Ukazanie się
nowego tomu opowiadań Andrzeja Pilipiuka niezwiązanych z cyklem wędrowyczowskim
to dla mnie zawsze zapowiedź bardzo przyjemnej podróży do świata niby naszego,
a jednak w pewien sposób tak różniącego się od tego, co widzimy za oknem.
Świata, w którym mimo pewnej degrengolady społecznej, ekonomicznej i
historycznej zawsze znajdą się jednostki honorowe, kochające przygody i dumne. Nie
ma w tym buty i zadufania, a zaledwie jasno wysnuty wniosek z przeszłości.
Nie inaczej
będzie i w Przyjacielu człowieka, 11 już tomie historii na pograniczu
realizmu i fantastyki. Tym razem otrzymamy zaledwie cztery teksty, jednak
wszystkie powiązane są z bohaterami, których już poznaliśmy: Robertem Stormem,
doktorem Pawłem Skórzewskim i harcerkom Hydropatii i Halucynacji z
warszawskiego państewka księcia Oskara. Historie z ich udziałem gwarantują
podróż w zupełnie inne czasy, inną rzeczywistość…
Tak przecież jest
w tytułowym Przyjacielu człowieka. Jak już wspominałam,
postapokaliptyczny świat poznaliśmy wcześniej – w tomie Litr ciekłego ołowiu.
Po zarazie, która wyniszczyła większość ludzkości, dawne mocarstwa upadły, a
ocaleli z zagłady na nowo zorganizowali swoją rzeczywistość. Powstały małe i
duże państewka, my poznajemy Księstwo Mazowieckie i Lubelskie, a także islamski
Kalifat. Wszystko przypomina trochę XVII wiek, choć z późniejszymi wynalazkami
i odrobiną wiedzy, trochę w tym wszystkim dawnego feudalizmu. Przeszłość poznaje
się raptem przez znaleziska, dawne artefakty. Odnalezienie przez Hydropatię i
Halucynację (piękne imiona znalezione w słowniku) nietkniętego schronu z czasów
zarazy to zarazem wstęp do dyskursu o roli technologii, sztucznej inteligencji
i tego, jak nieoczekiwanie przetrwać mogą najbardziej niespodziewane elementy
codzienności. Oczywiście wszystko to okraszono militarnymi zmaganiami na
ruinach dawnego Mokotowa i Służewca.
W Innych
możliwościach ponownie spotkamy Roberta Storma, warszawskiego badacza
przeszłości i kolekcjonera. Tym razem Robert wybierze się w podróż zaczynającą
się od Bazaru Różyckiego, a kończącą na jednej z wysepek greckich. Wraz z nowo
poznanymi przyjaciółmi poszukuje dawnej groty wypełnionej starożytnościami,
zaginionego dziedzictwa starożytności. Czyta się to opowiadanie znakomicie,
możliwe że również dzięki temu, iż Pilipiuk zapomniał na chwilę o podstawowym
rysie osobowości Roberta, tj. niekończącemu się narzekaniu na obecną
rzeczywistość. Kiedy wprowadzał tego bohatera, było to w jakiś sposób
sympatyczne, odróżniało go od obecnych w popkulturze złotych chłopców, obecnie
stało się nieco męczące, jako że Storm stał się, jak zakładam, andrzejowym alter
ego. Zważywszy na to, iż między autorem a bohaterem jest jakieś 15 lat
różnicy, zupełnie to od rzeczy i niespecjalnie mi leży. Teraz jednak, jak już
wspominałam, narzekanie jest sprowadzone do minimum i można cieszyć się
zagadką, sugestiami i zagadkowym zakończeniem.
Doktor Skórzewski
to już stały bywalec pilipiukowych tomów opowiadań – jego przygody zawsze
rozgrywają się na pograniczu jawy i snu, opowieści, legend i solidnych faktów.
Tym razem zetkniemy się z nim w dwóch historiach. Pierwsza, Duchy Poveglii,
to klasyczny tekst z tym bohaterem. Znajdziemy w nim dawne kuracje, nowe
pomysły (tęgich lub nie) umysłów medycyny, ale też i kątem oka spojrzymy za
zasłonę, przywołując czasy zarazy w Wenecji. W My, bohaterowie… nie odczujemy
jednak tego elementu ponadnaturalnego, no może poza pojawieniem się Instytutu
Anneherbe. Będą za to nawiązania do poprzednich przygód Skórzewskiego,
eksperymenty i… naziści. Staremu doktorowi i współtowarzyszowi niewoli,
doktorowi Weisbaumowi, daleko jednak do Indiany Jonesa, oni załatwiają sprawy…
nieco subtelniej i bardziej naukowo.
Wszystkie
historie składają się na typowy tom opowieści Pilipiuka: wypełniony przygodami,
zagadkami historii, nienazwanym i tym, co nieodkryte, w dodatku ilustrowany
niepokojącymi grafikami Pawła Zaręby. Dla mnie to idealna pozycja na długi
zimowy wieczór. Jeśli lubicie tego typu niesamowite teksty i generalnie nie
przeszkadzają Wam wychodzące gdzieś spomiędzy kart książki poglądy Wielkiego
Grafomana, lektura ta będzie samą przyjemnością. Jeśli nie do końca, spróbujcie
jeszcze raz. Warto, bo wydaje mi się, że trochę tego mniej w poprzednich
tomiszczach. Dla mnie to czysta przyjemność i na pewno gorąco polecam!
Andrzej Pilipiuk,
Przyjaciel człowieka, wyd. Fabryka Słów, Lublin 2020.
Mam nadzieję, że moja biblioteka zakupi ten nowy tom Pilipiuka.
OdpowiedzUsuńOj, ja też, bo to zacna lektura!
UsuńJa teraz czytam "Karpie bijem" i jest fajne.
OdpowiedzUsuńChomik
Bardzo :) taki klasyczny, mniej naciągany niż ostatnio, Wędrowycz!
Usuń