No proszę, siedemnasty odcinek w ogóle, a dopiero trzeci
odcinek z głównego wątku, który mogę nazwać całkiem niezłym. W przeciwieństwie
do takiego chociaż ostatniego, tutaj coś się działo, nawet jeśli po części
zostało, jak to ostatnio bywa, po prostu przegadane. Do czegoś jednak cała
akcja doprowadziła i podoba mi się to, gdzie właśnie jesteśmy. Choć w gruncie
rzeczy właśnie sobie uświadomiłam, że w kwestii najgłówniejszej właściwie wiemy
niewiele.
Na początek rozwiany włos Sama. Bo to zawsze dobry widok.
Kainowe Znamię. No cóż, wiemy już, że Metatron nie jest w
stanie nic zdziałać, a jest szansa, że tym razem mówił prawdę. Niewielka, ale
jest, bo nasz szalony czarny charakter (gdzie czasy Lilith i Lucyfera, ach
gdzie?) właśnie utracił jedyną przewagę, jaką miał nad Casem i Winchesterami.
Jeśli jest to „God level magic” lub
też raczej „Lucifer level magic”,
opcje są dwie – albo Lucek powstanie z Klatki, a to byłoby raczej niskie
rozwiązanie, albo Bóg znowu postanowi zainterweniować, jak w piątym sezonie.
Choć równie możliwa jest oczywiście opcja „demon
ex machina”. Takie postawienie sprawy wyklucza też nagłe zaistnienie Roweny
jako zbawiciela, bo odmawiam przyjęcia do świadomości rozwiązania, w którym to
ona staje się jedyną osobą, która jest w stanie zdjąć Znamię z Deana. Czyli
jeśli chodzi o główny wątek, właściwie nie zmieniło się nic.
Nienawidzę Metatrona. I uwielbiam go nienawidzić.
Niestety, zmieniło się coś innego. Dean i Sam. Zachwycałam
się niemal od samego początku sezonu tym, że bracia nareszcie grają w otwarte
karty. Tak, tego powinni się już dawno nauczyć, zauważa to zresztą w tym
odcinku i Bobby, mówią, że w działaniu za plecami drugiego to Winchesterowie
byli zawsze dobrzy. Tylko że do niczego dobrego to nie doprowadziło i zwraca na
to zresztą uwagę Samowi w absolutnie rozwalającym mnie psychicznie liście na
końcu. Pytanie, czy młodszy Winchester weźmie pod uwagę, co też do powiedzenia
ma głos rozsądku czy raczej postanowi działać po staremu i po swojemu, choć
zazwyczaj kończyło się to tak jak kończyło. Na przykład uwolnieniem Lucyfera...
Oh wait... Nie podoba mi się to ni cholery, zwłaszcza, że nie jest nijak
uzasadnione fabularnie, ot, w pewnym momencie Sammy postanowił się kryć przed
bratem jakby oglądał wręcz porno ze zwierzątkami, tymczasem jedynym, co Dean mu
powiedział, było to, że przeglądali wszystko już setki razy i nie znaleźli rozwiązania.
Jak uczą peerelowskie kryminały, czasami czytanie tych samych akt setki razy
prowadzi do nieoczekiwanego rozwiązania, więc obaj panowie zamiast marudzić,
powinni się po raz kolejny zagłębić w lekturę.
To jest mina Bezdusznego Sama. Dokładnie ten wyraz twarzy.
Dobrze chociaż, że Dean nie omieszkał skorzystać z okazji i
wyciąć bratu kilka numerów. Niskich, ale
i tak przywołujących nieco echo sezonu pierwszego czy drugiego. Ale w ogóle,
muszę przyznać, że w tym sezonie Dean powoli zyskuje moją naprawdę wielką
sympatię. On naprawdę postępuje całkiem sensownie i spokojnie, starając się
kontrolować. Jasne, może oszukiwanie studenciaków w bilard nie należy do
wyczynów stulecia, ale przecież przez dobrych kilka lat Dean właśnie tak
zarabiał na hamburgery, amunicję i paliwo dla Impali. Dlatego też nie do końca
rozumiem, dlaczego to właśnie miałoby sprowokować demonie „ja”, choć z drugiej
strony przecież Demoniczny Dean był właśnie takim dupkowatym typkiem,
definitywnie mało demonicznym, ale to już ustaliliśmy. Możliwe też, że Dean
zobaczył swoje demoniczne odbicie, ponieważ lustro w wierzeniach jest portalem
do krainy zmarłych lub też wprost do Piekła. Ładny wybór miejsca, drogi
scenarzysto! Dean jednak walczy i to mi się podoba. Nie jest w stanie zabić
zamienionych w bestie studentów, nie zamieni życia trójki ludzi na jedno –
nawet jeśli tym kimś jest Rowena. Bo Dean jest dokładnie tym, kim go nasza
rudowłosa wiedźma nazywa – bohaterem i dobrym człowiekiem. Który nie skrzywdzi
niewinnego. I mam wrażenie, że to może być klucz do jego ocalenia.
