czwartek, 1 grudnia 2016

Łowcy w dużej ilości!

Troszkę zeszło, ale tak się kończy wyjazd na drugą stronę świata oraz związany z nim potężny jet lag po powrocie, który skutecznie uniemożliwia zrobienie w domu absolutnie czegokolwiek. Już jutro nowy odcinek, a ja dopiero siadam, by napisać kilka słów o Celebrating a Life of Asa Fox. Bo nie da się przejść obok niego obojętnie.
Życie Jody zdecydowanie nie oszczędza. A Kim doskonale potrafi to pokazać.
Wiecie, że kocham Jody Mills, nic zatem dziwnego, że kiedy zobaczyłam ją na zdjęciach promocyjnych, zakrzyknęłam z radością. Cieszę się, że funkcjonuje dalej całkiem nieźle, ogarniając swoje nieznośne dwie przybrane córki, a jeszcze bardziej cieszę się z tego, że mimo iż jest w jakiś sposób bliska Winchesterom, nadal żyje. Czyżby klątwa została zdjęta? Albo to, albo scenarzyści obawiają się obecnie odebrać serialowi postaci drugoplanowe – co jest i dobre, i złe, ale do tego też jeszcze dojdę w tej notce. Wracając do Jody – urocze jest to, jak bezboleśnie wkomponowała się w środowisko łowieckie i pozostając jednocześnie stróżem prawa, jest czujna na wszelkie zagrożenia nie z tego świata. I nadal szuka szczęścia, chociażby z młodszym od niej łowcą.
Jody jest postacią tragiczną nie mniej niż byli nimi choćby Rufus i Bobby – wszyscy stracili bliskich w walce z nadprzyrodzonym. Rzadko kiedy mamy w sumie okazję usłyszeć w rozmowie odniesienie do przeszłości, które nie jest zaledwie zawoalowaną aluzją czy też onelinerem, który ma nas intrygować. Powiem tak – wszystko to, co Jody powiedziała Deanowi, było tak bardzo prawdziwe i tak bardzo wiarygodne. I tak bardzo wyciskało łzy z oczu, bo jednocześnie odnosi się do sytuacji Winchesterów i do powrotu Mary. Z jednej strony może się wydawać, że to bardzo grubymi nićmi szyte, ale jednocześnie w ustach Jody wydaje się tak bardzo naturalne… Doskonała osoba do powiedzenia tego wszystkiego, na pewno lepsza niż Mary.
Klasyczne ujęcie Impali.
Mary bowiem, jakkolwiek by nie tłumaczyła Deanowi tego, co ją gryzie, w sumie i tak nigdy nie będzie w stanie przekonać starszego syna do swoich racji, wytłumaczyć mu, o co właściwie chodzi. Z pozoru są bardzo podobni, w praktyce tak bardzo wiele ich różni, choćby stosunek do polowania. Mam wrażenie, że Mary nadal gorąco żałuje, że chłopcy zostali uwikłani w ten świat, że John wychował ich na łowców. I sama gorąco żałuje tego, iż nie było jej dane zostać spokojną kurą domową, niemal jak w What Is and What Never Should Be. Zupełnie inaczej podchodzi do tego wszystkiego Sam, sam przecież chciał odejść od świata ojca. I gdyby nie Żółtooki, prawdopodobnie by mu się to udało.
Nie do końca kupuję tę Mary polującą na potwory nawet wtedy, kiedy była już żoną i matką. Ona nienawidziła łowiectwa! Małżeństwo i macierzyństwo było jej ucieczką!
Mary cierpi, widzieliśmy to nawet bez wykładu Billie. Oczywiście, czasem w sposób zupełnie oczywisty, tak jak wtedy, gdy uświadomiła sobie (a raczej jej uświadomiono jej), że to ona jest odpowiedzialna za asowy wybór drogi życiowej. Jednak jest Winchesterem, no dobrze, Campbellówną i nigdy nie wybierze drogi łatwej. I to chyba jest mój jedyny zarzut odnośnie tego odcinka…
Bo jakby nie było – jest naprawdę świetny. Jak zapowiadano, w tym sezonie będzie trochę o łowcach i taką opowieść tutaj dostaliśmy. Strasznie fajnie zobaczyć było innych łowców, niektórych bardzo typowych, niektórych nieco mniej (bliźniaki), świetnie również podkreślono to, że łowcy z danego obszaru starają się w jakimś stopniu pozostać związani i w kontakcie. Niby wiedzieliśmy to oczywiście od czasów Bobby’ego – łowcy zawsze potrzebowali koordynatora i siebie nawzajem, ale zazwyczaj widywaliśmy ich raczej oddzielnie, a przynajmniej od czasu, kiedy spłonął Roadhouse. Mam nadzieję, że to nie jest ostatni taki przypadek. Konstrukcja opowieści stara jak świat, Dziesięciu małych Murzynków się kłania, co zresztą było już wykorzystane w …And There Were None. Jednak w sezonie szóstym napięcie sięgało zenitu. Tutaj… nie bardzo.
 Na którymś konwencie miałam prelekcję o tym, jak zostać łowcą. Posiadanie zdezelowanego grata było bewzględnie wymagane!



Po pierwsze, nie podobało mi się, że Billie nagle staje się pomocna wobec Deana. Nie chcę kolejnej postaci, która nagle zrobi wszystko dla Winchesterów. Oczywiście, miał jej wisieć przysługę. Tą przysługą, jak zasugerowano, było zabranie duszy Mary do Nieba. No i teraz mam problem, wzmiankowany zresztą wyżej. Kiedyś nikt w towarzystwie Winchesterów nie mógł się czuć bezpieczny i wykorzystywano to znakomicie, nawet w …And There Were None. Chodzi mi oczywiście o przypadek Bobby’ego i o to, że nie wiedzieliśmy do pewnego momentu, czy przeżył czy też przesłuchanie robala wykończyło i jego. Tu robi się groźnie – Billie zaznacza, że jej ceną ma być odesłanie Mary, ale jednocześnie uzależnia to od jej zgody. I zabijcie mnie, ale naprawdę byłam przekonana, że odpowiedzią Mary będzie „Tak”. Guilt trip Deana sięgnąłby sufitu, bo to przecież on w jakiś sposób wisiał Billie przysługę… Ale rozumiem, że jednak stało się inaczej i nawet się cieszę, bo ja lubię tę naszą Mary w tym sezonie. Tyle że można było zrobić cutscene i widz miałby zagwozdkę przynajmniej do następnej sceny, tej finałowej. Mam wrażenie, że lepiej by to zrobiło dramaturgii odcinka.
Piękna scena.
Ale jest to w gruncie rzeczy mój jedyny zarzut, bo poza tym było znakomicie. MOTW wybitnie zacny, stęskniłam się nieco za Demonami Rozdroży – przy okazji, co się stało chłopakom, że próbowali ratować towarzystwo, nie dźgali nożem Ruby na ślepo? Gasp! No i te nawiązania do najwybitniejszego czynu Deana Winchestera ostatnich czasów… Cudeńko!

 Nigdy dość Demonów Rozdroży!

Supernatural 12x06 Celebrating the Life of Asa Fox, scen. S. Yockey, reż. J. Badham, wyst. J. Padalecki, J. Ackles, S. Smith, K. Rhodes i inni.


4 komentarze:

  1. Fajny odcinek, też mi się podobał tekst Jody.Do Mary ciągle nie mam przekonania.Podobał mi się zbiorowy egzorcyzm.

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
  2. Jedyny odcinek (jak dotąd) w sezonie, który mam ochotę obejrzeć :)

    Karmena

    OdpowiedzUsuń