15 lat temu
wpadła w moje łapy stosunkowo niegruba książka zatytułowana Sługa Boży. Tak się składało, że
wszystko wydane wówczas przez Fabrykę Słów łykałam jak młody pelikan, więc i za
tę wzięłam się całkiem szybko. I wiecie co? I bardzo mi się spodobało.
Świat wykreowany
przez Piekarę był reklamowany jako „bluźnierczy”, nic dziwnego, skoro Chrystus
nie umarł na krzyżu, ale z niego zszedł, przynosząc prześladowcom ogień i
zagładę. Europa przedstawiona na kartach książki przypominała nieco to, co pamiętamy
z lekcji historii, jednak z Takim wydarzeniem leżącym u podstawy epoki
nowożytnej, nic nie mogło być dokładnie tak jak dawniej. Tym bardziej, że
nadano mu pewne cechy fantasy, a
zatem magię. Doskonała baza do zajmującej opowieści.
Spodobał mi się również
bohater. Mordimer Madderdin, Inkwizytor, narzędzie hartowane w ogniu wiary do
walki z heretykami i wiedźmami. Niezwykły Madderdin, bo przecież główny bohater
w takim świecie nie mógłby być zwykły. Dziwkarz, kombinator, oszust, postać obrzydliwa,
jakiej nigdy nie chciałoby się tak naprawdę spotkać, jednak przedstawiona tak
dobrze, że kochało się sukinsyna nienawidzić.
Oczywiście, w
ślad za sukcesem pierwszego tomu, pojawiły się kolejne opowiadania,
rozszerzające świat i otoczenie Inkwizytora. Coraz częściej sypały się aluzje
dotyczące przeszłości, teraźniejszości i przyszłości nie tylko bohatera, ale i
wszystkiego, co go otacza. I tu, niestety, pojawił się pierwszy problem.
Piekara się zakałapućkał. Nieeleganckie owo określenie oznacza w tym przypadku
sytuację, w której autor tworzy wątki prowadzące do czegoś, na co nie ma
pomysłu. W pewnym momencie hasło „kontynuacja Inkwizytora” stała się zresztą
powodem do żartów jeszcze okrutniejszych niż następny tom sagi George’a R.R.
Martina.
A tak wyglądają wszystkie pierwsze wydania cyklu. Niezły kawał historii, widać choćby ewolucję logo Fabryki Słów. Szkoda tylko, że w efekcie nic do siebie nie pasuje, a kolejne wydania cyklu niejednokrotnie wywoływały pełne pasji przekleństwa, bo nieuważni czytelnicy łapali za książkę z nową okładką, ale starą zawartością.
I tak zamiast
dostać ciąg dalszy przygód Madderdina, dostaliśmy prequele. Oook, posunięcie
dobre marketingowo, ale nie były to już te same książki. Przede wszystkim
zmienił się bohater, zamiast cynicznego sukinsyna mieliśmy młodziutkiego,
naiwnego i pełnego wzniosłych idei młodzieniaszka, i owszem, Inkwizytor, ale
jakże nieopierzony. To nie do końca ta postać, której przygody chciałam
poznawać. Zwłaszcza że i opowiadania, a także potem powieść, nie wywoływały
specjalnego dreszczyka.
Razem z tym cyklem
pojawił się również Płomień i krzyż,
stanowiący niejako przyczynek do historii Mordimera, ale poświęcony kompletnie
innej postaci – innemu Inkwizytorowi, Arnoldowi Löwefellowi, również
skrywającemu pewną tajemnicę. Czytało mi się to świetnie, bo klimat tej odsłony
opowieści przypominał najwcześniejsze książki inkwizytorskie. Brutalny,
bezlitosny świat, opisany dosłownie, a wśród tego przeżywający rozmaite
przygody Bohater ze Skazą, o jak najbardziej ze Skazą. Bohater z Przeszłością.
I to jaką! W dodatku to tutaj coraz głębiej zanurzyliśmy się w tajemnicy
Wewnętrznego Kręgu Inkwizytorium, organizacji wewnątrz organizacji. Zaczęło się
robić naprawdę ciekawie.
Niestety, na
drugi tom przyszło nam czekać 10 długich lat. 10 lat, podczas których sporo się
wydarzyło i zmieniło się nieco środowisko fanowskie i chyba sam autor.
Wyczekiwany z dawien dawna nowy tom przygód inkwizytorskich w efekcie jest… po
prostu nudny.
Siłę całego cyklu
stanowiła zawsze akcja, kolejne pomysły, kolejne opowiadania, kolejne zmagania
braci Inkwizytorów ze złem. Tymczasem w II tomie Płomienia i krzyża tego nie uświadczymy. Sam autor pisze, że jest
on „w odróżnieniu od tomu pierwszego
książką dużo silniej umocowaną w świecie magicznym i nieco mniej zajmuje się
rzeczywistą obyczajowością historyczną.” Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że
dla Jacka Piekary jest to zaleta tej powieści, tymczasem… Tymczasem dla osób,
które pokochały cykl za tę właśnie obyczajowość będzie to wada. Opisy podróży
do Nie-Świata ciekawiły mnie zawsze o tyle, że stanowiły pewną część przygód
Inkwizytorów, tutaj jednak jest ich po prostu za dużo. Co gorsza, pomijając te
wyprawy… mało co się dzieje. Nie sięgam po cykl inkwizytorski, kiedy chcę sobie
poczytać pozycję, w której nic się nie dzieje. Pod koniec książki wiemy o
tajemnicy bohatera i jego otoczenia dokładnie tyle, ile na początku, co
sprawia, iż mamy wrażenie, że przebrnęliśmy przez sporo mało interesującego
ględzenia, nie dostając nic w zamian. Kompletnie nic.
Nie mogłam
znaleźć tutaj też jednej postaci, która by mnie w pełni zainteresowała. Główny
bohater zdecydowanie się miota i traci znacznie w porównaniu z tomem I.
Wyjątkowo u Piekary dostajemy całe mnóstwo kobiet silnych, odważnych i
istotnych, ale… jednocześnie są one straszliwie płaskie. I tak, przeszkadza mi
fakt, że są takie ważne dla akcji, tak potężne, ale znowu ni cholery nie wiemy,
dlaczego.
Zresztą, to
zaczyna być problem trapiący cały cykl inkwizytorski – nakreślone kiedyś zarysy
i tajemnice domagają się kiedyś wyjaśnienia. Tak, dowiedzieliśmy się wreszcie
po latach, czym jest wielki sekret Klasztoru Amszilas, ale zbyt wiele rzeczy
należałoby wreszcie dookreślić. Bo bardzo Was proszę, jeśli mamy za sobą ponad
300 stron książki, a akcja niewiele idzie do przodu, bo wszystko jest
zwyczajnie przegadane, to mamy do czynienia z największym grzechem literackim –
Nudą.
Nigdy nie
sądziłam, że napiszę takie słowa o cyklu inkwizytorskim. Szownistyczny, jasne.
Epatujący okrucieństwem, czasem wręcz niepotrzebnym? Nie będę się kłócić.
Nierówny? Oczywiście. Ale nudny? Dotychczas było to ostatnie słowo, którym
mogłabym określić te powieści. Niestety. Po cichu liczę, że jeśli pojawi się
następny tom, będzie raczej przypominał poprzedni niż ten… Cóż, jak mawiają,
nadzieja matką głupich…
Jacek Piekara, Płomień i krzyż. Tom II, wyd. Fabryka
Słów, Lublin 2018.
O ja właśnie przymierzałam się do nabycia tego tomu....
OdpowiedzUsuńWiesz, kupić zawsze można :) a nuż się okaże, że akurat nie pasowało zaledwie mi, a wszyscy inni będą zachwyceni :)
UsuńNienawidzę szowinistycznych książek. Czytałam dawno temu jakiś cykl opowiadań i na tym skończyłam. Opis brzmiał ciekawie, ale tylko opis był ciekawy. Zabawne, że jeszcze autor nie może tego skończyć xD
OdpowiedzUsuńOn po prostu nie miał pomysłu na całość, rzucał aluzjami, no i się doigrał...
UsuńNo,"Kościany Galeon" też był przegadany i nudnawy.
OdpowiedzUsuńChomik
Oj bardzo!
Usuń