Ciągle mało mi Demonicznego Deana.
Sam tymczasem podąża zupełnie inną drogą, na którą zresztą
wkroczył również Castiel. Jego celem, od początku tego sezonu, jest ocalenie
brata za wszelką cenę, nawet jeśli będzie to kosztować jego ludzką stronę.
Jakkolwiek torturowanie Metatrona nie jest, moim zdaniem, czynem specjalnie
godnym potępienia (przepraszam Was, moje kochane fanki Skryby!), tak zwróćcie
uwagę na to, jak Oliver Pryce został nakłoniony do współpracy. „You’re a mind reader, read my thoughts.” Jak
daleko gotów był się posunąć Sam, by ruszyć Plan B, który równie dobrze mógłby
się w ogóle nie udać? Who’s the real
monster? Nie podoba mi się odpowiedź na to pytanie. Przynajmniej w kwestii
Sama, bo Castielowi akurat przydałoby się zmężnieć, przypomnieć sobie, jak to
właściwie było, kiedy walczył w imię Pana. W tym odcinku wreszcie tak się
dzieje i mam tylko nadzieję, że nie da się wystrychnąć Metatronowi na dudka.
Liczę też na to, ze odzyska swoją Łaskę i nie będziemy mieli powtórki z dramatu
pt. „Castiel słabnący acz szlachetny.” Bo Crowley może już nie przyjść z pomocą
po raz drugi.
Winchesterowie nadal mają czapkę Bobby'ego!!!
*szlocha w kąciku*
*szlocha w kąciku*
Właśnie, Crowley. Rany boskie, wreszcie odcinek, w którym
nawet było mi przyjemnie na niego patrzeć. Jasne, niby też tylko siedzi i gada,
ale wreszcie podejmuje też jakąś decyzję! Przyznam również, że w uroczej scenie
z mamusią w dezabilu widziałam echa dawnego Króla Piekieł („You’re my mother, I don’t want to see anything. Been to Hell, thanks.”).
I jakkolwiek ni chu chu nie rozumiem posunięć Roweny w tym odcinku, tak
przynajmniej doprowadziło to do momentu, którego każdy z nas oczekiwał od
dobrych kilku odcinków, ruda poszła sobie w cholerę. Nie łudzę się oczywiście,
że to potrwa dłużej, bo teraz jest żądna zemsty, ale jeśli Crowley rzeczywiście
weźmie się do kupy i jego małe expose nie było tylko fajnym kawałkiem w tym
odcinku, będzie dobrze. Jak ja kocham wrzeszczącego Pana i Władcę! Plus, ten
tekst był naprawdę dobry! „I am bloody
Crowley, I’m the King of Hell. I do what I want, when I want and I don’t take
orders from you.” Proszę, niech to będzie tekst proroczy. I wiecie,
jakkolwiek nie lubię tego całego bromansu z Deanem, tak ich rozmowa w barze
była ładna. Choć oczywiście był to też kolejny przypadek, kiedy to ustami
postaci scenarzyści tłumaczą się ze swoich posunięć. Może to była Trzecia
Próba, może to było coś jeszcze, ale Crowley definitywnie złagodniał. Oby mu to
przeszło. Absolutnie zachwycona byłam również deanową definicją rodziny: jak to
mawiał Bobby, nie kończy się na więzach krwi. Ani nawet tam nie zaczyna, bo
rodzina jest z tobą zawsze – na dobre, na złe, na zawsze. A jak wiadomo, z
właściwą rodziną najlepiej na obrazku i to w środku, bo inaczej cię wytną. Ładna
ta scena była, taka ładna...
Tak piękna wizualnie scena... W sumie nie tylko wizualnie...
Jakkolwiek po pierwszych odcinkach tego sezonu nie chciałam na oczy widzieć kolejnej sceny Deana i Crowleya, tak ta była naprawdę dobra.
No i sprawiła, że Rowena dostała kopa, a to takie piękne!
