niedziela, 28 grudnia 2014

W czasie Świąt idioci się nudzą...

 Ilustracją do tego wpisu są screenshoty tweetów aktorów reagujących na to, co się stało.

Święta, szczeniaczki i tęcze praktycznie wszędzie... No dobrze, może nie tęcze, bo to się w naszym pięknym kraju wyjątkowo źle kojarzy, ale szczeniaczki, uśmiechy i perfekcyjne panie domu nawet w reklamach na YT. „Na ziemi pokój ludziom dobrej woli” i tym podobne.  Niestety, nie zawsze i nie wszędzie.

Praktycznie dwa dni nie było mnie przy komputerze, stąd reaguję z opóźnieniem, ale jakoś nie mogę wobec tej całej sytuacji przejść obojętnie. Znacie Tumblr, prawda? Mało fangirli go nie zna, wszak jest to perfekcyjne miejsce, by pofanić z innymi, bezwstydnie zamieszczać tysiące fotografii idoli na minutę, zachwycać się licznymi utalentowanymi współfanami, widząc ich fanarty, od czasu do czasu docenić niejedne zacne soft porno wrzucone pod tagami, które człowiek przeszukuje (ok, czasami nie jest to soft i czasami chciałabym sobie wydłubać oczy mikserem, jak w tym memie), ogólnie poblogować bez większego wysiłku. Dla niejednego z nas staje się też miejscem, w którym dzielimy się z innymi swoimi najgłębszymi przemyśleniami, a czasem nawet nastrojem: dołkami, radościami i załamaniami. Społeczność tumblrowa jest na ogół wyjątkowo ciepłym towarzystwem, choć oczywiście, jak wszędzie, istnieją palanci. Tym robotę ułatwia system wysyłania wiadomości, w którym można włączyć opcję anonimowej wiadomości. Niestety, ubiegłej nocy, zaraz po Świętach ktoś postanowił zrobić z tego niezbyt ciekawy użytek.


Jak w każdej dużej społeczności, i wśród Supernaturalowej Rodziny znajduje się całkiem sporo osób z problemami, niekiedy naprawdę bardzo dużymi. Tumblr stał się miejscem, w którym mogą się swoimi zmartwieniami podzielić, jako że dla większości użytkowników są „tylko” i „aż” nickiem. Jasne, wiele osób zapoznaje się bliżej, sama mam kilku takich znajomych, w większości jednak nawet jeśli followuję blog znajomego, a ten często zmienia jego nazwę, to zapominam, który blog do kogo należy. To daje pewną anonimowość i sama jeśli mam ochotę się czasem wykrzyczeć, idę sobie na Tumblr i piszę kilka słów. Również, kiedy czuję się wyjątkowo podle, ktoś mi coś zrobił i tak dalej. Oczywiście, ktoś może powiedzieć, że narzekanie czy wypłakanie się w Internecie to głupia metoda na radzenie sobie z problemami, ale jak to bywa z każdym wyżaleniem się, pomaga. Podobnie jak ja robią i inni, niekiedy mający naprawdę duże duże kłopoty. Nie bez powodu jednym z bardziej reblogowanych postów jest spis linii zaufania w praktycznie każdym kraju świata. Osoby te mogą liczyć na spore wsparcie od innych, a to naprawdę pomaga. Do niedawna.


