Kuba Ćwiek niejeden raz wspominał, że jest
zafascynowany twórczością Stephena Kinga i wydaje mi się, że Topiel to swoisty hołd złożony temu twórcy, przynajmniej w pewnych aspektach. Mamy w
tej książce zarówno gromadę wykorzystujących wakacje nastolatków, tajemnicę, jak i znajome autorowi okoliczności przyrody, nazwijmy to ładnie:
jego małą ojczyznę. Jeśli dodamy do tej całej mieszanki również zręczne korzystanie
z własnych przeżyć oraz Wielką Powódź 1997, materiału na jedną powieść wydaje
się aż za wiele.
Akcja rozgrywa się w Głuchołazach, ale ani ich
nastoletni mieszkańcy, ani odwiedzający rodzinę chłopak z miasta nie
spodziewają się, jak rozwinie się ich wakacyjna przygoda. Ot, deszczowo, dzień
jak co dzień w letniej Polsce, tym bardziej w górach. Dla Kacpra, Darka, Józka
i Grześka ważniejsze są inne sprawy – zdobycie forsy na zaspokojenie
codziennych potrzeb, problemy sercowe, wredni koledzy ze szkoły, zupełnie
normalne i naturalne. Jednak każdego lipcowego poranka wzrasta świadomość, że
czeka ich coś więcej – coś, co wstrząśnie egzystencją nie tylko ich samych czy
ich rodzin, ale też i całej społeczności. Nadchodzi Wielka Woda.
W czasie powodzi nawet niewielki strumień może
okazać się śmiertelnym zagrożeniem, a wybór lokalizacji mieszkania (piętro lub
parter) istotnym czynnikiem, mogącym wpłynąć na przepadek lub ocalenie dorobku
całego życia. Wszystko to oczywiście nie pozostaje bez wpływu na ludzi – nagle przedmiot
codziennych porannych pogawędek przy zakupie porannych bułek lub fajek staje
się tym, co zagraża ich istnieniu, ich rodzinom. Żywioł nie bierze jeńców, nie
ogląda się na to, czy ktoś jest biedny czy bogaty, szczęśliwy czy zagubiony.
Niektórzy reagują na taką sytuację właściwie – pomagając, stając na czele walki
z wodą (choćby tylko dla pączków!), a z niektórych wychodzi skryte bądź jawne
draństwo, w końcu to sytuacja ekstremalna.
Chłopcy pozostają jednak nastolatkami – z
wszystkimi wadami i zaletami tego wieku, bo właśnie ten czynnik kieruje nimi przy
podejmowaniu rozmaitych, nie zawsze dojrzałych decyzji. Śmiała akcja i można
okazać się bogaczem, inna – pomóc temu, co chce cię zabić… Jeden ruch dłonią
potrafi zadecydować o życiu i śmierci w sposób, jakiego nie doświadczyłoby się
w normalne wakacyjne lato.
W przeciwieństwie do dzieł Kinga, w Topieli
nie zetkniemy się z czynnikiem nadnaturalnym, nie jest potrzebny (dlatego
okładkowe porównanie do Stranger Things jest po prostu kłamliwym
zabiegiem promocyjnym). Tutaj to woda, to ludzie są i tym dobrym, i tym złym, a
groza wylewa się z kart książki i bez pewnego klauna w kanałach (może by się
utopił…). Jednak… Jednak mam wrażenie, że czegoś w tej książce zabrakło.
Nie zrozumcie mnie źle, to świetna powieść
obyczajowa, w dodatku doskonale grająca na nostalgii wszystkim nam, którzy owo
deszczowe lato pamiętają, na tyle starych, by cieszyć się również z licznych
odniesień popkulturowych. Jednak Topiel gdzieś tam traci na sile – mamy doskonale
nakreślonych głównych i pobocznych bohaterów oraz ich mniej lub bardziej
sympatyczne otoczenie. Akcja rozgrywa się w polskim miasteczku, jakich wiele…
Mimo to brakuje mi jakiegoś wyraźnego zakończenia – tak, pod koniec coś się
dzieje, ale wydaje się to nader nagłe, brak mi w fabule dążenia do tej
sytuacji, jedna niespodzianka pojawia się jako rzucony mylny trop, druga
praktycznie spada z nieba. Mamy epilog, ale ten epilog nie wyjaśnia zbyt wiele
i właściwie kiepskie z niego podsumowanie. Wszystko dąży do wielkiego GROAR,
zamiast tego wychodzi jednak gorzkie MIAU i bardzo mi taki dysonans przeszkadza.
Kuba Ćwiek – poza fenomenalnym Ciemność
płonie - najlepiej, w mojej opinii, sprawdza się w formach krótkich, a Topiel
stanowi tego potwierdzenie. Dostajemy rewelacyjnie nakreślone postaci i ciekawe
kolejne epizody, ale całość wydaje się trochę… rozczarowująca… Nie wystarczy
bowiem opisać epicką walkę oczyma maluczkich, należy dać jej odpowiednie
zakończenie – i ta przykra śmierć (trup pojawia się już w blurbie, więc to
żaden spoiler… choć tez nie do końca…) wydaje się mi jednak zbyt nagła, zbyt
nieuzasadniona w szerszym obrazie, ot, wymyślona po to, by koniec wydał się
bardziej wzniosły. Nie jest. A szkoda, bo książkę czytało mi się naprawdę
dobrze, tylko owo nijakie, rozmyte zakończenie zatarło w większości dobre
wrażenie. Cóż, musicie spróbować sami. Mnie czegoś zabrakło.
Jakub Ćwiek, Topiel, wyd. Marginesy,
Warszawa 2020.