Rozumiem, że to ta silna interesująca postać, ale z kim nie rozmawiam, ten
dostaje piany na paszczy na samo jej wspomnienie. Zupełnie nie wiem, o co jej
chodziło w tym odcinku, bo na pewno nie była to przecież chęć uwolnienia
dziecięcia od złego (dobrego) wpływu Winchesterów. Nie bardzo chce mi się w to
wierzyć. Jednak zważywszy na rzucone zaklęcie (ach, jakie to malownicze, ale
jak bardzo przypominające białe światło Lilith – czyżby nie przypadkiem był
lucyferowy trójząb malowany przez Rowenę na dekolcie?), ona naprawdę chciała go
wykończyć. Sam miałby być następny? Czyżby liczyła na to, że po śmierci
Winchesterów Bunkier stanie dla niej otworem i będzie mogła sięgnąć po ten
relikt, o którym mowa była w poprzednim odcinku? Well, coś jest na rzeczy, bo
sugestia uwięzienia Deana raczej wskazuje na to, że chciałby go mieć spętanego
pod ręką, a jak mawiają, nie ma ludzi niewinnych i niewiedzących, są tylko
kiepscy przesłuchujący. Tak czy siak, Rowena nie może już liczyć na opiekę
syna, a nie sądzę, by po zniknięciu Olivette wiedźmy jej nagle odpuściły...
Plus, będzie chciała dopaść i Crowleya, i Winchesterów. No cóż, mam nadzieję,
że to zamknie nam kwestię tej postaci. Na pewno nie będącej interesującą, zwłaszcza
w porównaniu z Jody, Belą itp. Jak to uroczo ujął mój Pan i Władca, atakowanie
Winchesterów to próba samobójcza, więc...
Tym razem dostaliśmy potężne czary...
Ale tak naprawdę ten odcinek był dla mnie taki dobry, bo...
Bobby. Moja trzecia ukochana postać w SPNie, której śmierci nigdy nie
przebolałam i nie przeboleję, zwłaszcza w kontekście tego, co potem zrobiono z
jego wątkiem w wariacji pt. „żądny zemsty duch”. Bardzo ucieszył mnie ten
nieoczekiwany powrót, zwłaszcza że był nawet sensowny. Strasznie ujęło mnie
jego niebo – jeden z starych pokojów jego domu, lampowe radio, nadającego
zresztą Gamblera Kenny’ego Rogersa,
pamiętanego z cudownego bobbycentrycznego odcinka Weekend at Bobby’s (mój ulubiony zresztą), a w ramach tego Bobby
lekturuje klasykę – autobiografię Tori Spelling. Oj, jak mi go szkoda, bo zdaje
się, że jego pomoc w uwolnieniu Metatrona skończy się pobytem w niebiańskim
więzieniu. Swoją drogą, trochę mnie to drażni. Niebo wróciło do swojego stanu
pierwotnego, ale to trzymanie dusz w zamknięciu czy właśnie ta scena na końcu
trochę pachnie mi piekielnym totalitaryzmem. Szkoda.
Booooobbbbbyyyy...
*nie wychodzi z kącika*
*nie wychodzi z kącika*
Ten odcinek jest ciekawym punktem wyjścia. Podejrzewam
nieśmiało, że możemy oczekiwać teraz niszczycielskiej działalności Roweny, na
co wskazuje montaż podczas czytania słów listu Bobby’ego – „Sometimes the bad is real bad, and the good comes at the hell of a
price.” Rowena jest zła, to wiadomo. Jaka będzie cena Crowleya? Jak w to
wszystko wpisze się Metatron i Castiel? Albo wspominana już (więc pewnie
powróci, niestety) Charlie? Chcę naprawdę dobrych odpowiedzi!
Supernatural 10x17
Inside Man, scen. A. Dabb, reż. R.A. Green,
wyst. J. Padalecki, J. Ackles, M. Sheppard, M. Collins, J. Beaver i inni.
Oglądasz SPN i nie masz pojęcia, że czegoś ci brakuje. A potem nagle scenarzyści raczą cię dialogiem o Fraglesach pomiędzy Metatronem i Bobbym i dopiero teraz czujesz, że twój świat jest kompletny.
OdpowiedzUsuńMaryboo
Prawda? Cokolwiek nie powie Bobby, jest genialne :D A Metatron czasami zyskuje moją sympatię miłością do popkultury.
UsuńA swoją drogą, strasznie to niebo zbiurokratyzowane, brakuje tylko numerków dla petentów jak w NFZ.
UsuńAnioły nie będą ściągać od demonów :D Crowley był pierwszy :)
UsuńSuper, że jednak wpis pojawił się w Święta! :)
OdpowiedzUsuńFajny odcinek, dużo się działo, ale każdy z bohaterów miał sensowne sceny i ładnie to wszystko zagrało, wątki się zazębiły.
