Koszmary I wojny światowej to nie tylko gazy bojowe, miliony poległych i okaleczonych, ale także Ciemność – nieznana siła, spychająca ludzi w otchłań obłędu, prowadząca do nieuniknionej śmierci. Jak się przed nią bronić? Tylko pozostając w kręgu światła. Tak, hasło „rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady” już się nie sprawdzi, bo blask gwiazd lub księżyca to zdecydowanie za mało, by się uchronić przed mrokiem, który odbierze ci rozum. Ludzie zaczynają się zatem dostosowywać – przenoszą do miast, organizują w większe farmy czy po prostu walczą o przetrwanie w głuszy, kiedyś będącej po prostu terenami uprawnymi. Zmienia się wszystko, ale zarazem nie zmienia się nic, bo natura ludzka pozostaje taka sama – ciężkie warunki sprawiają, że desperaci zrobią wszystko, by przetrwać, a przecież zawsze znajdą się tacy, którzy będą z tego czerpać zyski. Ciemność nie zmieniła też całkowicie sytuacji geopolitycznej, to lata 20. XX wiek, nikogo nie satysfakcjonuje rozstrzygnięcie wielkiej wojny, więc walka wywiadów trwa w najlepsze, sięgając ku zasobom, które pojawiły się wraz z nowymi realiami – Innym, mogącym przetrwać nieco dłużej w śmiertelnym mroku.
Pośrodku tego wszystkiego weteran i prywatny detektyw w
jednym, kapitan Jerzy Kowalski, próbuje znaleźć własną drogę. Dawny oficer
wywiadu doskonale wie, co w trawie piszczy, a nawiązane niegdyś znajomości
procentują, kiedy prowadzone przez niego sprawy stają się nieco bardziej
niezwykłe. Gdy więc w gabinecie Jerzego pojawia się Barbara Maciejewska (z tych
Maciejewskich) i oferuje niebanalną sumkę za odnalezienie swojej przyjaciółki Wandzi,
on sam bez wahania rzuca się w wir poszlak i wskazówek, które jednak już
wkrótce sprawią, iż stwierdzi, że ugryzł chyba zbyt duży kęs. Dodatkowo właściciel
pewnego luksusowego burdelu też ma sprawę do Jerzego i to raczej z tych pilnych.
Nagle i nie w ten miły sposób przypominają sobie o istnieniu Kowalskiego
wszyscy. W co wdepnął, przyjmując prostą, zdawałoby się, sprawę zaginięcia?
Debiutancka pozycja Andrzeja Pupina już samą okładką zachęca do lektury wielbicieli powieści detektywistycznych o lekkim zabarwieniu Chandlerowskim. I rzeczywiście, klimat magicznego świata świetnie komponuje się z realiami Polski lat 20. ubiegłego wieku. Akcja toczy się wartko, bohaterowie nie są tylko kilkoma słowami na papierze, a miejscami niemal miałam wrażenie, że czuję i dotykam tego, co mi przedstawiono. Szaleńczo podobało mi się rozwiązanie z ekspozycją, która przecież w pewnym momencie stała się niezbędna – historię Ciemności i walki z nią poznajemy podczas wykładu w szkole oficerskiej. Dobry ruch, umieszczony we właściwym miejscu w fabule i pasujący stylistycznie do reszty powieści. Jestem szczerze zaskoczona tym, jak dobrze mi się tę książkę czytało, bo rzadko zdarza się aż tak dobra robota debiutanta! O mało nie przegapiłam w autobusie swojego przystanku!
Mam tylko zastrzeżenia do końcówki – zbyt przyśpieszonej,
ogólnej i chaotycznej. Rozumiem, że na końcu bohater miał się znaleźć w pewnej
określonej sytuacji, ale przy bardzo szczegółowych poprzednich rozdziałach odnoszę
wrażenie, iż autorowi skończył się czas albo limit znaków, bo innego
wyjaśnienia nie znajduję. W zapowiedziach jest już jednak drugi tom, więc liczę
na to, że finał Szeptów był jedynie wpadką przy pracy i na pewno sięgnę
po kontynuację. To jest naprawdę cholernie dobre!
Andrzej Pupin, Szepty ciemności, il. Szymon Wójciak,
wyd. Fabryka Słów, Warszawa 2024.