Nie lubię wilkołaków. No co ja mogę na to poradzić? Nie
lubię i już! Nie znoszę również wampirów, cierpię straszliwie przy wszystkich
odcinkach z nimi związanych – jak chodzi o krwiopijców, uznaję jedynie Romana i
wszystkie wariacje Draculi z wytwórni Hammer (no, może poza Vampire Lovers). Nie nastawiałam się
zatem specjalnie pozytywnie na ten odcinek i mogę powiedzieć, że i miałam
rację, i jej nie miałam.
Mam dziwne wrażenie, że to ujęcia powraca i powraca... Zmieniają się tylko reklamy piwa i nazwy baru :)
Red Meat to ciężki
odcinek. Bardzo ciężki. Porusza to, co od dawna było sensem SPNa – poświęcanie
się jednego brata za drugiego – jednak robi w to sposób zupełnie nieoczekiwany.
Jasne, nie ukrywajmy, Winchesterowie w tym serialu giną jak te muchy i jestem
wręcz zaskoczona, jak późno przyszło „zginąć” im w tym sezonie, tyle że teraz
mamy w tym wszystkim dodatkową atrakcję – Billie, która ich już nie wskrzesi
(swoją ścieżką, jak ona się do tych Winchesterów przypisała…). Przyznam
szczerze, że rozstrzygnięcia tego odcinka mnie jednak zdrowo zaskoczyły.
Choć może nie do końca. Ponownie dostaliśmy bowiem Samsel In Distress i to jest etap, na
którym mam tego serdecznie dość. Zabijcie mnie, zupełnie nie pojmuję, dlaczego
to młodszy Winchester ostatnio zawsze dostanie w łeb, kulkę czy zapewni mu się
jeszcze całe mnóstwo innych atrakcji. No jasne, Jensenowi jako Deanowi lepiej
wychodzi Single Man Tear i jest bardziej wiarygodny jako ten brat zdesperowany,
ale czy przypadkiem nie wchodzimy tutaj za bardzo w schemat? Scenarzyści
chcieli nam podnieść ciśnienie, przypominając, co się działo ostatnio, kiedy to
Sam zginął, a Dean był zdesperowany? I nie miał znajomości na górze? A może
założyli, że pamiętamy, że jak Dean zwiedzał Czyściec, to Sam przejechał psa…?
Nie wiem. Tak czy siak, to się już zaczyna robić nieco nudne.
Ciekawe jednak, że Dean nie próbował najgłupszego
rozwiązania, czyli paktu. Ciekawe też, że nie próbował się pomodlić… Ja wiem,
że aniołki skrzydełka mają popalone i musiałyby się pofatygować komunikacją
miejską lub wiejską (czyli szykowną BeeMą), ale… Tak, wiem, że Castiel już
raczej by im z wiadomych przyczyn nie pomógł, ale mam nieśmiałe wrażenie, że
ktoś tam jeszcze na górze mógłby odpowiedzieć – jak chociażby Gadreel na
początku dziewiątego sezonu (tak, wiem, to nie było dobre rozwiązanie). Dean
postanowił zatem ponegocjować z Reaperką… I tu mam bardzo mieszane uczucia.
Desperacki krok w Appointment in Samarra był
wyjątkowy, ze specjalistą pod ręką i naprawdę „zaprzyjaźnioną” Reaperką plus
„oswojonym” w pewien sposób Śmiercią. Tutaj… tutaj sprawia, że wydaje się to
przygodnym rozwiązaniem – eee tam, najwyżej mi się zejdzie. Z jednej strony to
kupuję, bo według wiedzy Deana, jego brat i tak jest martwy, z drugiej… Jak to
powiedziała Billie, Dean to nie jest typ samobójcy. Jasne, był w szpitalu.
Jasne, pomoc będzie udzielona natychmiast. Poprzednim jednak razem
interweniował Śmierć. A to już jest spora różnica. Więc jakoś to rozwiązanie
nie do końca do mnie przemówiło…
A to była bardzo klimatyczna scena :)
Podobnie mam kłopot, niestety, ze stanem zdrowia Sama. Nie
znam się, więc jeśli ktoś tutaj ma wykształcenie medyczne, niech mnie opieprzy
i zrobi mi wykład, ale wydaje mi się, że doznanie szoku niekoniecznie oznacza
zaprzestanie oddychania – jasne, może wystąpić zwolnienie akcji serca i oddechu,
ale chyba nie tak, by nie dało się go zupełnie wyczuć. Dalej – Dean Winchester
naprawdę odszedłby od brata, który przed chwilą jeszcze był całkiem przytomny,
ponieważ przez dwie, trzy sekundy nie byłby w stanie wyczuć jego pulsu? To się
kupy nie trzyma. A gdyby rzeczywiście zatrzymała się na jakiś czas akcja serca
i oddech, to zamiast napieprzającego wilkołaki Sama mielibyśmy chyba warzywko? Dobra,
niech będzie, nie warzywko, ale też nie faceta, który tym wilkołakom daje radę.
A potem jeszcze jest w stanie dojechać do szpitala w mieście… Co więcej – tuż
po opatrzeniu i założeniu szwów jest z tego szpitala wypuszczony. Wyczuwam
bzdurę. Piramidalną bzdurę i to sprawia, że mam duży problem z zaakceptowaniem
tej części tego odcinka.