Castiel wkurzający jak zawsze, ta mina skopanego szczeniaka... Mocno kibicuję Metatronowi: niech wywinie Casowi numer i go uśmierci ! :D
Crowley bardzo spoko, odzyskał część dawnego siebie. Też nie lubię jego bromansu z Deanem - serio - po wszystkim, co zrobił Winchesterom? - ale scenka w barze ładna.
Nawet Rowena była mniej teatralna i mniej wkurzająca. Świetnie, że odeszła, ale pewnie jeszcze powróci.
Dean świetny, bar, dowcipy. Sam wreszcie robi coś sensownego dla brata. Miło było zobaczyć Bobby'ego. Wciąż tylko nie wiem, dlaczego bracia kombinują za plecami drugiego.
Bardzo, bardzo chcę powrotu Lucyfera! Nie wiem, jak mogliby go skłonić do usunięcia Piętna, ale chcę znów zobaczyć Marka Pellegrino :D
Jestem ciekawa, co dalej, ten odcinek naprawdę mocno posunął rzeczy naprzód.
Ale jednocześnie nie spodziewam się, że scenarzyści wymyślą coś superowego. Myślę, że Cas odzyska Łaskę i dalej będzie jojczył pojawiając się co parę odcinków tylko po to, żeby mnie wkurzać -.- Charlie pewnie nie znajdzie nic ciekawego. Co do Roweny, to pewnie jeszcze namiesza, ale sądzę, że koniec końców zrobi dla Crowleya coś dobrego. Nie wiem, co z tą scenką z łazienki, może Znamię zaczęło przemianę Deana w demona? Sam raczej nie przejdzie na ciemną stronę, jak to zapowiadano wcześniej, ale może zrobić coś niemądrego z desperacji.
Karmena
Tak jak mówisz - każdy miał coś sensownego do zrobienia i do zagrania. Czyli DA SIĘ!
UsuńUśmiercony Cas... rozmarzyłam się. Jednak bądźmy szczerzy - to się nie zdarzy... za duży fanbase.
Rowena niech miesza, ma na to moje błogosławieństwo, ale niech już przynajmniej będzie coś robiła poza dosyć prymitywnym knuciem.
Oficjalnie oświadczam, że w tym odcinku uwielbiam Deana (aczkolwiek czy mi tak zostanie uzależnionym jest od jakości Deana w odcinkach kolejnych).
OdpowiedzUsuńMwahaha, Metatron! No wreszcie! I Jego Wysokość z Roweną też.
Jakkolwiek torturowanie Metatrona nie jest, moim zdaniem, czynem specjalnie godnym potępienia (przepraszam Was, moje kochane fanki Skryby!)
*podaje Samowi drugi magazynek* Przepraszam, mówiłaś coś? Chyba mi umknęło.
Całe to trzymanie sekretów też mi się nie podoba i od dawna mówię, że Winchesterowie potrzebują od czasu do czasu usłyszeć, że są idjits... Co właśnie znowu się potwierdziło. Uff, bałam się, że mi zepsują najmojszą postać, ale nie, na razie Bobby został Bobbym. A teraz się o niego boję... (Tylko czy za to musieli mi zepsuć Hannah? Grr, zdawało się, że już jej przecież służbistość przeszła...)
Podejrzewam, że istnieje prawdopodobieństwo, że jest możliwe, że nie można całkowicie wykluczyć, iż Winchesterowie nie czytali peerelowskich kryminałów. Może to wyjaśnia ten bajzel... :D
Castielowi akurat przydałoby się zmężnieć, przypomnieć sobie, jak to właściwie było, kiedy walczył w imię Pana.
No, ostatnio strasznie wyrywny do wywalania Bozi ducha winnych drzwi... Za to demony nim zamiatają scenografię.
Liczę też na to, ze odzyska swoją Łaskę i nie będziemy mieli powtórki z dramatu pt. „Castiel słabnący acz szlachetny.”
Cały czas mówią, że "trochę zostało", więc spodziewam się, że odzyska jakieś zlewki i odtąd będzie jeździł na oparach, co będzie kolejnym z nieskończonej serii uzasadnień, dlaczego znowu nie nadaje się do niczego poza bycia przerywnikiem (nie)komicznym. :P
I wiecie, jakkolwiek nie lubię tego całego bromansu z Deanem, tak ich rozmowa w barze była ładna.
O, to podsumowuje moje wrażenie.
