Troszkę zeszło, ale tak się kończy wyjazd na drugą stronę świata
oraz związany z nim potężny jet lag po powrocie, który skutecznie uniemożliwia
zrobienie w domu absolutnie czegokolwiek. Już jutro nowy odcinek, a ja dopiero
siadam, by napisać kilka słów o Celebrating
a Life of Asa Fox. Bo nie da
się przejść obok niego obojętnie.
Życie Jody zdecydowanie nie oszczędza. A Kim doskonale potrafi to pokazać.
Wiecie, że kocham
Jody Mills, nic zatem dziwnego, że kiedy zobaczyłam ją na zdjęciach
promocyjnych, zakrzyknęłam z radością. Cieszę się, że funkcjonuje dalej całkiem
nieźle, ogarniając swoje nieznośne dwie przybrane córki, a jeszcze bardziej
cieszę się z tego, że mimo iż jest w jakiś sposób bliska Winchesterom, nadal
żyje. Czyżby klątwa została zdjęta? Albo to, albo scenarzyści obawiają się
obecnie odebrać serialowi postaci drugoplanowe – co jest i dobre, i złe, ale do
tego też jeszcze dojdę w tej notce. Wracając do Jody – urocze jest to, jak
bezboleśnie wkomponowała się w środowisko łowieckie i pozostając jednocześnie
stróżem prawa, jest czujna na wszelkie zagrożenia nie z tego świata. I nadal
szuka szczęścia, chociażby z młodszym od niej łowcą.
Jody jest postacią
tragiczną nie mniej niż byli nimi choćby Rufus i Bobby – wszyscy stracili
bliskich w walce z nadprzyrodzonym. Rzadko kiedy mamy w sumie okazję usłyszeć w
rozmowie odniesienie do przeszłości, które nie jest zaledwie zawoalowaną aluzją
czy też onelinerem, który ma nas intrygować. Powiem tak – wszystko to, co Jody
powiedziała Deanowi, było tak bardzo prawdziwe i tak bardzo wiarygodne. I tak
bardzo wyciskało łzy z oczu, bo jednocześnie odnosi się do sytuacji
Winchesterów i do powrotu Mary. Z jednej strony może się wydawać, że to bardzo
grubymi nićmi szyte, ale jednocześnie w ustach Jody wydaje się tak bardzo
naturalne… Doskonała osoba do powiedzenia tego wszystkiego, na pewno lepsza niż
Mary.
Klasyczne ujęcie Impali.
Mary bowiem,
jakkolwiek by nie tłumaczyła Deanowi tego, co ją gryzie, w sumie i tak nigdy
nie będzie w stanie przekonać starszego syna do swoich racji, wytłumaczyć mu, o
co właściwie chodzi. Z pozoru są bardzo podobni, w praktyce tak bardzo wiele
ich różni, choćby stosunek do polowania. Mam wrażenie, że Mary nadal gorąco
żałuje, że chłopcy zostali uwikłani w ten świat, że John wychował ich na
łowców. I sama gorąco żałuje tego, iż nie było jej dane zostać spokojną kurą
domową, niemal jak w What Is
and What Never Should Be. Zupełnie
inaczej podchodzi do tego wszystkiego Sam, sam przecież chciał odejść od świata
ojca. I gdyby nie Żółtooki, prawdopodobnie by mu się to udało.
Nie do końca kupuję tę Mary polującą na potwory nawet wtedy, kiedy była już żoną i matką. Ona nienawidziła łowiectwa! Małżeństwo i macierzyństwo było jej ucieczką!