Inaczej jest jednak z historią naszych nieszczęsnych
turystów. Pani i bogini, po raz pierwszy chyba obejrzeliśmy sobie faceta, który
jest naprawdę zdesperowany, by uratować swoją kobietę. Oczywiście, nie
wykluczam, że było już w nim coś z wilkołaka, ale mimo to… Moment, w którym
Corbin podejmuje tę niesamowicie trudną decyzję – albo umrze ten koleś na
podłodze, albo umrą wszyscy – był dla mnie najcięższym fragmentem tego odcinka.
I to on tak naprawdę zainteresował mnie bardziej niż kolejne wydanie
nieśmiertelnego dramatu Braci W. I za to, drodzy scenarzyści, Wam serdecznie
dziękuję.
Bo tak naprawdę był to odcinek z bardzo przeciętnym potworem
tygodnia (już podczas winchesterowych odwiedzin w knajpie zaczęłam się
zastanawiać, czy pani barmanka i bramkarz nie wyglądają czasem podejrzanie…),
bardzo przeciętnie podany. I w tej kwestii miałam zdecydowanie rację. Nie
miałam jej jednak chociażby w tym, że przemiana Corbina była tematem ciężkim (i
znowu pojawia się pytanie Kto jest
prawdziwym potworem? – jak w ubiegłym sezonie) i rzadkim w tym serialu
(choć przypomina się tutaj trochę Heart).
Czas jednak na odcinki o nieco większym ciężarze gatunkowym, bo finał sezonu
się zbliża… (a do Asylum został tylko miesiąc…)
A na koniec szpital rodem z PeeReLu.
Od razu uprzedzam również, że recka następnego odcinka ukaże
się nieco później – po drodze mamy Pyrkon. Wrzucę jakoś na dniach mój rozkład
jazdy – będzie konkurs i prelekcja :) Do zobaczenia!
Supernatural 11x17 Red Meat, scen. R. Berens i A. Dabb, reż. N.
Lopez-Corrado, wyst. J. Padalecki, J. Ackles, L. Berry, B. Penner i inni.
Mi odcinek w miarę się podobał, choć zgadzam się też z Twoim zarzutami :)
OdpowiedzUsuńByło mrocznie i brutalnie, walka, krew. Podoba mi się, że sezon miewa chwilami poważniejszy klimat.
No i właśnie, klimat odcinka. Bardzo melancholijny i ponury. Smutek na twarzach Deana i Michelle, noc, las, pochmurne niebo, smutna rozmowa Deana z Michelle... Przyznam, że ta cała otoczka zrobiła na mnie wrażenie. Jakiś taki klimat bezradności, beznadziei. Zastanawiam się, czy nie oznacza to, że w finale sezonu nie wszystko pójdzie po myśli Winchesterów.
Ciekawi mnie, co z tą Pustką. Czyżby jeden z braci tam utknie i trzeba go będzie wyciągać w 12 sezonie?
Podobała mi się bardzo Michelle, kolejna ciekawa jednoodcinkowa postać. I to nawiązanie do Romea i Julii, Dean popełnia samobójstwo, nie wiedząc, że jego Julia, znaczy Sam, nadal żyje ^^
Samobójstwo Deana mnie jakoś nie dziwi. Nie potrafi żyć bez brata, nie ma już przy sobie Lisy, dla której mógłby żyć. Oprócz Sama nie ma nikogo, bo zabili wszystkich prawie w tym serialu -.- Może też jego zachowanie ma coś wspólnego z Ciemnością, może jej wpływ odbiera mu siły do walki.
Nagłe "ożycie" Sama i jego znakomita forma oraz "ożycie" Deana bez sensu, ale wolę myśleć, że ktoś w to zaingerował.
Nie podobała mi się scena z początku, kiedy Sam przekonuje Deana do polowania, choć mają ważniejsze rzeczy na głowie. To już było odcinek temu i chyba jeszcze wcześniej, zupełnie niepotrzebnie ją wsadzili.
Ale ogólnie, jestem zadowolona z odcinka, po przeczytaniu opisu nie spodziewałam się, że mi się spodoba, a jednak XD
Karmena
Podobał mi się ten klimat, bo dotychczas mamy coś w stylu "O, nasz przyjaciel jest opętany przez Lucyfera, świat będzie zniszczony, a my robimy swoje, będzie ok." Podobało mi się to, ale zawieszenie niewiary mi spadło z kołka.
UsuńNo więc,ku mojemu zdumieniu,ja się denerwowałam akcją!
OdpowiedzUsuńChociaż barmankę i przemianę męża i atak na lekarkę przewidziałam.
...nie warzywko, ale też nie faceta, który tym wilkołakom daje radę - no więc właśnie. Ale wiesz, to Sam.
Ten moment,gdy zostaje postrzelony był mocny -tak głupio ,po prostu na rutynowym polowaniu, nie przez Ciemność, Boga,Lucyfera tylko tak po prostu...
że nie próbował się pomodlić…- no,fakt..I znowu okłamuje brata.
Chomik
Sam Winchester The Invincible.
UsuńTak, masz rację - to było takie "głupie" jak na to, co w SPNie już było...
Ooo, zapomniałam wspomnieć o tym okłamaniu brata.
Ja osobiście widząc w opisie odcinka "Sam ginie po raz 1323523" mam na tym etapie wyłącznie nadzieję, że chłopu wreszcie się zejdzie, Dean umrze na zapłakanie i SPN skończy się w rytm smutnej muzyki smyczkowej. W eplogu zaś dostaniemy scenę rodem z jednego z moich ulubionych ficów: wszstkie liczące się anioły z sezonów 4-11 podczas tradycyjnego rodzinnego obiadu.
OdpowiedzUsuńMaryboo
Widzę to :) I prawie pożądam!!!
Usuń