Wczoraj w nocy członków Supernaturalowej Rodziny z problemami wzięto na Tumblrze na celownik.  Wielu z tych, którzy kiedyś dzielili się swoimi niewesołymi przemyśleniami tudzież zdradzali chęci samobójcze, dostało anonimowe wiadomości, obrażające ich i zapewniające, że gdyby zrobili to, o czym gadają, świat nie straciłby zbyt wiele. Jasne, ktoś powie, że to niewiele, że anonimowy hejt od zawsze był w Internecie obecny i jedyne, co można zrobić, to się nim nie przejmować. Ciężko się jednak czymś takim nie przejmować, jeśli jest się w trakcie epizodu depresyjnego. To jest moment, w którym niewinna uwaga w stylu „Ale wiesz, że to nie będzie wyglądało dobrze” czy nawet „Możesz zrobić to lepiej” jest odbierana jako największa krytyka. To jest moment, w którym nie widzisz końca pasma ciemnych dni, w których ciężko chociażby podnieść się z łóżka, w którym rozmowa z kimkolwiek jest powyżej twoich sił. Moment, w którym nawet pozornie niewinne słowa „Weź się w garść” potrafią skrzywdzić. Nie dlatego, że osoba, która je wypowiada, chce nas siłą ustawić do pionu. Nie, ona może chcieć dla nas najlepiej. Jednak osoba z depresją nie jest w stanie „wziąć się w garść”, po prostu nie ma takiej możliwości. Jeśli się nawet uśmiechnie, to będzie uśmiech krzywy, przez łzy, ot, by się odczepili i dali spokój. Bo samodzielnie podnieść się z tego czarnego dołu, którym jest depresja, praktycznie się nie da. Pomagają leki i inni ludzie. Pomagają „przypadkowe akty uprzejmości i dobroci”. Inaczej... jest bardzo ciężko. Wiem. Been there, done that.  I doskonale rozumiem, że jeśli ktoś znajdował się w tym ciemnym dole, nawet wiedząc, że to anonimowy tchórz pisze okrutne słowa, te słowa do niego trafiają. Trafiły w kilku przypadkach. Tumblr donosi o kilku próbach samobójczych, jedna się udała. Jedno życie zostało utracone, bo ktoś nudził się wieczorem i postanowił się zabawić. .. Głupota ludzka jak wszechświat...

Reakcja Supernaturalowej Rodziny była natychmiastowa. Wiele osób na własną rękę wyszukiwało blogi osób z problemami i zasypały ich ofertami pomocy czy choćby tylko dobrymi słowami. Jeśli ktoś się znał, telefony i Skype poszły w ruch. Do akcji przyłączyli się także aktorzy, o których zawsze mówię, że są częścią naszego fandomu. Liczne tweety i odezwy na Facebooku, mam nadzieję, dotarły do tych osób, dla których SPN Family to coś więcej niż tylko słowa. Mam nadzieję, że to zadziałało, że nikt nie zrobi sobie już więcej krzywdy z powodu anonimowych tchórzy... Szkoda tylko, że komuś zachciało się tak paskudnie zabawić... 

Jeśli pamiętacie Castiela z musicalowego odcinka, nie mylicie się. To właśnie Nina Winkler, która napisała piosenkę dla członków atakowanej Supernaturalowej Rodziny.











czwartek, 25 grudnia 2014

The Road So Far... czyli ulubione momenty Cathii w sezonie 10

Lubię czytać zestawienia. Zważywszy, jak wiele jest ich na różnych stronach, niezależnie od tematyki, której są poświęcone, mam wrażenie, że nie jestem w tym osamotniona. Równie fajne jest jednak pisanie zestawień. To co, polecimy sobie po tych 9 odcinkach 10 sezonu, które mieliśmy okazję już obejrzeć? Panie, panowie – przed Wami moje ulubione momenty! Kolejność odcinkowa, nie jestem w stanie ich ocenić w zakresie od 1 do 15, podobają mi się wszystkie!

Castiel rozmawiający z małą dziewczynką (Reichenbach)


Chociaż bardzo lubiłam Casa w trybie „wojownik Pana” i tęsknię za tą jego żelazną postawą, ujął mnie również tym, że w pewnym momencie zaczął się zmieniać, zaczął coraz bardziej doceniać ludzkość i to on wszak zasugerował, że niebiańska rodzinka mogłaby się od nich wiele nauczyć. Jego fascynacja dorównywała tylko pewnej nieporadności w codziennych sytuacjach, która na tym jeszcze etapie była całkowicie zrozumiała. Dostawaliśmy ciepłe, sympatyczne dialogi, których echem jest jakże urocza scena, kiedy Castiel rozmawia z córką właścicielki warsztatu. Więcej takiego Casa – autentycznie zaciekawionego, autentycznie odnoszącego się do kogoś z sympatią!


