No proszę, pierwszy odcinek od kilku tygodni, który
obejrzałam więcej niż raz i szczerze mówiąc, mam zamiar jeszcze oglądać. A to
już duży komplement! Oczywiście, w szczególności mam ochotę oglądać jedną
scenę, a wszyscy i tak domyślają się, o którą chodzi!
Na miły początek naszej recenzji coś dla Sam!Girls.
Już nie tak miły ciąg dalszy, ale za to klasyka: zrozpaczeni bracia.
Jazda z tym koksem! Bracia! Niczym nowym jest rozłam między
naszymi Winchesterami, ale w tym sezonie zachowują się jakby mieli
dwubiegunówkę, przy czym Dean jest zdecydowanie usprawiedliwiony wiadomym
Znamieniem. Chodzi mi, rzecz jasna, o ich wzajemne stosunki, tak cudownie
układające się w środku sezonu, a potem jak zwykle ulegające pogorszeniu pod
koniec w wyniku czego? No właśnie tajemnic. A tajemnice zawsze wychodzą na jaw
i gryzą w dupę. Nie dziwi mnie reakcja Deana, bo on mimo wszystko ostatnimi
czasy niczego przed młodszym nie ukrywał, zapewne oczekując rewanżu.
Oczywiście, dupa z niego, a nie alpinista, bo człowiek, który od kilkunastu lat
zajmuje się rozwiązywaniem zagadek, już dawno powinien się domyślić, że coś
jest nie tak, pojechać za Samem, nawet jeśli sądził, że ten jeździ na panienki
i tajemnicę ujawnić. No ale cóż, wtedy nie byłoby tak drastycznie na końcu.
Dziękujemy Wam, scenarzyści, za bycie rozpaczliwie niekonsekwentnymi, kiedy
tylko przychodzi Wam na to ochota.
Tyle luda zaangażowanego w tajemnicę, a Dean jej nie wykrył.
No bo coś musi w końcu popchnąć Deana do takiego, nie innego
zachowania. Nie było tym czymś zamordowanie Kaina (tak, jestem nadal w żałobie
i nie pojmuję, dlaczego właściwie go w takim razie zabito), stała sie tym
śmierć Charlie. I, wybaczcie mój klatchański, jest to czysty żywy bullshit. W
ogóle nie rozumiem tego stosunku do Charlie, choć mogłam nań dotychczas
przymknąć oko. Jestem w stanie pojąć, dlaczego Kevin stał się dla braci kimś
bliskim, bo w końcu mieszkali razem trochę czasu, ratowali mu tyłek z opresji
itp., było tam po prostu więcej okoliczności przyrody do nawiązania więzi
emocjonalnej. Ale nie pojmuję tak mocnej więzi z Charlie, no zabijcie mnie,
naprawdę. Jasne, przeurocza, utalentowana, wysportowana, zajebista, skacząca po
dachach i co nie tylko, ogólnie Mary Sue, ale kiedy im się ta więź nawiązała,
no kiedy? Więź na tyle mocna, że wściekły Dean żałuje, że to nie ciało jego
ukochanego brata trzaska sobie iskierkami na pogrzebowym stosie. Nie należę do
grona ludków, którzy owo „I love you”
„I know” z Pac-Man Fever interpretują jak bogowie przykazali, czyli
romantycznie, ale mam wrażenie, że tutaj panuje imperatyw narracyjny pt.
„Chłopcy przywiązują się do Charlie, bo tak, bo traktują ją jak młodszą
siostrę, której nigdy nie mieli, bo właściwie tak.”
Zapach palonego ciała o poranku... A na serio to podobało mi się, że wreszcie pokazano, jak wielkim wysiłkiem jest zbudowanie takiego stosu.
No ale dobrze, zgrzytnę
zębami i jeszcze przejdę nad tym do porządku dziennego. Tylko czy oni wszyscy
nie widzą jednego – Charlie zeszła z tego łez padołu na swoje własne życzenie,
w dodatku rękami Styne’ów. To ona postanowiła pomóc Winchesterom i znalazła
Księgę, której nawet Styne’owie znaleźć nie mogli (o pozornej zajebistości
Styne’ów jeszcze tu dzisiaj porozmawiamy). To ona zamiast usiąść na tyłku i
założyć słuchawki w rowenowym więzieniu postanowiła zwiać do jakiegoś
zatęchłego moteliku, meldując się pod aliasem, który jest jej podpisem
firmowym. I to jej pierwotna decyzja i późniejsze akcje doprowadziły do finału
w małej obskurnej motelowej łazience. Nie zrozumcie mnie źle, ja nie lubię
Charlie, to prawda, jednak patrząc na to obiektywnie, to ona popełniła serię
błędów i naprawdę ciężko za wszystko winić Sama. Oczywiście, Sam jest winien w
pewnym stopniu, ale tutaj akurat nie do końca, przynajmniej nie tak, jak widzi
to Dean.
