sobota, 24 sierpnia 2024

Blaski i cienie

Kiedy żyje się w miasteczku zamieszkiwanym przez rozmaite, nie zawsze ludzkie istoty, aż chciałoby się mieć pewność, że w razie jakiegokolwiek zagrożenia wśród służb porządkowych znajdzie się ktoś, kto sobie z tym wszystkim poradzi, a jednocześnie będzie na tyle dyskretny, by tajemnice, które nie mają szybko stać się powszechnie znane, nie ujrzały światła dziennego. Springfield bowiem, w odróżnieniu od takiego choćby Thornu Dory Wilk, to miejscowość nie tylko i wyłącznie dla magicznych (choć prawda, że nieoczekiwanie okazuje się ich więcej, niż byśmy podejrzewali). Dlatego też zadanie sierżant Mariki Echidnas i jej partnera Jordana do najłatwiejszych nie należy, bo obok włamań i zaginięć kotków, w miasteczku zaczynają się dziać i inne, bardziej przerażające rzeczy: a to ginie mający olbrzymie znaczenie płaszcz, a to eksponat z miejscowego muzeum, a to piesek uroczej starszej pani, a to ktoś próbuje otruć lokalne seniorki... Do wyjaśnienie jest również zagadka ciała na plaży... W wielu przypadkach Marika może liczyć na pomoc ze strony byłego dzielnicowego Gianniego, jednak najczęściej jest zdana na swój szósty zmysł i niecodzienne talenty. Oraz na przypadek, bo ten zawsze odgrywa przecież niebanalną rolę.

Historia i tajemnice Mariki odsłaniają się przed naszymi oczyma poprzez kolejne opowiadania. Choć teoretycznie każde z nich jest zamkniętą całością, łączą się ze sobą właśnie poprzez poszczególnych bohaterów – obserwujemy ich losy na przestrzeni miesięcy, poznajemy sekrety, kibicujemy w związkach i wraz z nimi żałujemy, że nie wszystko się udaje. Przyglądamy się temu, jak się zmieniają i dorastają (zakończenie wątku Sōamiego to dla mnie mistrzostwo świata), jak też odkrywają nieoczekiwanie prawdy o sobie, także te niezbyt przyjemne. Oczarował mnie nastrój tych tekstów – czytając, czułam wręcz ten małomiasteczkowy klimat, przemiany pór roku, ten swoisty genius loci, który autorka oddała wręcz fantastycznie (a co – zważywszy na pewien element fabuły – można było po prostu spieprzyć). Springfield to trochę takie Stars Hollow z Gilmore Girls – archetyp miejsca, w którym wszyscy się znają, a jednak coś znacznie bardziej realnego. Mamy lokalne znakomitości i pewne sekrety, mamy przestępstwa i zagadki, a wszystko to nie staje się groteskowe niczym Sandomierz ojca Mateusza, gdzie strach mieszkać. Nie, wręcz przeciwnie, chciałoby się tam zajrzeć, choćby na urlop, zajrzeć do Kręgu, skosztować na festynie wypieków Gianniego czy też zamienić kilka słów z Larisą. Niezależnie od pory roku, Springfield wydaje się miejscem nader interesującym.

Nie nazwałabym Echidny pozycją lekką i łatwą, bo – podobnie jak książki Marty Kisiel – choć czyta się ją z dużą przyjemnością, zmusza do przemyśleń. To kryminał i obyczajówka w jednym, a niektóre poruszane tam tematy nie są przyjemne. Czy jest zatem pozycją dobrą? Och, zdecydowanie! Mam olbrzymią nadzieję, że będzie mi jeszcze kiedyś dane wrócić do Springfield, poznać kolejne przygody Mariki, Jordana, a także ich znajomych i przyjaciół. Oby jak najszybciej!

Agnieszka Szmatoła, Echidna, wyd. Mięta, Warszawa 2023.