Mary cierpi,
widzieliśmy to nawet bez wykładu Billie. Oczywiście, czasem w sposób zupełnie
oczywisty, tak jak wtedy, gdy uświadomiła sobie (a raczej jej uświadomiono
jej), że to ona jest odpowiedzialna za asowy wybór drogi życiowej. Jednak jest
Winchesterem, no dobrze, Campbellówną i nigdy nie wybierze drogi łatwej. I to
chyba jest mój jedyny zarzut odnośnie tego odcinka…
Bo jakby nie było –
jest naprawdę świetny. Jak zapowiadano, w tym sezonie będzie trochę o łowcach i
taką opowieść tutaj dostaliśmy. Strasznie fajnie zobaczyć było innych łowców,
niektórych bardzo typowych, niektórych nieco mniej (bliźniaki), świetnie
również podkreślono to, że łowcy z danego obszaru starają się w jakimś stopniu
pozostać związani i w kontakcie. Niby wiedzieliśmy to oczywiście od czasów
Bobby’ego – łowcy zawsze potrzebowali koordynatora i siebie nawzajem, ale
zazwyczaj widywaliśmy ich raczej oddzielnie, a przynajmniej od czasu, kiedy
spłonął Roadhouse. Mam nadzieję, że to nie jest ostatni taki przypadek.
Konstrukcja opowieści stara jak świat, Dziesięciu
małych Murzynków się kłania,
co zresztą było już wykorzystane w …And
There Were None. Jednak w
sezonie szóstym napięcie sięgało zenitu. Tutaj… nie bardzo.
Na którymś konwencie miałam prelekcję o tym, jak zostać łowcą. Posiadanie zdezelowanego grata było bewzględnie wymagane!
Po pierwsze, nie
podobało mi się, że Billie nagle staje się pomocna wobec Deana. Nie chcę
kolejnej postaci, która nagle zrobi wszystko dla Winchesterów. Oczywiście, miał
jej wisieć przysługę. Tą przysługą, jak zasugerowano, było zabranie duszy Mary
do Nieba. No i teraz mam problem, wzmiankowany zresztą wyżej. Kiedyś nikt w
towarzystwie Winchesterów nie mógł się czuć bezpieczny i wykorzystywano to
znakomicie, nawet w …And There
Were None. Chodzi mi oczywiście o przypadek Bobby’ego i o to, że nie
wiedzieliśmy do pewnego momentu, czy przeżył czy też przesłuchanie robala
wykończyło i jego. Tu robi się groźnie – Billie zaznacza, że jej ceną ma być
odesłanie Mary, ale jednocześnie uzależnia to od jej zgody. I zabijcie mnie,
ale naprawdę byłam przekonana, że odpowiedzią Mary będzie „Tak”. Guilt trip
Deana sięgnąłby sufitu, bo to przecież on w jakiś sposób wisiał Billie
przysługę… Ale rozumiem, że jednak stało się inaczej i nawet się cieszę, bo ja
lubię tę naszą Mary w tym sezonie. Tyle że można było zrobić cutscene i widz
miałby zagwozdkę przynajmniej do następnej sceny, tej finałowej. Mam wrażenie,
że lepiej by to zrobiło dramaturgii odcinka.
Piękna scena.
Ale jest to w
gruncie rzeczy mój jedyny zarzut, bo poza tym było znakomicie. MOTW wybitnie
zacny, stęskniłam się nieco za Demonami Rozdroży – przy okazji, co się stało
chłopakom, że próbowali ratować towarzystwo, nie dźgali nożem Ruby na ślepo? Gasp!
No i te nawiązania do najwybitniejszego czynu Deana Winchestera ostatnich
czasów… Cudeńko!
Nigdy dość Demonów Rozdroży!
Supernatural 12x06 Celebrating
the Life of Asa Fox, scen. S.
Yockey, reż. J. Badham, wyst. J. Padalecki, J. Ackles, S. Smith, K. Rhodes i
inni.
Fajny odcinek, też mi się podobał tekst Jody.Do Mary ciągle nie mam przekonania.Podobał mi się zbiorowy egzorcyzm.
OdpowiedzUsuńChomik
Zbiorowy egzorcyzm był cudny...
UsuńJedyny odcinek (jak dotąd) w sezonie, który mam ochotę obejrzeć :)
OdpowiedzUsuńKarmena
Obejrzyj, warto!!!
Usuń