“Kill me…” (Reichenbach)


Wprawdzie do dzisiaj serdecznie bawi mnie wymiana obelg między Naomi i Crowley’em, nie da się jednak ukryć, że słowem „biurokrata” należałoby raczej określić mego Pana i Władcę. Kontrakty, sprzedaże, umowy, kruczki, negocjacje, dodatkowo jakże okrutne przekształcenie Piekła w koszmar każdego petenta. Kiedy jednak Crowley wpada w szpony młodego pokolenia, okazuje się, że nawet on nie jest w stanie znieść genialnego planu, przyspieszającego transformację demonów o 0,03%...

Walka Cole’a i Demonicznego Deana (Reichenbach)


Jakkolwiek już nie raz narzekałam, że z Deana taki demon, jak z koziego zadu waltornia, tak ta scena wywołała u mnie ciary. Jak zresztą później tłumaczy bratu, Dean wie, że tak naprawdę wyrządził Cole’owi największą krzywdę nie tym, że go pobił, ale że przekreślił całe lata jego planowania zemsty i treningu w ciągu kilku zaledwie minut, dodatkowo bawiąc się nim jak kot myszą. Leniwe, choć szybkie ruchy Demonicznego Deana kontra wyszkolone błyskawiczne posunięcia komandosa plus odwołania do Narzeczonej księcia...  O tak.


Sceny tronowe  (Soul Survivor)


Oczywiście, ciężko się dziwić, że taki fan Króla Piekieł jak ja, dostaje niemalże orgazmu na widok jego jakże szlachetnej osoby zasiadającej na tronie. Tron wygląda zresztą absolutnie bombowo, choć sama sala tronowa w późniejszych odcinkach niespecjalnie zachwyca... Crowley jest wreszcie jednak pokazany jako władca, w dodatku sprawujący rządy absolutne. Coś ktoś kiedyś mówił o tym afrodyzjaku...


Wydobycie Łaski Adiny (Soul Survivor)


Bogowie, jak to jest, że aniołowie posługują się swoją wszakże bronią, ostrzami anielskimi, w sposób taki nieco średnio płynny, a Crowley bawi się nim jak zabawką i każdy jego ruch to wręcz poezja. Tak wiem, to prawdopodobnie li i jedynie moje zboczenie, ale cała scena, w której Król Piekła jakby od niechcenia rozcina gardło anielicy, a potem zabija niepotrzebną już nosicielkę, jest wręcz kwintesencją badassowatości! W dodatku ten tekst o aniołach, które powinny siedzieć sobie na chmurkach i grać na harfach... A zwróciliście uwagę na korek?


“I’m not sentimental…” (Soul Survivor)


Crowley łże jak jego niedawny najlepszy kumpel, ale robi to z absolutnym urokiem osobistym i naprawdę chciałabym w te jego słowa wierzyć. Jego uśmiech, jego gesty... O tak, za tym starym dobrym demonem tęsknimy... niemal jak w The Devil You Know...

Scena lśnieniowa (Soul Survivor)


Jak już wspomniałam, do pewnego momentu najbardziej mrożącym krew w żyłach wyczynem Demonicznego Deana było wgniecenie w asfalt Cole’a, jednak ta zabawa w kotka i myszkę, która miała miejsce w Bunkrze, przebija wszystko! Klaustrofobiczny klimat, zabójcze oświetlenie i psychopatyczny Dean, który naprawdę teraz zamierza zrobić porządek ze swoim upierdliwym młodszym bratem. Błagam o więcej!


Rozmowa chłopców w Impali (Paper Moon)



Chociaż rozmowy chłopaków w Impali to stały motyw serialu, na tym etapie i w tym odcinku miałam szczerą nadzieję, że oznacza to pewien przełom w ich wzajemnych stosunkach – Winchesterowie przestaną sobie nawzajem kłamać. Oczywiście, wykazałam się wyjątkową naiwnością i bezmyślnością, ale sceny wspominam wyjątkowo ciepło.

Carry On My Wayward Son… (Fan Fiction)

Nie wiem, czy ten punkt w ogóle wymaga jakiegokolwiek uzasadnienia. Po prostu cudo i majstersztyk, w dodatku te przebitki na chłopców, delikatnie uśmiechającego się Sama i raczej niespecjalnie optymistycznie nastawionego do przyszłości Deana... Ach!



