Emilka Brzeska to fotografka ślubna, więc niejedno już przeżyła – kłócące się teściowe, zdrady, (nie)przypadkowe spotkania… Traktuje to jednak po prostu jako swoją codzienność i rzeczywistość. Owszem, wymaga to czasem dużego opanowania, ale w końcu na chleb i dach nad głową zarobić trzeba, choćby robiąc zdjęcia szynkowej królewnie i jej oblubieńcowi. Niemniej jest jeden ślub, na który wolałaby zdecydowanie nie iść – żeni się jej najlepszy przyjaciel, będący przy okazji i potajemnym obiektem westchnień. Brzmi jak tortura, prawda? To wyobraźcie sobie, iż nieszczęsna została świadkiem pana młodego i na bieżąco ogarnia wszelkie przedweselne perypetie. Wystarczająco fatalnie? Wcale nie! Zawsze po weselu można znaleźć trupa – i to trupa panny młodej.
Któż może być podejrzany? Zgodnie ze
wszystkimi prawidłami gatunku oczywiście mąż, a tego Emilia pragnie ochronić za
wszelką cenę. Co jednak zrobić, jeśli panowie policjanci wydają się typowymi przedstawicielami
tępych glin, kształtujących rzeczywistość według swojej woli? Oczywiście:
należy wziąć sprawę w swoje ręce! Nasza pani fotograf zapomniała zapewne, że
dobrymi chęciami piekło wybrukowane i postanawia przyjrzeć się przyjaciołom oraz
znajomym zeszłej małżonki. Jednak Monika była modelką, należy zatem spodziewać
się odpowiednio złośliwego środowiskowego piekiełka – ot, mijania się z prawdą,
zazdrość, robienie innym pod górkę… Klasyk. Gdzieś tam jednak może się ukrywać
morderca, a to sprawia, że amatorskie śledztwo może stać się niebezpieczne…
Nie zdołałam się za to specjalnie przekonać do
pozostałych bohaterów, którzy wydają mi się strasznie płascy, pisani na jedno
kopyto. Odrobinę głębi przez chwilę wydaje się mieć Grzegorz, dawny chłopak
Moniki, ale i on na końcu okazuje się po prostu bucem w znaczeniu jak
najbardziej krakowskim. Wszyscy zostali nakreśleni dosyć grubą kreską, scharakteryzowani
jedną czy dwoma cechami i strasznie brakuje mi w tym wszystkim postaci
niejednoznacznych – choć przepraszam, taką była Monika. Podobnie w gruncie
rzeczy jest również z Krakowem bohaterki – mało tam zbędnych opisów, a niektóre
miejsca znowu opisuje się trzema zdaniami – co jednak w tym przypadku sprawdza
się zdecydowanie lepiej. Najlepszy przykład stanowi kawiarnia Botanica, w końcu
pamiętam ją z własnych studenckich czasów (choć może to mój sentyment?).
Na okładce 50 wesel i pogrzebu widnieje
informacja, że dostaliśmy pierwszą część nowej serii, może dlatego też
zakończenie wydaje mi się nieco rozmyte, jakby czegoś tam zabrakło. Owszem,
sprawa zostaje rozwiązana, ale następuje to dokładnie na sam koniec powieści i
wydaje się nagłym gromem z jasnego nieba. Oczywiście, nierzadko banalna wręcz
informacja może spowodować przełom w śledztwie, ale po stosunkowo powoli
rozwijającej się akcji spodziewałabym się raczej równie starannego zakończenia.
Niemniej – jak podejrzewam – wiele odpowiedzi pewnie poznamy później.
Pierwszy tom spełnia jednak swoje zadanie,
zaciekawia czytelnika na tyle, by z przyjemnością sięgnął po następny. Nie jest
to kryminał wybitny, ale jako lektura dla przyjemności zdecydowanie się
sprawdza. Podoba mi się też język autorki – zwykły, potoczny, niewymuszony, ot,
czytamy, jakbyśmy słuchali relacji koleżanki czy kolegi. Sympatyczna pozycja i
na pewno sięgnę po kolejną, choć mam nadzieję na nieco mniej stereotypowe
postaci drugoplanowe.
Magdalena Kubasiewicz, 50 wesel i pogrzeb, wyd.
Czarna Dama, Warszawa 2021.