Kurczę, nie
spodziewałam się, że jakikolwiek jeszcze odcinek z wątkiem anielskim i
Castielem w roli głównej będzie mi się podobał! Nie bez zastrzeżeń, ale ogólne
wrażenie mam więcej niż dobre.
To ja zacznę od Impali... Tak klasycznie.
Choć przyznam,
że na początku mnie odrzucało. Dean fochający się na Castiela tym razem o
uratowanie im życia doprowadzał mnie do spazmów. Dean po prostu musi mieć
problemy życiowe – a to z bratem, a to z mamusią, a to z aniołem stróżem.
Szczęśliwie, szybko ustąpiło to miejsca głównemu tematowi odcinka i od razu
było lepiej. Niestety, nie uniknęliśmy długich spojrzeń Casa i Deana, kiedy
uświadamiali sobie, jak to żyć bez siebie nie mogą. Jestem w jakiś sposób
fandomowo upośledzona, bo – pop pierwsze – z założenia nie shipuję, po drugie –
nie rozumiem 99% popularnych pairingów – Destiel właśnie do nich należy.
Pojmuję, że twórcy boją się w jakiś sposób urazić fanów tego rozwiązania, ale
wyraźniej widać, jak nikt nie potrafi tego sensownie rozwiązać. A jak wiemy,
Jensen Ackles czuje się wyraźnie z tym niekomfortowo. Ja wiem, że to może być
objawienie stulecia, ale te długie powłóczyste spojrzenia, które sobie Dean i
Cas posyłają, naprawdę nie są rozwiązaniem.
Dobra,
rozpisałam się tu o Destielu, a w sumie nigdy nie zamierzałam specjalnie tematu
poruszać. Samo wyszło. To może raczej przejdę do rzeczy, co?
Fajna, intrygująca postać. I w gruncie rzeczy niejednoznaczna.
Główny wątek
odcinka – zemsta Lily na aniołach, które zabiły jej ukochanego i córkę jest po
prostu znakomity! Bardzo nieoczywisty, na początku naprawdę intrygujący i
stawiający wiele pytań. Jak na tym etapie serialu – wielkie brawo!!! Podoba mi
się zarówno historia samej postaci – żądnej krwi matki, jak i sposób, w jaki
ona swoich praw dochodzi (a nawiązanie do Kill
Billa jest urocze). W dodatku sposób, który jest nowością. Owszem, mieliśmy
już nieraz wzmianki i pewną demonstracją magii enochiańskiej, ale nie było nam
dane oglądać jej w tak interesującym wydaniu. Szaleńczo podobało mi się też, że
magia kosztuje, a jej kosztem jest dusza, najbardziej wartościowa waluta świata
supernaturalowego. Prześliczne delikatne nawiązanie do Sezonu 6 – nie przestawałam
się uśmiechać, kiedy słuchałam rozmowy Sama i Lily.
Bardzo uroczy ten Castiel :)
Podobają mi
się „dziewiętnastowieczne” anioły – silne, nie mające żadnych zahamowań, by
ukarać tego, kto śmiał naruszyć niebiańskie prawo. Od zawsze wiemy, że panował
tam ciężki zamordyzm, ale znowu widać, że oprócz swojej misji, mają również
poczucie braterstwa tudzież przyjaźni wynikającej z przynależności do tego
samego oddziału. Tym bardziej boli przywołanie Baltazara, który zginął głównie
dlatego, że chciał pomóc Castielowi.
Absolutnie przepiękne ujęcie.
Rozwijana
jest mitologia związana z nefilimami, więc możemy się spodziewać, że dziecko
Lucyfera będzie miało swój udział w dalszej części sezonu (choć może to być
równie dobrze zmyłka). Byle nie było tak jak z Jessiem… Dotychczas
wiedzieliśmy, że są nietolerowanym wynaturzeniem, teram wiemy już dlaczego – „gdy zyskują potęgę, giną całe światy.” No
cóż, klasyczne anioły nie miałyby z tym problemu, dla nich zabicie dziecka to
jak splunięcie i tu jako przykład może nam spokojnie posłużyć Ishim. Kupił mnie
jako postać – cyniczny, zimny, odnoszący się z pogardą do ludzi. Chciałam, by
został tym modelowym aniołem rodem z poprzednich sezonów i w jakiś sposób był
też pozytywną postacią. Niestety, jesteśmy na etapie, kiedy takie zachowanie
oznacza czarny charakter. Wyjątkowo zresztą szczwany i przyjemnością było
oglądać, jak gra Deanem i Castielem i ciska po ścianach zarówno braćmi, jak i
Lily. Ishim jest amoralny, ale czy jest zły zgodnie z anielskim punktem
widzenia? Jego błędem jest fascynacja kobietą, poza tym jest klasycznym
skrzydlatym, najbardziej klasycznym, jakiego przyszło nam od dawna spotkać, bo
przecież pamiętamy, że „demony to
sukinsyny, a anioły są jeszcze gorsze.” Aż mi się Uriel przypomniał.