Impala odjeżdżająca w siną dal (Fan Fiction)


Jedną z rzeczy, za którymi tęsknię, jest właśnie końcowe ujęcie odcinka – Baby odjeżdżająca wraz z Winchesterami ku nowej przygodzie, jedną z niekończących się dróg... Ten moment naprawdę przypomniał mi, jak wyglądał serial, który pokochałam od pierwszego spojrzenia. 

„Not bad” (Fan Fiction)


Udzielona Marie pochwała to tak naprawdę akceptacja i ukłon w stronę wszystkich członków Supernaturalowej Rodziny, którzy sobie coś tam na boku skrobią czy rysują. Jako że jestem jedną z nich, zrobiło mi się po prostu ciepło. Mam prawo do swojej wersji, co wcześniej oznajmia Dean i mam błogosławieństwo Twórcy. Dziękuję!

Samsell in Distress  (Ask Jeeves)


Mogę wydawać się z lekka niekonsekwentna, jako że robienie z Sama ofermy irytuje mnie ostatnimi czasy jak jasna cholera, jednak nie da się ukryć, że w jakiś tam sposób rozumiem Serę Gamble, która przyznawała się, że lubi pisać, jak chłopcami się ciska o ściany, wiąże I ogólnie pomiata. Jako że jestem przy okazji Jared i Sam!Girl, sponiewierany nieco Sammy to dla mnie olbrzymia przyjemność wizualna. No co ja poradzę? Tu akurat trafia wersja z Ask Jeeves, ponieważ to rzeczywiście była sytuacja bez wyjścia, bo co w końcu łowca może zdziałać przeciwko zmiennokształtnemu bez srebra w lufie?


Sam nabijający się z Deana (Girls, Girls, Girls)


Pamiętacie ten cudowny czas, kiedy Winchesterowie sprawiają sobie wzajemnie dosyć głupie dowcipy i generalnie nabijają się jeden z drugiego po całości? Scena w jadłodajni, kiedy Sam zabiera bratu komórkę i drze łacha z jego profilu na portalu randkowym dokładnie to mi przypomniała... Ja chcę tego więcej! Wiem, na tym etapie jest to dosyć trudne, ale... może?


Hannah opuszczająca ciało Caroline (Girls, Girls, Girls)


Nie ukrywam, że za Hannah zdecydowanie nie przepadam, jednak podoba mi się sposób, w jaki twórcy zakończyli (miejmy nadzieję) ten wątek. Niekończące się drętwe mowy Castiela to tak naprawdę pikuś w porównaniu z tym, jak Hannah odczuwa reakcję swojego nosiciela na widok osoby, którą ta kocha. Nagle zaczyna rozumieć, że Misja jest drugorzędna wobec ludzkości i postanawia uwolnić Caroline, wrócić do Nieba. Daje to przy okazji kopa Castielowi, ale motyw z Claire mi niespecjalnie leży, więc mam nadzieję na coś ciekawego w przyszłości. Plus, cała ta scena jest absolutnie cudowna wizualnie.

Donna dekapitująca wampira (Hibbing 911)


Wiemy wprawdzie, że co jak co, ale jaja to Donna ma, nie mdleje na widok zeżartego trupa, potrafi raz czy drugi powiedzieć coś z sensem, a głupieje jeno na widok swojego byłego i ewentualnie pierwszy raz w życiu widzianego wampira, mimo to ta cudowna mina, kiedy zdołała uratować życie Jody i pokazać, że jak trzeba, to i z wąpierzem sobie poradzi, to sam miód i radość. Błagam, spin-off z Donną i Jody!!!

A jak to wygląda u Was?

wtorek, 23 grudnia 2014

Very Supernatural Christmas...

Wyszło na to, że łgałam jak Dean Winchester - nie zdołałam spisać trzeciej części prelekcji, za co Was bardzo przepraszam. Najpierw fucha świąteczna, potem działania domowe - sprzątanie i pichcenie zajmuje jednak od groma czasu, a jakie znaleziska człowiek przy okazji wykopuje!!! Tak czy siak, zawiodłam spektakularnie, ale w Święta obiecuję zamieścić albo zestawienie, albo trzecią część. Obstawiam to pierwsze, zajmuje mniej czasu, a ja mam teściów na głowie w pierwszy dzień ;)

Tak czy siak, chciałabym Wam życzyć, by te dni, niezależnie od tego, jakiego rodzaju Święta właściwie obchodzicie, minęły Wam w cudownym nastroju. Obyście spędzili je w towarzystwie przyjaciół i rodziny, w śmiechu i szczęściu. Cudownego zapachu mandarynek i cynamonu, smacznych pierniczków (jak ja je uwielbiam, a nie wychodzą mi znośne), Gwiazdki Śmierci lub pewnego anioła na choince oraz fantastycznych prezentów. Obyście pamiętali szampańską zabawę w Sylwestra, a Nowy Rok był tak bardzo supernaturalowy, jak tylko się da!

A w ramach ilustracji dwie moje kartki :)
A w bonusie macie przepiękny fanvid, który wczoraj odkryłam.



sobota, 20 grudnia 2014

Dokąd zmierzasz, dziesiąty sezonie, czyli cathiowe marudzenie

Mid-season finale za nami, czas najwyższy więc krótko podsumować to, co już zobaczyliśmy. Nie będzie to, niestety, obraz hurra-optymistyczny, bo wrażenia mam mocno mieszane, a mógłby je opisać tytuł recenzji pierwszego odcinka tego sezonu. Naprawdę: teściowa-samochód-rzeka.
 
 Demoniczne zachowanie Deana Winchestera. Niech mnie ktoś dobije...

Najbardziej irytuje mnie potraktowanie wątku, który w zapowiedzi sezonu był pokazywany jako główny. Pamiętacie te wszystkie hasła The Year of the Deamon? No właśnie, ja pamiętam. I kiedy wyobrażałam sobie podczas letniej przerwy, co takiego będzie się działo, było w tej mojej robaczywej wyobraźni krwawo jak jasna cholera. Tymczasem Demoniczny Dean głównie szlajał się po barach, chlał, fałszował podczas karaoke, sypiał z przygodnymi kelnereczkami, dotykał striptizerek i od czasu do czasu zabijał zwolenników Abaddon, nasyłanych na niego przez Crowleya. O zamordowaniu Lestera miłosiernie nie wspomnę, bo właściwie uratował jego duszę, nie dopełniając kontraktu. Szczęśliwie jednak dane nam było to obserwować jedynie przez dwa odcinki, bo już w trzecim kuracja poświęconą krwią zrobiła, co należało i tak oto mamy oddemonizowanego Winchestera. Oczywiście, Znamię Kainowe cały czas istnieje, dosyć wyraźnie zaznaczone jest, że podnosi swój łeb i nie dość, że popycha Deana do zachowań co najmniej brutalnych, to jeszcze zsyła na niego dosyć krwawe wizje. Po finale 9 odcinka mam szczerą nadzieję, że wyjdzie z tego wątek nieco dłuższy, a nie tylko jedne czterdzieści kilka minut. Poza tym, jeśli Demoniczny Dean był taki, jaki był, to jeśli przebywałby z bratem, a nie z Crowley’em, to nie widzę dramatu. W dodatku wreszcie Winchesterowie mieliby uzasadniony powód do Angstu. No dobrze, żartuję, ale wiecie, o co mi chodzi... Niestety, w momencie, kiedy coś jest kreowane na jeden z przewodnich tematów sezonu, a jedyne, co z tego dobrego wychodzi, to przepiękne sceny rodem z Lśnienia rozgrywane w Bunkrze, nie jest dobrze. Timothy Omundson rzucił ostatnio na Tweeterze newsem, że Kain powróci i mam szczerą nadzieję, że zrobi z tym wszystkim porządek.

Zbrodnia to niesłychana, łowca zabija pana...

