Hmmm, znowu miałam atak jasnowidzenia – dręczony wyrzutami
sumienia Mick wreszcie postawił się swoim mocodawcom i pod wpływem światłego
przykładu braci Winchesterów postanowił się nawrócić i przestać mordować
wszystko jak leci w imię zasad, a raczej Kodeksu Ludzi Pisma. Nie wiem, za mało
tej postaci, żeby jej zmiana kolorów obchodziła mnie w jakikolwiek sposób i
żeby była wiarygodna. Zwłaszcza w kontekście pierwszej próby, jakiej był
poddany – zabicia swojego przyjaciela, bo przecież musi być tylko jeden. No
cóż, zatem mamy teraz w Stanach Zimną Sucz ™, która wypowiedziała wojnę
wszystkim łowcom w Ameryce i stylizuje się na Dolores Umbridge. Powodzenia
życzę.
A gdyby się ktoś nie zorientował, że to zła postać, to nawet jej rogi wyrastają...
Nie wiem, nie kupuję Ludzi Pisma, zwłaszcza w tym konkretnym
posunięciu. Rozumiem, że mają taki a nie inny sposób postępowania, dzięki
któremu wyrżnęli wszystkie potwory w Wielkiej Brytanii i teraz chcieliby wrócić
na ziemie dawnych kolonii. Skoro jednak dotychczasowe metody nie działają, może
należy spróbować innych, zwłaszcza iż podstawowy sukces – zwerbowanie braci W.
w gruncie rzeczy zadziałało. Innymi słowy: Ludzie Pisma odsłonili przyłbicę i
cieszy mnie to tylko w jednym konkretnym kontekście – nareszcie wiadomo, że
chodzi o całkowite przejęcie kontroli nad zwalczaniem zła na kontynencie
północnoamerykańskim. A jak to powiedziałam, nasuwa się kolejne pytanie: ALE
WŁAŚCIWIE PO CO? Czyżby walka ze złem była aż tak intratna? Czyżby oznaczała również
jakąś nieokreśloną władzę? No chyba raczej nie. W dodatku, jako że brytyjscy
Ludzie Pisma pojawili się w serialu dopiero na tym etapie, poważnie rozważam
ich kompetencje – co robili, jak działa się Apokalipsa? W końcu z ich zasobami
i z ich wiedzą powinni na równi z aniołami starać się zapobiec łamaniu
pieczęci. Powinni walczyć potem z lewiatanami. Nie. Siedzimy i patrzymy. Z
litości nie będę tutaj rozpatrywać genialnych metod szkolenia Brytoli, bo mi
wszystko opadło. Nie ma to jak wyrzynać za młodu obiecujących potencjalnych
kandydatów… Bo po co nam bibliotekarze czy naukowcy, my chcemy zabójców… Matko
Boska Sheppardowska, takie to wszystko na
siłę.
No i sam fakt, iż nagle zainteresowali się potencjalnym
problemem: nefilimem! Teraz żeście się, dzieciaczki, obudzili? No cóż,
nefilimem to się nagle wszyscy zainteresowali, nie bez powodu, dzieciątko się
rozwija, niedługo przyjdzie na świat. Czy tylko mnie drażni „opiekuńcza” Dagon
na początku odcinka? To demony, nie ochronka, do jasnej cholery. Przyznaję, ze
końcówka była już bardziej sensowna i teraz się zastanawiam, jak to zostanie
rozwiązane – co, nagle Kelly stwierdzi, że nie chce tego dziecka? Albo zarzuci
sentymentalnym tekstem w stylu „Ja
umieram, ale zaopiekujcie się maleństwem”. Przyznam, że stworzyłoby to
całkiem ciekawy dylemat moralny dla chłopaków, ale wtedy zapewne wkroczyłoby
Niebo. Które – jak wiadomo – pojawia się tylko wtedy, jak go absolutnie nie
trzeba, bo silny kontyngent janielski przydałby się w tej sytuacji, więc go –rzecz
jasna – nie było…
Kurczę, podoba mi się Dagon. Ale nie w wersji dobrej cioci.
Lucyfer knuje i jakoś mnie to specjalnie nie dziwi. Mam
tylko nadzieję, że Crowley zdaje sobie z tego sprawę, bo ta jego poza „Jam władca, a to mój pies Lucyfer” jest
tak idiotyczna, że aż boli. Jeśli rzeczywiście jest kilka kroków przed
przeciwnikami, to szczerze liczę na to, że eksperyment usuwania zabezpieczeń z
komórek Nicka przeprowadzany jest całkowicie pod jego kontrolą, a wystawienie
Lucyfera przez jego „wiernawych” poddanych to przemyślana akcja wyłapywania
tych, którym się marzy zmiana na tronie. Strasznie boli mnie jedno: siakieś
takie groteskowe przedstawienie Króla Piekła, które mnie trochę drażni, bardzo
biernego Króla Piekła. On też powinien być zainteresowany znalezieniem Kelly, w
tej kwestii powinien współpracować z Winchesterami, tymczasem… nic. Zabawa
Lucyferem fajniejsza. Pozostaje mi mieć zatem cichą nadzieję, że to część
wielkiego planu, bo Crowleya mi wystarczająco spaskudzono w tym sezonie.
A przy okazji – zastanawiam się, co takiego odwaliła Dagon,
że Lucyfer ostrzega ją, by nie zawiodła go po raz kolejny…
Mark Pellegrino, swoją drogą, cudownie gra Lucyfera. Nawet jak scenariusz szwankuje.
Nad Mary i Ketchem nie będę się specjalnie rozwodzić, bo ich
przespanie się było zaledwie kwestią czasu. Zastanawia mnie tylko, co stanie
się teraz – Ketch zastrzeli Mary i stanie się bardziej niż dotychczas wrogiem
braci czy też powodowany pasją przyłączy się do niej, by odeprzeć Ludzi Pisma.
Zważywszy, jak łatwo przyszło mu strzelić do Micka, chyba niekoniecznie. Opcja
numer 3 – Mary zabije jego, ale wtedy to ja się naprawdę zdenerwuję.
Fajne było to, że pokazano zdjętą obrączkę Mary.
Cieszy mnie straszliwie powrót Colta w łapki chłopaków. Mam
nadzieję, że będą go raczej nosić przy sobie, bo najazd Brytoli na Bunkier
wydaje się tylko kwestią czasu, o czym wiemy już od momentu wejścia tam Micka.
Oł maj Czak...
Mam problem – teoretycznie odcinek wypełniono akcją po
brzegi, ale z drugiej strony niech coś się wreszcie zacznie dziać! I nie w
kategoriach „Ponieważ Cathia narzeka na
brak śmiertelności wśród bohaterów, odstrzelimy Eileen. Bo odpowiednio czwartoplanowa…”.
Lubię Eileen. Strasznie mnie cieszy jej powrót, ale obawiam się, że jej
przyjaźń z Samem zbyt dobrze nie wróży…
Supernatural 12x17 The British Invasion, scen.
E. Ross-Leming i B. Buckner, reż. J. F. Showalter, wyst. J. Padalecki,
J. Ackles, M. Sheppard, M. Pellegrino i inni.