niedziela, 30 października 2016

Klasyka, ale z nutką nowego

Możecie się ze mnie śmiać, ale ogólnie strasznie lubię supernaturalowe historie z duchami w rolach głównych. Podoba mi się też to, że stojące za naszymi żądnymi zemsty zjawami opowieści rzadko kiedy są naprawdę czarno-białe. Uwielbiam sól i żelazo w robocie, uwielbiam czarną maź pojawiającą się gdzieś tam w kąciku oczka ofiary… Cóż poradzić.

Niewiele jest rzeczy równie przerażających jak zabawki i niemowlęta w kontekście nawiedzenia.

Nic zatem dziwnego, że ten odcinek zapowiadał się dla mnie po prostu znakomicie – zimno, migające światła (gdzie to oczekiwanie z pierwszego i drugiego sezonu, kiedy najczęściej oznaczało to pojawienie się demonów?) i zagadka opuszczonego domu. Ja naprawdę nie potrzebuję nic innego, by siedzieć przez 40 minut z bananem na paszczy. Odcinki MOTW zawsze były silną stroną tego serialu i to się nie zmienia. Trochę szkoda tylko, iż podobnie jak w przypadku Don’t Call Me Shurley, sedno odcinka leżało zupełnie gdzie indziej, co sprawiło, że zagadka była potraktowana nieco po macoszemu i prosta jak konstrukcja cepa. Tak czy siak jednak, jakiś twist się pojawił… Duchy dziecięce są chyba zawsze dużo bardziej przerażające niż dorosłych, choć oczywiście i ten dorosły tam gdzieś pokutował. Choć nie mam zielonego pojęcia, jak on zdołał się tam zamurować… Plus, przyznam, że kiedy na rękach nieszczęsnych ofiar sprzed napisów zobaczyć można było niebieskie odbicie łapki, zaczęłam się zastanawiać, a może nawet i łudzić, że będziemy mieli do czynienia z czymś nieco tylko niebiańskim, to dopiero byłby cudny misz masz!


Trochę nie pojmuję, dlaczego ten szkielet się tak malowniczo jarał, ale cóż poradzić... Odwieczne prawa serialu.

Pozostała fabuła odcinka szła niejako dwutorowo i przyznam, że cholernie mi się podobało to, co splatało się tak ładnie z wątkiem dusznym – Mary Winchester. Może rzucać zabawnymi onelinerami, może kozaczyć, jednak nie tylko widz dostrzega to, co chłopakom też się – nawet mimo ich emocjonalnej tępoty - w oczy rzuciło: nie jest w stanie się dostosować, ten powrót to dla niej nieco za dużo. Nie będziemy mieli zatem chwilowo w Bunkrze wesołej dużej rodziny, bo Mary potrzebuje trochę czasu dla siebie. Wielki plus dla scenarzystów! Mamy postać z krwi i kości, mamy postać w miarę wiarygodną – zwłaszcza przy tym tekście o tym, że zostawiła dzieciaczki, teraz ma do czynienia z wielkimi chłopami (a nawet Łosiem!). I tak bardzo widać, po kim Dean Winchester odziedziczył całą swoją dysfunkcjonalność – wszystko, dosłownie wszystko widać jak na dłoni. Na czele z tym, o czym wspomina na cmentarzu Sam – „zamiast rozwiązać problem, my jedziemy polować.” Jedynym, co mnie tutaj drażni, jest fakt, że nawet po tych latach „uczciwych” rozmów braterskich i nawet po tej rozmowie, nawet ze świadomością, że mają ten problem, oni znowu to – prędzej czy później - zrobią. Bardzo dziękuję jednak scenarzystom, że poszli w tę stronę, że powrót Mary nie jest radosnym nieprzemyślanym pomysłem, kończącym się jej rychłą śmiercią, co dałoby Deanowi powrót do Angstu na całe już życie. Nie wiadomo, co się jeszcze stanie, ale póki co, jest dobrze. Znaczy niedobrze, ale dobrze dla widza.



Przynajmniej Mary nie pokazuje odznaki do góry nogami...

Drugi wątek to oczywiście polowanie na Lucyfera i to nasze partnerstwo anioła i demona. Tu mam trochę mieszane uczucia. Spółka Casa i Crowleya miała sens na wysokości szóstego sezonu, potem to wszystko się nieco bardziej pokićkało, a tutaj sparowano ich chyba po to, by można było rzucać zabawnymi zdankami i kontrastować naszego Króla Piekieł z niedorobionym, no dobra, niedostosowanym (po latach!) aniołem. Gdzieś tam irytacja mi zagrała, ale w gruncie rzeczy oglądało się bezboleśnie, a w niektórych przypadkach nawet z przyjemnością. Oczywiście, mówię o momencie, kiedy Crowley zamierza odebrać zdrowie siostrze Vince’a – tu zobaczyłam tego bezlitosnego sukinkota, którego pokochałam całym sercem. Więcej takich scen, proszę!!!