Szkoda, że nie jest w stanie potrząsnąć przy okazji scenarzystami, żeby przestali robić z Sama ofiarę losu. Nie ukrywam, że jestem fetyszystką motywu Samsell in Distress, ale to, co sie dzieje, to już lekka przesada! Od Black, kiedy to młodszy Winchester wpada w łapy Cole’a, jest notorycznie przedstawiany jak d... a, nie łowca. Zważywszy na to, co już kiedyś dostaliśmy w Mystery Spot i na to, jak skuteczny był Bezduszny Sam, to coś mi się nie zgadza. Może nigdy nie był posłusznym małym żołnierzykiem Johna Winchestera, ale podobnie jak jego brat, tak i Sam został wychowany praktycznie jak komandos, a ostatnie dziesięć lat zaprawiło go w bojach. Dodatkowo, zachowuje się po prostu jak idiota. Jestem w stanie zrozumieć to, że przeraża go wizja brata na nowo pochłoniętego szaleństwem wywołanym przez Kainowe Znamię, jednak to, co widzieliśmy w ostatnim odcinku, było co najmniej idiotyczne – najpierw zostawiamy brata samego z kilkoma oprychami, potem wpadamy do budynku, kiedy już zdążył ich wszystkich pozabijać i domagamy się wrzaskiem „Powiedz mi, że to była sytuacja ty lub oni?” Bitch, please... A niby jaka? Poza tym, trochę mi szkoda tego, że zarzucono temat zasugerowany w pierwszych odcinkach: kto jest prawdziwym potworem. Wówczas, na etapie Soul Survivor, kiedy dowiedzieliśmy się o Lesterze i pewnym dealu, niedopowiedziane pozostało, że młodszy miał i inne rzeczy na sumieniu, co zresztą potwierdziła, w moim mniemaniu, rozmowa w Paper Moon. Naprawdę mam szczerą nadzieję, że to powróci.

 Tak, Sammy jest, do cholery łowcą! Z naprawdę długim stażem, dlaczego robi się z niego zatem ofiarę losu?

Oczywiście, może to spowodować klasycznie już atak Angstu, ale ten jest zasugerowany już na tym etapie. Jestem bardziej niż szczęśliwa, że właściwie do teraz tego nieszczęsnego zjawiska dostaliśmy raczej niewiele, choć wyczuwam, jak nadchodzi wielkimi krokami. I jest to ten moment, w którym mam ochotę złapać obu braci, przykuć do krzeseł, rozebra.... yyyyy, przepraszam, zostawić ich tak, żeby wreszcie pogadali o tym, co ich boli. A, może najpierw zaprowadzić ich na wycieczkę do browarów w Żywcu, żeby się dobrze dzieciaczki nabombili, w końcu jak człowiek pijany, to szczery. Niestety, znając obu braci, łgaliby sobie w żywe oczy. Nie ma to jak zakłamywanie rzeczywistości, patrz peany pochwalne na cześć tatusia w barze.

Szczęśliwie, zarzucony został wątek anielski w kształcie, w jakim prześladował nas wszystkich na początku sezonu. Podróże Hannah i Castiela, teoretycznie wypełniających wielką dziejową Misję ograniczania wolnej woli aniołów, o co, przypominam, Castiel tak intensywnie walczył, uległy zakończeniu w momencie, kiedy do Hannah dotarło, co Cas właściwie jej klarował od pierwszego odcinka. Od ludzkości można nauczyć się wiele i to oni są naszą misją. Duży plus dla pokierowania postacią tak, że była w stanie to zrozumieć i odpuścić. Oby teraz nie zrobili z niej drugiej Anny Milton, która z jednej z bardziej kochanych postaci czwartoplanowych (choć zapewne nie należała do ulubienic Dean!Girls za pewną scenę w Impali) uległa przemianie w psychopatyczną wariatkę. Liczę jednak na to, że tak się nie stanie. Wybitnie podoba mi się też moment, w którym obecnie znajduje się Castiel, który podczas swojej przemowy odnośnie tego, że ludzie się starają, na nowo odzyskał jakieś maleńkie miejsce w moim fanowskim serduszku i jeśli nagle nie zmieni się znowu w idiotę (no powiedzcie mi, jakim cudem on jest tak socially awkward po tym, ile czasu przeżył na Ziemi zarówno jako Emmanuel, jak i Steve?), to jego wątek idzie w dobrym kierunku. Oby tylko nadmiernie nie eksploatowano wyjątkowo irytującej Claire.

 Jedna z najpiękniejszych wizualnie scen z aniołami w tym sezonie.

