poniedziałek, 12 listopada 2018

Grzech na N


15 lat temu wpadła w moje łapy stosunkowo niegruba książka zatytułowana Sługa Boży. Tak się składało, że wszystko wydane wówczas przez Fabrykę Słów łykałam jak młody pelikan, więc i za tę wzięłam się całkiem szybko. I wiecie co? I bardzo mi się spodobało.

Świat wykreowany przez Piekarę był reklamowany jako „bluźnierczy”, nic dziwnego, skoro Chrystus nie umarł na krzyżu, ale z niego zszedł, przynosząc prześladowcom ogień i zagładę. Europa przedstawiona na kartach książki przypominała nieco to, co pamiętamy z lekcji historii, jednak z Takim wydarzeniem leżącym u podstawy epoki nowożytnej, nic nie mogło być dokładnie tak jak dawniej. Tym bardziej, że nadano mu pewne cechy fantasy, a zatem magię. Doskonała baza do zajmującej opowieści.

Spodobał mi się również bohater. Mordimer Madderdin, Inkwizytor, narzędzie hartowane w ogniu wiary do walki z heretykami i wiedźmami. Niezwykły Madderdin, bo przecież główny bohater w takim świecie nie mógłby być zwykły. Dziwkarz, kombinator, oszust, postać obrzydliwa, jakiej nigdy nie chciałoby się tak naprawdę spotkać, jednak przedstawiona tak dobrze, że kochało się sukinsyna nienawidzić.

Oczywiście, w ślad za sukcesem pierwszego tomu, pojawiły się kolejne opowiadania, rozszerzające świat i otoczenie Inkwizytora. Coraz częściej sypały się aluzje dotyczące przeszłości, teraźniejszości i przyszłości nie tylko bohatera, ale i wszystkiego, co go otacza. I tu, niestety, pojawił się pierwszy problem. Piekara się zakałapućkał. Nieeleganckie owo określenie oznacza w tym przypadku sytuację, w której autor tworzy wątki prowadzące do czegoś, na co nie ma pomysłu. W pewnym momencie hasło „kontynuacja Inkwizytora” stała się zresztą powodem do żartów jeszcze okrutniejszych niż następny tom sagi George’a R.R. Martina.

A tak wyglądają wszystkie pierwsze wydania cyklu. Niezły kawał historii, widać choćby ewolucję logo Fabryki Słów. Szkoda tylko, że w efekcie nic do siebie nie pasuje, a kolejne wydania cyklu niejednokrotnie wywoływały pełne pasji przekleństwa, bo nieuważni czytelnicy łapali za książkę z nową okładką, ale starą zawartością.

I tak zamiast dostać ciąg dalszy przygód Madderdina, dostaliśmy prequele. Oook, posunięcie dobre marketingowo, ale nie były to już te same książki. Przede wszystkim zmienił się bohater, zamiast cynicznego sukinsyna mieliśmy młodziutkiego, naiwnego i pełnego wzniosłych idei młodzieniaszka, i owszem, Inkwizytor, ale jakże nieopierzony. To nie do końca ta postać, której przygody chciałam poznawać. Zwłaszcza że i opowiadania, a także potem powieść, nie wywoływały specjalnego dreszczyka.

Razem z tym cyklem pojawił się również Płomień i krzyż, stanowiący niejako przyczynek do historii Mordimera, ale poświęcony kompletnie innej postaci – innemu Inkwizytorowi, Arnoldowi Löwefellowi, również skrywającemu pewną tajemnicę. Czytało mi się to świetnie, bo klimat tej odsłony opowieści przypominał najwcześniejsze książki inkwizytorskie. Brutalny, bezlitosny świat, opisany dosłownie, a wśród tego przeżywający rozmaite przygody Bohater ze Skazą, o jak najbardziej ze Skazą. Bohater z Przeszłością. I to jaką! W dodatku to tutaj coraz głębiej zanurzyliśmy się w tajemnicy Wewnętrznego Kręgu Inkwizytorium, organizacji wewnątrz organizacji. Zaczęło się robić naprawdę ciekawie.

