Przyznam, iż na
pewnym etapie Dora Wilk mnie trochę znudziła. Szczęśliwie było to już pod sam
koniec heksalogii, miałam więc trochę czasu na odsapnięcie. Lubię przygody chyba
każdej rudej wiedźmy, ale liczba zalet Dory, jej przodków i składowych
kompletnie mnie przytłoczyła. Lubię jednak także styl Anety Jadowskiej oraz
znakomitą większość pomysłów autorki, z przyjemnością czytałam więc kolejne
pozycje poświęcone Witkacowi i Nikicie. I wprawdzie Nikita w pewien sposób Dorę
przypomina, jednak jej przygody nie zmęczyły mnie tak bardzo – może dlatego, że
mają jednak nieco inny klimat (a przyznam, że zastanawiałam się kiedyś, po co
komu przygody Nikity, oj nie zyskała mojej sympatii w cyklu o Dorze). Widać
jednak nadszedł czas na dłuższe spotkanie z Dorą, choć po drodze w tomach
opowiadań znalazło się przecież kilka pomniejszych…
Sprawa zapowiada
się doprawdy paskudnie, ale czy ktoś powiedział, że życie Namiestniczki Thornu
będzie lekkie, łatwe i przyjemne? Będzie jednak naprawdę paskudnie, nawet jak
na możliwości Dory i jej zdolności pakowania się w tarapaty. Przypadkowo
odkryty na terytorium wilków grób okazuje się jednym z wielu, co oznacza, iż w
Thornie grasuje seryjny morderca. Ale nie będzie tak „prosto”, o nie! We wszystko
ewidentnie zamieszana jest również młoda wampirzyca z gniazda Romana. Wprawdzie
wyjaśnienie jej „udziału” pomaga odpowiedzieć na kilka pytań, jak zawsze
oznacza to jednak, że pojawią się następne, wcale nie łatwiejsze. Każde jedno
okazuje się bardziej obrzydliwe od poprzedniego. Sedno działalności zbrodniarza
jest bowiem nieludzkie, zarówno w znaczeniu normalnym, jak i magicznym.
W śledztwie Dorę
wspierają liczni znajomi – i jej, i nasi. Pojawia się mnóstwo bohaterów, za
którymi już zdążyliśmy się stęsknić, choćby epizodycznie, jak Leon. Do akcji
wkroczą też Roman, Katia, magiczna przecież Bogna, a także Witkac, Sęp i
Kurczaczek. Wszyscy przyczynią się do odkrycia tajemnicy, każdy na swój sposób
– ot, choćby podążając za własnym nosem i zapachem ciasteczek. Przy okazji
każda z postaci ma już za sobą wprowadzenie, wiemy, co potrafią i jakie
posiadają talenty, więc całość tworzy po prostu dobrą opowieść, w której nie
traci się czasu na przedłużające wyjaśnienia.
A książkę czytałam podczas majówki w zamku :)
Książka wciąga i
to bardzo! Przeczytałam owo tomiszcze (526 stron!) w jeden dzień, jednym tchem!
Intryga znakomita, kolejne elementy są tylko kluczem do następnych, a my gorąco
kibicujemy, by wygrała ekipa Namiestniczki, bo zwyrodnialcom należy się solidna
kara. Świetne kryminalne czytadło, które polecam każdemu fanowi urban fantasy!
Dzikie dziecko miłości ma jednak pewne wady. W pewnym momencie zdziwiło
mnie, że ciężko mi się połapać w dialogu – kto tu właściwie z kim rozmawia?
Oczywiście, kiedy wróciłam wzrokiem do poprzednich linijek, zorientowałam się,
co i jak, niemniej zaczęłam się zastanawiać, z czego problem wynika i chyba
wiem. Wszyscy bohaterowie posługują się bardzo podobnym językiem, bardzo
podobnymi sformułowaniami, co czasami może spowodować pewną zwiechę. Mam
również drobny problem z postaciami żeńskimi, także bardzo do siebie podobnymi
– twardymi, wyszczekanymi i nadrabiającymi miną. Daria. Dora, Kurczaczek – są
niemal identyczne, co w połączeniu z brakiem zróżnicowania języka wydaje się
pewnym pójściem na skróty. Nawet kobiecość i delikatność Katii wyraża się
przede wszystkim w sposobie ubierania. Wygląda na to, że w magicznym świecie istnieją
albo takie suki jak Katarzyna (znowu scharakteryzowana poprzez konflikt z Dorą)
lub równe, twarde babki. Gdzie miejsce na szarość?
Poza tym jednak
naprawdę czytało mi się bardzo dobrze i uważam, że Dzikie dziecko miłości to świetna lektura na długie weekendy lub
wakacje. Dodatkową zaletą są fantastyczne ilustracje Magdy Babińskiej, która
doskonale rozumie świat Thornu i potrafi oddać magiczną naturę jego
mieszkańców.
Aneta Jadowska, Dzikie dziecko miłości, il. M. Babińska,
wyd. SQN, Kraków 2019.