Well, coś jest na rzeczy, bo sugestia uwięzienia Deana raczej wskazuje na to, że chciałby go mieć spętanego pod ręką, a jak mawiają, nie ma ludzi niewinnych i niewiedzących, są tylko kiepscy przesłuchujący.
Mówisz? To zaczynam żałować, że jednak jej nie wyszło. To mogłoby być interesujące. }:-> Chociaż po Olivette mam marne zdanie o inwencji Roweny w tym temacie, nie wspominając o klasie... (Z drugiej strony, Dean biegający w kółku, hmm. :)))
[bezczelny spam mode on] (Trochę) więcej jak zwykle u mnie, jeśli ktoś chce. [/mode off]
*dokłada kolejny magazynek*
UsuńZapomniałam o Hannah, ale tak, masz rację - szkoda było tego, do czego postać doszła. Ale jak to bywa z Supernaturalem, jeśli rozwój postaci doprowadzi do miejsca, w którym nie mamy jak jej wpasować, należy o tym zapomnieć. W ogóle drażnią mnie anioły, do których NIC nie dociera. I niby dlaczego Castiel jest właściwie teraz persona non grata?
Przy Olivette i Rowenie zaczęłam mieć złe zdanie o większości wiedźm.
Ja miałam wrażenie, że Hannah przyszła specjalnie z troski o Cassa. Żeby się przypadkiem nie rzucił na strażnika i nie skończył martwy.
UsuńNie wiem... Nie podobało mi się to w ogóle.
UsuńNareszcie niezły odcinek! "Coś się dzieje wreszcie, gwałcą w naszym mieście! "
OdpowiedzUsuńNiezłe sceny w barze,Crowley i Bobby! I list, kurczę..
Chomik
List, prawda? :) też aż mi się łezka w oku zakręciła.
UsuńCrowley, wreszcie! Moje małe czarne serduszko tańczy! Aczkolwiek, czemu Dean musiał mu to wszystko tłumaczyć, to ja nie wiem.
OdpowiedzUsuńCastiel, zaraz, on nie miał w tym odcinku ani jednego głupiego tekstu? Zachowywał się jak Cass ze starych dobrych czasów? What is this sorcery? Jak jeszcze odzyska Łaskę i wróci mu rozum, to już w ogóle będę happy (wiem, że nie, ale pomarzyć można).
Dean w tym odcinku fajny, dla odmiany Sam nie, ale oni chyba rzadko mogą być fajni na raz. Scena w barze bardzo mi się podobała. Miałam wrażenie, że oczy Deana to była reakcja na magię Roweny, ale trop z lustrem też wydaje mi się ciekawy.
A propos Roweny, to mam nadzieję, że chłopcy pójdą w stronę "czarownice mogą nam pomóc, poszukajmy ich", a nie "Rowena może nam pomóc".
Niebo było mało ciekawe, ale za to Bobby,jak zawsze, fajny!
Jak mają rozum, ubiją deal z Olivette i ją odchomiczą za odmarkowienie Deana. :> Tylko najpierw ją muszą odbić Rowenie. (Wzięła ją w ogóle?)
UsuńNajpierw muszą się dowiedzieć, że chomiczek to wiedźma :). Nie, nie miała klatki, z tego co kojarzę.
UsuńKlatki nie było, ale taki chomiczek do jednego z tych sakwojaży raczej by się zmieścił... Chyba... Choooooomikuuuu, jak to z tym wygląda? Jeśli zostawiła, Crowley powinien natychmiast odchomiczyć Olivette i rozpocząć akcję antyrowenową. Możliwe, że również zabawić się w pośrednika i zaoferować chłopcom jej usługi (I know, he's evil, but it would be tacky ;) ).
UsuńOby mój Król powrócił, oby oby...
#IStillBelieveInCrowley
Pytanie, czy Crowley umie odchomiczać? Chociaż powinien mieć u siebie przynajmniej jedną wiedźmę. Albo dać ją Winchesterom, będzie trio Moose, Squirrel and Hamster (jak ją chłopcy odchomiczą, to ona zdejmie z Deana klątwę).
UsuńTak zupełnie a propos, jak nieprzekonująca była Rowena z tym "Hello boys".
#IstillbelieveinCrowley oczywiście :)
Crowley wszystko umie... HOWGH.
Usuń"Hello boys" było złe.
Chomik biega w dużym szklanym akwarium z dużym młynkiem w środku..
OdpowiedzUsuńCrowley dużo umie, może ją odchomiczy..Pytanie, czy ona ma teraz świadomość ludzką?
O czym my rozmawiamy...Ratunku...
Chomik
Rozmawiamy o chomikach :D brzmi jak doskonały temat :)
Usuń