No i prawie, prawie...

Uwaga, teraz nastąpi szok – był to odcinek, w którym absolutnie uwielbiałam Rowenę, a znacie moje podejście do tej wiedźmy. Wystrychnięcie na dudka Lucyfera to jest zagranie wyższego rzędu i to jeszcze zrobione w naprawdę niezłym stylu. Ucieszyło mnie to zwłaszcza w kontekście moich ponurych przepowiedni z ostatniego tygodnia… Pytanie teraz, co z Vince’em. Naczynko się już tak średnio nadaje do zamieszkania, chyba że Lucusiowi nie przeszkadza (jak wiemy, rozpadający się Nick mu nawet nie szkodził, musiał tylko pić od groma demoniej krwi), ale nie po to szukał vessela potężnego na tyle, by go pomieścić, żeby teraz rozpocząć poszukiwania od nowa. Jeśli tak się jednak stanie, to po raz kolejny ekipa wytnie nam piękny numer, zapowiadając wielkie bum w kwestii Vince’a, wiedząc jednocześnie, że to na dwa, trzy odcinki… Trolle cholerne.


No i Rowena pokazała, co potrafi.

Podobało mi się. Naprawdę mi się ten sezon podoba… Nawet klasyczny rock był! Oby tak już zostało!

Supernatural 12x03 The Foundry, scen. R. Berens, reż. R. Singer, wyst. J. Padalecki, J. Ackles, M. Collins, M. Sheppard i inni.


piątek, 28 października 2016

Falkon nadciąga! A poza tym stóweczka!

Nie wiem, czy się orientujecie, ale niniejszym klepię właśnie setny post na tym blogu. Wiem, nie wydaje się to jakoś specjalnie dużo, ale dla mnie, osoby z wybitnie słomianym zapałem, to sporo. Przepraszam wprawdzie za przerwy, ale czasami nie jestem w stanie przeskoczyć rozpaczliwego braku czasu…

I kurczę, tak jakoś wyszło, że setny wpis jest jednocześnie tym, w którym przeczytacie o moich zapowiedziach falkonowych. To jest absolutnie uroczy przypadek, zważywszy na to, że będzie dotyczył jednej z tych rzeczy, które lubię w życiu robić i za radą Laski, je po prostu robię. W tym roku wprawdzie tych falkonowych prelekcji będzie jakby mniej (żeby nie było – zgłosiłam chyba osiem czy dziesięć), ale może w takim razie uda mi się pochodzić na inne prelki czy po prostu pokonwentować…? :)

Nawiedzona Polska
piątek, g. 17:00, sala konferencyjna B2

Mówiliśmy już o wielu nawiedzonych miejscach na całym świecie, mimochodem jakby wspominając i o naszym pięknym kraju, ale przecież nawiedzonych zakątków u nas dostatek. Opowiemy sobie o rozmaitych legendach, też miejskich, odkryjemy kilka niezwykłych zakamarków, o których jeszcze nie słyszeliśmy… Będzie strasznie ciekawie!

Peter Cushing w swoich najlepszych wcieleniach
sobota, g. 16:00, sala Geek Zone 1

Peter Cushing – Van Helsing, baron Von Frankenstein, gubernator Tarkin, zapomniany dowódca nazistowskiej superjednostki… Trudno wymienić wszystkie wcielenia tego znakomitego aktora! Spróbujemy sobie jednak powiedzieć o tych najważniejszych i przy okazji obejrzeć odrobinę klasyki wytwórni Hammer.

Skąd oni biorą te niesamowite pomysły, czyli pochodzenie wybranych motywów w serialu Supernatural
sobota, g. 18:00, sala konferencyjna B2

Tak, będziemy mówili tylko o niektórych motywach, bo gdyby przyszło nam omawiać każdy, spędzilibyśmy na konwencie co najmniej miesiąc. Biblia, legendy, apokryfy, mitologie – Cathia zaprasza na ekspresowy przegląd co ciekawszych twórczych adaptacji Kripkego, Gamble, Carvera i Spółki.

Battlestar kiedyś i dziś
niedziela, g. 10:00, sala Geek Zone 1

Radosna przygodówka z lat 70. przeszła transformację w dosyć mroczny serial, traktujący o bardzo wielu nader ziemskich sprawach. Jakie były korzenie tej produkcji, dlaczego bogowie Kobolu występowali w liczbie mnogiej i o co chodzi z tymi Posłańcami? