Danny Moon ma wszystko, czego chcieć mógłby niejeden nastolatek – bogatych rodziców, względną swobodę, nie musi chodzić do szkoły, a opiekują się nim guwernantki. Niestety, Danny biednych istot wyjątkowo nie lubi, jako że krępują jego swobodę, stara się więc jak najszybciej ich pozbyć, ewidentnie nie znając tej jakże prawdziwej maksymy, że lepsze zło znane niż nieznane. Niestety, metody działania chłopaka są wyjątkowo kontrowersyjne (na tym etapie to po prostu wredny antypatyczny szczeniak bez grama empatii), więc rodzice w pewnym momencie mówią dość – rychło w czas. Karą dla Danny’ego ma być wyjazd do Polski, do rodziny mamy, gdzie ma przez pół roku chodzić do normalnej szkoły i przebywać z kuzynostwem. Pewnie sam „wyjazd do Polski” dla połowy z nas byłby już karą straszliwą, jednak Danny cieszy się z tego jak świnka w deszcz, a najbardziej nie może się już doczekać – uwaga! – publicznego gimnazjum. Biedne dziecko. Oczywiście, że się boleśnie rozczaruje, jednak już wkrótce na jego stryszku pojawi się tajemniczy gość… Ten dziwnie często macha szabelką, woła za butelką rumu i jest straszliwie zdziwiony tym, że Danny go w ogóle widzi. Tak, tak, Czarnobrody to duch, a duchów przecież się widzieć nie powinno!
Wyjątkowa zdolność Danny’ego daje mu szansę na
zasmakowanie zemsty w szkole, a także na zgłębianie tajemnic życia po życiu. Co
więcej, okazuje się, że jego kuzynka Aneta też posiada ten talent. Wspólniczka
już wkrótce będzie bardzo potrzebna, bo Czarnobrody zostaje uwięziony przez
tajemniczego człowieka w Lustrze i należy go stamtąd wydostać… Zadanie to, choć
na pozór niemożliwe, okazuje się absolutnie wykonalne, jednak przy okazji Danny
i Aneta wpadają na trop wielkiego spisku mającego nie tylko zaszkodzić światowi
duchów, ale i temu materialnemu… Co zatem należy zrobić? Oczywiście wszystko,
by to powstrzymać! Oznacza to m.in. zbratanie się z niejaką Milady (skojarzenia
z Ludwikiem XVI jak najbardziej słuszne) oraz szybkie zapoznanie się z bronią
palną, a to dopiero początek…
Motyw zblazowanego nastolatka mającego konszachty ze światem nadnaturalnym już niejeden raz został wykorzystany, a najlepszym tego przykładem jest Artemis Fowl (absolutnie nie film, a kysz, apage!). Można to zatem bardzo ładnie rozpisać, sprawiając, że jak normalnie życzylibyśmy smarkaczowi złamania nogi i siedzenia w domu nie tylko w lockdownie, tak książkowy bohater sprawia, że chichoczemy jak pijane hieny, kibicując niemal każdemu posunięciu. Jednak przyznam szczerze, że pierwsze strony Bandy niematerialnych szaleńców nie napawały mnie optymizmem – Danny jest wyjątkowo antypatyczny, a wspominane już przeze mnie rozliczne sposoby na pozbycie się guwernantek sprawiły, iż miałam ochotę zrzucić go ze schodów. Jednak bohater rozwija się w niezłym kierunku, nie tracąc wprawdzie swojego zadufania w sobie i poczucia wyjątkowości (poniekąd w niektórych sytuacjach słusznego), ale jednocześnie stając się choć trochę wrażliwym na inne osoby.
Ciekawą postacią jest Aneta, w przeciwieństwie
do swojej siostry (zajechało mi tutaj trochę stosunkiem Łucji do Zuzanny w Ostatniej
bitwie) nie będąca standardową nastolatką. Owszem, martwi się nieraz o stan
ubrania czy późną godzinę, ale robi to nie dlatego, że „jest dziewczyną”, ale
ze względu na spokój swoich rodziców – co zresztą nie przeszkadza jej robić ich
w konia – kiedy to niezbędne, rzecz jasna! Nie ustępuje chłopakom pod żadnym
względem i bardzo podoba mi się sposób, w jaki ją wykreowany. To nie jest
dziewczyna udająca chłopaka, to jest dziewczyna będąca dziewczyną, równorzędna każdemu!
Zdecydowanie życzyłabym sobie więcej takich nastolatek w literaturze, choć
czasy się zmieniają i sporo ich ostatnio przybyło – bardzo dobrze!
Książka przeznaczona jest ewidentnie dla
nastolatków, więc nie zraźcie się niektórymi motywami oraz infantylnym
podejściem do co poniektórych spraw oraz banalnymi rozwiązaniami niektórych
wątków. Z pozycji czytelnika dorosłego, nawet w pełni świadomego reguł
literatury młodzieżowej, przy pewnych rozdziałach miałam ochotę walić głową w
biurko, ale jestem przekonana, iż młodsi nieco odbiorcy książki będą nimi
zachwyceni. W pewnych momentach zresztą wyraźnie widać wpływy dzieł zwanych
przeze mnie w skrócie „zabili go i uciekł”, a przecież nie bez powodu James
Bond został najbardziej znanym bohaterem na świecie – to po prostu znakomicie
wchodzi! Bawiłam się zatem przy Bandzie niematerialnych szaleńców
naprawdę nieźle, to jest kiedy już przeszłam do porządku dziennego nad
niektórymi wątkami. Nie wiecie, co kupić młodszemu rodzeństwu/kuzynostwu/dziecku
na dowolną okazję? Zdecydowanie polecam!
Maria Krasowska, Banda niematerialnych
szaleńców, wyd. SQN, Kraków 2018.