Dean zdurniał na dobre. Freddie Mercury, seriously?
Bo nasz Dean przestał, niestety, myśleć racjonalnie – znowu
mamy imperatyw opkowy pt. „Bohater traci rozsądek, nic to, że dotychczas był
ostatnim sprawiedliwym w Sodomie, znaczy rozsądnym w Supernaturalu.” Przyznam, tym razem przynajmniej powód jest
sensowny, choć jak już pisałam wcześniej, trochę źle oceniony. Nie ma dla niego
już znaczenia, czy przemawia on sam czy Znamię, bo w pełni akceptuje moc, którą
mu ta klątwa daje, w dodatku nie powstrzymuje go już nic z tych rzeczy, które
powstrzymywały go dotychczas – pamiętacie jego reakcję na słowa Kaina w The Executioner’s Song? To właśnie one
pchnęły go wtedy do działania – słowa o tym, że zabije Sama i Casa... W tym
odcinku mieliśmy jednak nie dość, że opuszczenie Sama i ostrzeżenie go, żeby
się nie zbliżał, to jeszcze nieomal pożegnaliśmy Casa (dobra, nie powiem, żebym
była szczęśliwa, kiedy po wbiciu Ostrza w coś nie zobaczyliśmy wiadomego
światła). Dean stał się Kainem i nie widzę łatwego sposobu, by to zmienić.
Przyznam, że nie widziałam jeszcze zapowiedzi finału i nie chcę go widzieć, bo
będę z tym prawdodpodobnie bardzo do tyłu, ale bez czegoś na skalę naprawdę
boską tu chyba nie da się obejść. Nie podejrzewam Boga o nagły powrót, choć
oczywiście, cameo w Fan Fiction było
pięknym ukłonem, acz chyba jednak tylko Chucka. Ostatnim razem, kiedy chciano
się pozbyć kogoś o mocy boskiej, czyli wielkiego niewykorzystanego Godstiela,
zwrócono się do Śmierci... Może i tym razem? Opcją jest wypuszczenie Lucyfera,
ale to chyba mało prawdopodobne – dajcie bogowie. Bo powiem tak – jeśli
załatwią to po prostu zdjęciem klątwy poprzez rzucenie zaklęcia przez Rowenę,
to chyba strzelę focha. Do cholery, jeśli Charlie znalazła Księgę, mógł to
zrobić i Kain. Kain, który raczej mógł znać potężnych czarowników czy potężne
wiedźmy. A wydostanie Kodeksu Nadii z rąk Ludzi Pisma nie powinno mu nastręczać
zbyt dużych problemów – o ile, rzecz jasna, już wtedy go mieli. Tak czy siak,
jestem naprawdę ciekawa, w które miejsce nas ten odcinek zaprowadzi.
Oj, jaka to dobra scena była.
Nie wiem też, gdzie zaprowadzi Sama, który jest już skrajnie
zdesperowany, co gorsza, to widać. Jego rozmowa z Roweną udowodniła to, że
młodszy Winchester naprawdę nie ma żadnego asa w rękawie, a to, że sfuszerował
zabicie Crowleya, tym bardziej. Jak
to ujął Król Piekieł – „poor form, even
for you.” Nie ma najmniejszej władzy nad bratem, nie ma najmniejszej
władzy nad osobą, która mogłaby mu pomóc tego brata uwolnić od klątwy, a żyje
dlatego, że pozwolił mu na to demon. Plus, powiem Wam szczerze, że przeraża
mnie fakt, iż Sam nie zdaje sobie sprawy z tego, że sam stał się potworem (pun intended). Podczas tej przemowy do
Crowleya, kiedy powiedział mu, “you are a
monster just like the rest of them”, ja naprawdę czekałam na to, że doda “like I am.” Sam jest w głębokim dole i
sam się z niego nie wygrzebie.
Sam w tym sezonie głównie ma taką przerażoną minę.
Castiel też raczej nie będzie pomocny, bo jak widać, nie
jest już żadnym przeciwnikiem dla Deana. Mamy dokładnie tę samą sytuację co w The Executioner’s Song – jego moce nie
działają na kogoś ze Znamieniem. Oczywiście, pozostaje jeszcze zagwozdka, jak
te jego moce obecnie właściwie działają, bo jakkolwiek wcześniej mogłabym
uznać, że ma problemy z racji tego, że nie napędza go jego własna Łaska, tu
jednak Cas jest w pełni sobą. Minus skrzydła. Co mu się nagle stało z tym
wskrzeszaniem? Czyżby jednak to, że odciął się od Niebios, wpływa na niego
podobnie jak w Sezonie 5? Tylko że tam nie mógł nawet uzdrawiać (casus
Bobby’ego), tutaj jego uzdrawiające moce nie działały zaledwie na Amelię... Ech, czy naiwnością z mojej strony jest
uznać, że może nam to kiedyś jeszcze wyjaśnią?
