Pamiętacie może jeszcze Spalić wiedźmę i Wiedźmę Jego Królewskiej Mości, które ukazały się kilka lat temu? Pierwsze powieści Magdaleny Kubasiewicz rozgrywały się w państwie zwanym Polanią, w nieco zmodyfikowanej wersji naszej własnej rzeczywistości, jako że nadal rządzi tam król (z siedzibą na Wawelu), a technologii towarzyszy również magia w przeróżnych odsłonach. Parający się nią specjaliści są nie tylko powszechnie szanowani, ale i również bardzo poszukiwani – tworzą też specjalną Radę, a stanowisko Pierwszego/Pierwszej przy samym władcy jest zawsze bardzo prestiżowe. W Czarodziejce z ulicy Reymonta wracamy właśnie do tego uniwersum, nie poznamy jednak dalszych losów zaginionej Sary Sokalskiej, a przyjrzymy się niejakiej Lady i jej przyjaciołom z Wydziału Magii Uniwersytetu Jagiellońskiego.
W książce znajdziemy trzy opowiadania. Pierwsze, Odłamki
szkła, opowiada o przygodach studentów, wysłanych na straszliwe zadupie
wraz z bardzo pragnącym się wsławić w magicznym świecie profesorem. Nie do
końca dobrana ekipa, na którą składają się Natasza „Lady” Ladowska,
znienawidzona przez nią Miss Perfect Agniesia, czarownik Dobromir (znany
szerzej jako Złomir), piękny Grześ i Alek mają wesprzeć mentora w odnalezieniu
źródła niesprecyzowanej magii, niespodziewanie odkrytej w wiosze o nazwie
Sławieńcza, gdzie psy wiecie czym szczekają, a ptaki zawracają. Problem polega
na tym, że miejscowość jest rzeczywiście słabo wyposażona w dość podstawowe udogodnienia
cywilizacyjne, a w dodatku mamy późną jesień, więc o radosnych imprezach w
plenerze można zapomnieć. Jakby tego wszystkiego było mało, w kałużach nagle
coś łypie okiem na młodych magików, a we wsi chodzą ploty o rozmaitych
zaginięciach. Co okaże się ważniejsze – odkrycie czy zdrowy rozsądek i zdrowie
wszystkich zainteresowanych?
Odbicia w odbiciach, drugi tekst w zbiorze,
poświęcony jest przede wszystkim Dobromirowi, który nieoczekiwanie odziedziczył
po swoim dziadku nie dość, że posiadłość (a mówimy o rodzie Czartoryskich!), to
jeszcze zbiory biblioteczne. Jak łatwo się domyślić, tak zaangażowany czarownik
jak Dobromir nie może się oprzeć pokusie wypróbowania co najmniej jednego
zaklęcia, choćby wydawało się trochę zbyt skomplikowane dla jednego studenta,
nawet takiego całkiem potężnego. I niby nic się nie zmienia...
Życzenie czarodziejki rozgrywa się już po ukończeniu
studiów przez naszych bohaterów... no dobrze, prawie. Muszą jeszcze odbyć
praktyki i choć powinna je zapewnić uczelnia, to jednak lepiej załatwić je
sobie na własną rękę. Nic dziwnego, że piękne plany Lady i Agniesi obejmują
wypasioną firmę jubilerską, bo nie tylko oferuje niezłą forsę, ale i szansę na
późniejsze zatrudnienie. Jednak uniwerek ma dla Lady nieco inną propozycję –
może zarobi mniej, ale za to będzie terminować u jednego z najznakomitszych
mistrzów artefaktów, wprawdzie nieco ekscentrycznego, ale kto by się przejmował
drobiazgami? Lady udaje się zatem do Chęcin, gdzie przy okazji poznaje głowę
lokalnego sabatu, Sabinę, wyjątkowo wyrozumiałą i sensowną kobietkę, mogącą
okazać się miłą odmianą od upierdliwego i szowinistycznego mistrza Hieronima.
Ale jako że kłopoty to specjalność Nataszy, i tutaj nic nie będzie tak
oczywiste, jak się wydaje.
Czarodziejka z ulicy Reymonta to zbiór opowiadań traktujących o paczce przyjaciół, ale jedną z największych jego zalet jest ukazanie, jak ta więź jest powoli budowana, jak poszczególne osoby postanawiają sobie wreszcie zaufać – czy to w warunkach imprezy studenckiej czy walki o życie. Nasi bohaterowie nie są też idealni, o nie, bo nawet Agusi czegoś (kluczowego) brakuje. Lady, dziewczyna, która wyrwała się z zapyziałej wioski, z wrednej rodziny, też nie marzy o ratowaniu świata, tylko szacunku innych i dobrych zarobkach. Cała ekipa nie zna się na wszystkim, popełnia błędy, daje sobą manipulować i to ponownie bardzo miła odmiana UF (tu sprawdza się też to, co pisałam przy okazji cyklu Między światami). Jeśli o mnie chodzi, to odmiana bardzo potrzebna. Plus, nie ukrywajmy, kto z nas nie tęskni za czasami studenckimi (a przynajmniej niektórymi ich elementami?), a wycieczka do świata magicznego akademika i zwariowanych wykładowców ten powrót nam zapewni.
Śmieję się nieraz, że Marcin Mortka i Magda Kubasiewicz to
ludzie, którzy nie sypiają, bo piszą. Nie dość, że ich kolejne pozycje
pojawiają się na rynku niezwykle szybko, to jeszcze bardzo dobrze się je czyta,
ilość zdecydowanie nie szkodzi jakości. Czy tak jest i w przypadku Czarodziejki?
Raczej tak, w dodatku przyznam, że szczerze liczę na to, iż jeszcze kiedyś
zawitamy w świecie Lady, Agniesi i Złomira, bo choć ten tom może być potraktowany
jako zamknięta całość, to zdecydowanie zostało jeszcze bardzo wiele do
powiedzenia i wykorzystania. Oby!
Magdalena Kubasiewicz, Czarodziejka z ulicy Reymonta, wyd.
SQN, Kraków 2023.
O,fajnie brzmi! Ja pożyczyłam nominowaną do Zajdla "Kołysankę dla czarownicy"i się cieszę.Chomik
OdpowiedzUsuńTeż świetna seria!
Usuń