

Magia i policja londyńska...


Komisarz Henderson ogłasza otwarcie z dawna oczekiwanego Podwydziału Spraw Magicznych Londyńskiej Policji Metropolitalnej. Nasze źródło donosi, iż na jego czele stanie John Dobson, uprzednio porucznik Artylerii Jej Królewskiej Mości. Nowo powstała jednostka będzie działać jako część wydziału detektywistycznego. W zakres jej działań wejdą zarówno dochodzenia, jak i bezpośrednie interwencje w przypadku, gdy pojawi się zagrożenie związane z magią.

Wiktoriański Londyn i Scotland Yard już same z siebie kojarzą się z interesującymi zagadkami kryminalnymi. Jeśli dodamy do tego jeszcze magię, będzie już fantastycznie. Otóż wyobraźmy sobie alternatywny świat, w którym magia nie jest czymś tajemniczym i wstydliwym, ukrywanym przed nie-magicznymi (Harry Potter to kompletnie inna bajka), a czymś w powszechnym użyciu. W każdym zawodzie można spotkać maga, istnieją nawet specjalne szkoły dla dobrze urodzonych osób z magicznym potencjałem. Magia nie jest też jednorodna, mamy kilka specjalizacji: piromancję, kinemancję, iluzję, magię poszukiwawczą czy chociażby nekromancję. Oczywiście, są specjalności lepsze i gorsze, jak zawsze…

Jak łatwo się domyślić, wiele osób kiepsko postrzega nekromantów. Tak, paskudnie się kojarzą, pewnie tworzą zombie i gadają z nieumarłymi. I tak, i nie. Owszem, nekromanci (przynajmniej co poniektórzy) z wielką przyjemnością potrafią uciąć sobie pogawędkę z duchami, którym nigdzie się nie spieszy, a na ziemi całkiem im się podoba, jednak niewiele mają wspólnego z tworzeniem paskudnych potworów prześladujących żywych. Nawet ghule w tym świecie powstają bez udziału złej woli takiego maga. Chociaż dowiemy się o kilku naprawdę paskudnych zaklęciach, którymi może parać się nekromanta, czary nekromanckie przydatne są chociażby do leczenia. Wystarczy tylko chcieć.


Takim „chcącym” nekromantą jest tytułowy bohater książki, Clovis LaFay, potomek potężnej, owianej złą sławą rodziny, której tradycje sięgają wielu wieków wstecz. Clovis to jednak dosyć nietypowy egzemplarz, wrażliwy, dystansujący się od swoich krewnych, zresztą nie bez powodu. Ojca nie życzyłabym najgorszemu wrogowi, brat nienawidzi go od momentu urodzenia, a bratanek niemal od zawsze stanowi zakałę jego egzystencji. Dziedziczący po ojcu ten niecodzienny rodzaj magii Clovis pragnie użyć jej do czynienia dobra. A gdzie można być bardziej użytecznym niż w służbie publicznej? Los stawia na drodze Clovisa jego dawnego znajomego i wybawcę, Johna Dobsona wraz z siostrą, Annę, również parających się magią. Dobson, policjant, z niewielkim wsparciem próbuje ogarnąć świat niezwyczajnych przestępstw, egzorcyzmów i opętań, LaFay stanowi dla niego odpowiedź na rosnące zapotrzebowanie obywateli Londynu (i żywych, i umarłych). Jako konsultant policyjny, a tym bardziej jako nekromanta ma, nazwijmy to, naturalne predyspozycje do pewnych konkretnych przestępstw. Clovis okaże się również wysoce istotny dla jego siostry, studiującej pielęgniarstwo, jako że chociaż w tym zawodzie może spróbować się realizować magicznie. Magia to jednak nie jest zajęcie dla damy. Clovis postanawia więc na przekór obyczajom zająć się jej edukacją.

Kryminalne sprawy Scotland Yardu stanowią oś powieści, łącząc się w pewnym momencie i doprowadzając do finału. Świetnie zarysowane tło obyczajowe, stanowiące umiejętne splecenie obyczajowości świata naszego i alternatywnego pomaga wyobrazić sobie ten inny Londyn i niejeden raz wywołał u mnie uśmiech pełen sympatii. Zrozumienie bohaterów, ich postępowania i przekonań ułatwiają retrospekcje, z których dowiemy się, jak John i Clovis się poznali i dlaczego młody LaFay tak bardzo nienawidzi swego bratanka (nie ukrywajmy, ma za co, facet to kawał świni). Dzięki nim czytelnik w pewnym momencie może próbować odgadnąć, co tu się naprawdę dzieje – moje podejrzenia okazały się całkiem uzasadnione, acz w niczym nie zepsuło mi to przyjemności z lektury. Przeszkadzało mi jednak co innego – główny bohater.

Nie lubię ideałów, zawsze wydawały się dosyć sztuczne i mało realne. Tymczasem jeśli chodzi o rodzinę LaFayów, sytuacja jest mocno biało-czarna. Clovis nie dość, że jest nienagannym pod względem moralnym magiem nekromantą, dodatkowo zacięcie walczy z bratem o sprawiedliwość społeczną. Oczywiście, z naszego punktu widzenia to jedyne słuszne rozwiązanie, jednak tutaj wydało mi się wciśnięte nieco na siłę, tak, by jeszcze bardziej podkreślić kontrast między braćmi: Frederickiem i Clovisem. Nie możemy bowiem nawet na chwilę zapomnieć o tym, że cała reszta rodziny jest po prostu obrzydliwa i nieszczęśliwa. Horatio, jak wspomniałam, kawał świni i barbarzyńcy. Frederick, choć wydaje się całkiem sensownie patrzeć czasami na świat, rzuci wszystko i popełni każde draństwo, by tylko chronić swojego syna. Jego żona, nuworyszka. Letitia, córka, stłamszona przez ojca i brata, niknie w oczach, powinna budzić współczucie, ale sposób, w jaki ją opisano, powoduje, że czujemy do niej już tylko zniecierpliwienie. Kontrast jest jednak ciut zbyt wielki i bardzo mi to przeszkadzało. A szkoda, bo na początku Clovis wydawał mi się naprawdę interesujący. Z czasem zaczęłam go określać innym słowem na „i”.

Jest to jednak moje jedyne zastrzeżenie. Wprawdzie akcja rozkręca się dosyć powoli, ale w pewnym momencie bardzo wciąga. Choć specyficzny język, jakim posługuje się autorka, dla wielu osób może stanowić wadę, dla mnie stanowił bardzo przyjemne urozmaicenie lektury. Jeśli zatem weźmiemy pod uwagę fakt, że Magiczne akta Scotland Yardu to debiut pisarki występującej pod pseudonimem Anna Lange, wszystkim życzyłabym, by pierwsza książka była tak udana. Zdecydowanie polecam!

Anna Lange, Clovis LaFay. Magiczne akta Scotland Yardu, wyd. SQN, Kraków 2016.