Choć mieliśmy w tym odcinku kilka powrotów, ja się najbardziej cieszę z Iana Tracey. Mam do niego słabość od czasów Sanctuary.
Ishim ma
jednak był zły poprzez kontrast z Castielem. Anielscy przyjaciele Casa
wypominają mu, że zmiękł – że „kiedyś był
dobrym wojownikiem, a upadł tak nisko.” Upadł, oczywiście, przez kontakt z
Winchesterami. Anioły cenią sobie co innego niż ludzie, zawsze tak było.
Dlaczego? Bo nimi pogardzają, ale tu dowiadujemy się, że ich się po prostu boją
– to ludzie im zagrażają, nie oni ludziom (choć doprawdy nie wiem, jak).
Tymczasem Castiel zaczął o nich dbać, pokochał, zrobił się rozważny i na
zdrowie mu to nie wyszło. Aż mi się łezka kręci w oku, bo przypomina mi się
inny anioł, który zdecydował się umrzeć „dla
bandy karaluchów.”
Skrzydła!!!! Och bogini, stęskniłam się za tym widokiem. Jest niezmiennie piękny.
I tu trochę
leży mój problem z tym odcinkiem, bo mamy pokazane dwie skrajności – z jednej
strony Ishim, z drugiej Castiel. Oczywiście, dla większości widzów to ten
pierwszy będzie godzien potępienia. Ja nie mówię, że postąpił dobrze – w wielu
przypadkach, ale jako postać był znacznie ciekawszy niż nasza znajoma ameba. Jednocześnie
miałam trochę takie wrażenie, że scenarzyści – pokazując nam ten kontrast –
rzucili nam w twarz „Widzicie, jaki był
Castiel i jak to dobrze, że się zmienił? Widzicie? No! To nie narzekać!” Ale
to tak nie działa – Cas od początku był zupełnie inny niż reszta jego braci.
Mnie nadal boli, kiedy widzę te jego bezradność – idiotyczną, bo przecież nie
ma zaledwie skrzydeł, pozostały mu inne moce. Przykro mi, ale mnie to nie
przekonuje, ja nadal chciałabym zobaczyć w nim ślad Wojownika Pana z 4 sezonu.
Bo teraz ma się wrażenie, że Winchesterowie nie tyle go „oswoili”, co upupili -
a najlepiej widać to w scenie w jadłodajni. Takie na siłę to było.
Hahaha, będziemy pilnować naszego anioła i nic Wam do tego!
Ale to chyba
jedyne, co mi w tym odcinku naprawdę przeszkadzało, bo sam w sobie był bardzo
dobry. Aczkolwiek rodzi się pytanie – co Niebo zamierza zrobić z małym
nefilimem? Czy w ogóle zamierza zrobić cokolwiek? Czy znowu obejrzymy pokaz z
zastraszonymi niekompetentnymi skrzydlatymi w roli głównej? Aż tęsknię za Naomi…
Supernatural 12x10 Lily Sunder Has Some Regrets, scen. S. Yockey, reż. T.
J. Wright, wyst. J.
Padalecki, J. Ackles, M. Collins, I. Tracey i inni.
Trochę nijaki ten odcinek.Mnie się akurat reakcja Deana podobała -ma pewne racje. Podobała mi się matka,szukająca zemsty i jej rozmowa z Samem.Takie trochę przewidywalne to wszystko..A Castiel ameba,prawda to!
OdpowiedzUsuńTeż nie lubię Destieli.I Kirka ze Spockiem i Krennica z Galenem też nie!
Chomik
No ma rację, ale on się miota gorzej niż Dyrektor Krennic po ekranie kinowym... :)
UsuńBrrrrrr... Shipy to najczęściej takie wielkie zło.
Destiel fuj, zawsze mnie bardzo odrzucał ten paring. A sam Castiel czasem wydawał mi się obleśny :/
OdpowiedzUsuńOdcinek z opisu niezły, anioły to rzecz jasna pacany. A Castiel rzeczywiście został upupiony xD Mały nefilim... może okaże się dobry/dobra, tak jak tamta kelnerka, podporządkuje sobie anioły i w końcu zaprowadzi ład i porządek ^^
Karmena
Castiel jest nie tyle obleśny, co kompletnie aseksualny, uwodzenie go to jak uwodzenie dziecka, brrrrr... Bleeee...
UsuńNIKT nie jest w stanie w tym burdelu zaprowadzić ładu i porządku. Może Lucuś, jakby nie był taką niezrównoważoną pacynką...