Z olbrzymim żalem przyznaję jednak, że nie podoba mi się to, co robią z postacią Crowleya. Już od pierwszych scen tego sezonu, szlajania się z Deanem po barach, tolerowania sypiania z panienkami w jego łóżku, tęsknych spojrzeń na zdjęcia i pozwolenia na publiczne pokazanie, jak bardzo jest bezradny wobec Deana, miałam takie wielkie WTF. Sytuację nieco poprawił Soul Survivor i cudowne sceny na tronie (oczywiście, nie wspominam tutaj o tym zamyślaniu się nad fantastycznym graniem w piłkarzyki inne takie), w Girls Girls Girls też bardzo mi się podobał, jednak wprowadzenie Roweny sprawia, że mam lekkie obawy odnośnie mego Pana i Władcy. Rozumiem, że jego mroczna esencja uległa nieodwracalnemu skażeniu podczas Trzeciej Próby, jednak jeśli da się nabrać na ewidentne knucie maci, to ja zabieram zabawki i idę do innej piaskownicy. Oczywiście, jakaś ewolucja tej postaci jest niezbędna, jednak nie zapominajmy o tym, dlaczego Crowley stał się jedną z najukochańszych fanowskich postaci – niezmiennie pozostawał kimś, kto był o cztery ruchy przed przeciwnikiem, potrafił odegrać dobrego wujka, ale przede wszystkim był bezlitosnym skurwysynem i trzymał karty przy orderach. Takiego Crowleya potrzebujemy. Jasne, cieszę się, że Mark Sheppard pojawia się w serialu częściej, tak jak cieszy mnie jego obecność wszędzie, nawet w najmniejszej rólce, ale psucie tej postaci przyprawia mnie o lekką frustrację.

 Żądam więcej królewskiego Crowleya!

Do tej pory również właściwie nie wiadomo, co jest motywem przewodnim tego sezonu i kiedy tylko pojawiają się odcinki, które w jakiś sposób nawiązują do wątków w jakiś sposób głównych, są to odcinki raczej nudnawe i przegadane – tak jak właśnie stało się z The Things We Left Behind. Brakuje bardzo wyraźnego głównego złego, może w zeszłym sezonie Metatron nie był wrogiem wybitnym jak choćby Azazel czy Lucyfer, bliżej było mu raczej do Naomi, ale pewien wyraźny cel istniał. Tutaj właściwie nie dzieje się nic i to jest smutne.

Jesteśmy w miejscu, w którym bardziej cieszą mnie odcinki MOTW i, ku mojej wielkiej radości, w tym sezonie, po pierwsze, mamy ich trochę, po drugie, są bardzo zacne, odwołujące się do klasyki serialu, do pierwszych sezonów. Przywoływanie postaci, które już kiedyś się pojawiły, takich choćby jak wilkołaczyca Kate czy Jody Mills do spółki z Donną Hanscum, wychodzi scenarzystom naprawdę znakomicie, nie nudzi i mam szczerą nadzieję, że ta tendencja się utrzyma. Zresztą, powiedzmy sobie szczerze, w pewnym momencie w wielu serialach główny wątek zaczyna być nużący (tak, X-Fajle, patrzę na was!) i ratują je właśnie takie jednorazowe odcinki. Dotychczas Supernaturalowi udawało się wymykać temu schematowi, ten sezon jednak dotychczas jest o tyle problematyczny, że tego głównego wątku nie ma. Obyśmy zatem dostawali jak najwięcej odcinków o potworach tygodnia!

 W sumie chętnie obejrzałabym spin-off z Jody i Donną.

Wiem, narzekam. Ale powiem Wam szczerze, że po prostu mnie boli, że ten jubileuszowy sezon jest dotychczas taki... nijaki. Jasne, dostaliśmy przecudne Fan Fiction, doskonałym odcinkiem był również wspominany tu wielokrotnie Soul Survivor, ale to... trochę mało? Pojedyncze urocze sceny, o których tu napiszę w przyszłym tygodniu, wiosny nie czynią i mam szczerą nadzieję, że 20 stycznia dostanę czymś naprawdę powalającym! Choć, mówiąc szczerze... promo odcinka nie wygląda zachęcająco...