Do jasnej cholery, czy Bunkier nie ma już żadnych zabezpieczeń? Przecież inaczej byle żul włamałby się do tego miejsca wieki temu.
No bo przecież inaczej raczej wskrzesiłby Cyrusa Styne’a,
chłopca, którego zabicie ma jakoby świadczyć o upadku Deana. Nie zgadzam się.
Jasne, chłopak się wyrodził, fakt. Tylko że sam fakt tego, że nie sprawiało mu
to, póki co, przyjemności, nienawidził tego, co przed nim plus ewentualna chęć
ucieczki raczej nie przekonują mnie, że byłby kimś innym. A dlaczego? Odpowiedź
zawiera się w dwóch słowach: Sam Winchester. Historia Cyrusa to kopia historii
Sama. A jak ta się toczy, wszyscy wiemy. W dodatku, nie bijcie, ale muszę to
napisać – Monroe Styne bardzo przypomina mi Johna Winchestera. „This is your legacy.” No właśnie.
Oj, patologiczna rodzinka próbuje zniszczyć Deana. Zły ruch.
O, Styne’owie. Jak już jesteśmy w temacie. Nienawidzę, kiedy
scenarzyści to robią! Najpierw tworzy się legendę mitycznej wszechmocnej
mrocznej rodziny, stojącej za wszelkimi niegodziwościami ostatnich stuleci,
nawiązuje do jednej z najbardziej poruszających wyobraźnię opowieści, a potem
wkłada się to wszystko do niszczarki. Styne’owie zachowują się banda idiotów –
czy naprawdę nikt nie skojarzyłby zniknięcia chłopaka, który miał konflikt z
Cyrusem? Nawet w mieście, które jest rządzone przez Styne’ów? To naprawdę
pomaga w utrzymaniu sekretu! I to kretyńskie podduszanie torebką foliową.
Jasne, prawdopodobnie nie zostawia śladów (specem nie jestem), tyle że chyba
ciężko tutaj kogoś nie zabić. Nie wierzę w ulepszenie techniki poprzez
doświadczenie, bo każdy ma inną pojemność płuc
i to jest metoda prób i błędów. Argh. Naprawdę, cud, że oni się uchowali
przez te stulecia!
Ślinię się jak bernardyn. Crowley wreszcie jako ZŁO.
Cieszy mnie jednak jedna rzecz. Zresztą, co tam cieszy,
oglądam scenę cały czas. Crowley znowu pokazał pazury i mam nadzieję, że mu to
nie przejdzie. Wprawdzie przy jego pierwszym pojawieniu się, w głowie mej
pojawiło się klasyczne WTF, bo Crowley nie je, jak już kiedyś oznajmiał
Rowenie. No, chyba że była to część pozyskania zaufania chłopca za barem. Swoją
ścieżką, zaczynam kombinować chyba lepiej niż scenarzyści, bo jak zobaczyłam
tabliczkę z imieniem Seth, oczyma duszy mojej ujrzałam wiadomego boga i możliwy
alians. No cóż, niezupełnie. Natomiast scena z Samem... Matko Boska
Sheppardowska, jest cudowna. Wreszcie też wiemy, czemu Crowley był taką miękką
dżdżownicą przez cały sezon. Oczywiście, nadal nie ma to zbyt wielkiego sensu,
ale przynajmniej pokusili się o wyjaśnienie. Oczekuję teraz zemsty w całej
królewskiej rozciągłości i mam nadzieję, że obejmie zejście Roweny w
dramatycznych okolicznościach. Owszem, ostatnie dwa odcinki z nią były niezłe,
ale dziękuję, wystarczy. Proszę o tę rzeczywiście niesamowitą kobiecą postać,
może być nią nieustannie Jody Mills. Ale wiecie co... Wreszcie sobie
przypomnieli, że Crowley jest pirokinetykiem... Przepraszam, moment fangirlowy.
Ciekawe też, dlaczego ten hexbag nie mógł zabić Crowleya... choć prawdopodobnie
ma to wiele wspólnego z faktem bycia zasilanym miliardami dusz piekielnych.
Ach, w dodatku był to pierwszy raz, w którym to oczy Marka Shepparda zabłysnęły
na czerwono. I w ogóle ten demoni dym się z nich unoszący... O pani i bogini...
To zdjęcie łamie mi już serce.
Nie jestem zatem zbyt szczęśliwa, że finału raczej nie
obejrzę w czwartek. Chcę, chcę i chcę tego już zaraz! Jednocześnie jednak
wkurza mnie, że mam taką reakcję dopiero pod koniec sezonu. Bo taką postawę
powinnam reprezentować przez cały czas... Pora na zmianę showrunnera?
Supernatural 10x22 The Prisoner, scen. A.
Dabb, reż. T. J. Wright, wyst. J. Padalecki, J. Ackles, M. Collins, M. Sheppard
i inni.