Niestety, na drugi tom przyszło nam czekać 10 długich lat. 10 lat, podczas których sporo się wydarzyło i zmieniło się nieco środowisko fanowskie i chyba sam autor. Wyczekiwany z dawien dawna nowy tom przygód inkwizytorskich w efekcie jest… po prostu nudny.


Siłę całego cyklu stanowiła zawsze akcja, kolejne pomysły, kolejne opowiadania, kolejne zmagania braci Inkwizytorów ze złem. Tymczasem w II tomie Płomienia i krzyża tego nie uświadczymy. Sam autor pisze, że jest on „w odróżnieniu od tomu pierwszego książką dużo silniej umocowaną w świecie magicznym i nieco mniej zajmuje się rzeczywistą obyczajowością historyczną.” Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że dla Jacka Piekary jest to zaleta tej powieści, tymczasem… Tymczasem dla osób, które pokochały cykl za tę właśnie obyczajowość będzie to wada. Opisy podróży do Nie-Świata ciekawiły mnie zawsze o tyle, że stanowiły pewną część przygód Inkwizytorów, tutaj jednak jest ich po prostu za dużo. Co gorsza, pomijając te wyprawy… mało co się dzieje. Nie sięgam po cykl inkwizytorski, kiedy chcę sobie poczytać pozycję, w której nic się nie dzieje. Pod koniec książki wiemy o tajemnicy bohatera i jego otoczenia dokładnie tyle, ile na początku, co sprawia, iż mamy wrażenie, że przebrnęliśmy przez sporo mało interesującego ględzenia, nie dostając nic w zamian. Kompletnie nic.

Nie mogłam znaleźć tutaj też jednej postaci, która by mnie w pełni zainteresowała. Główny bohater zdecydowanie się miota i traci znacznie w porównaniu z tomem I. Wyjątkowo u Piekary dostajemy całe mnóstwo kobiet silnych, odważnych i istotnych, ale… jednocześnie są one straszliwie płaskie. I tak, przeszkadza mi fakt, że są takie ważne dla akcji, tak potężne, ale znowu ni cholery nie wiemy, dlaczego.

Zresztą, to zaczyna być problem trapiący cały cykl inkwizytorski – nakreślone kiedyś zarysy i tajemnice domagają się kiedyś wyjaśnienia. Tak, dowiedzieliśmy się wreszcie po latach, czym jest wielki sekret Klasztoru Amszilas, ale zbyt wiele rzeczy należałoby wreszcie dookreślić. Bo bardzo Was proszę, jeśli mamy za sobą ponad 300 stron książki, a akcja niewiele idzie do przodu, bo wszystko jest zwyczajnie przegadane, to mamy do czynienia z największym grzechem literackim – Nudą.

Nigdy nie sądziłam, że napiszę takie słowa o cyklu inkwizytorskim. Szownistyczny, jasne. Epatujący okrucieństwem, czasem wręcz niepotrzebnym? Nie będę się kłócić. Nierówny? Oczywiście. Ale nudny? Dotychczas było to ostatnie słowo, którym mogłabym określić te powieści. Niestety. Po cichu liczę, że jeśli pojawi się następny tom, będzie raczej przypominał poprzedni niż ten… Cóż, jak mawiają, nadzieja matką głupich…

Jacek Piekara, Płomień i krzyż. Tom II, wyd. Fabryka Słów, Lublin 2018.

6 komentarzy:

  1. O ja właśnie przymierzałam się do nabycia tego tomu....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, kupić zawsze można :) a nuż się okaże, że akurat nie pasowało zaledwie mi, a wszyscy inni będą zachwyceni :)

      Usuń
  2. Nienawidzę szowinistycznych książek. Czytałam dawno temu jakiś cykl opowiadań i na tym skończyłam. Opis brzmiał ciekawie, ale tylko opis był ciekawy. Zabawne, że jeszcze autor nie może tego skończyć xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. On po prostu nie miał pomysłu na całość, rzucał aluzjami, no i się doigrał...

      Usuń
  3. No,"Kościany Galeon" też był przegadany i nudnawy.

    Chomik

    OdpowiedzUsuń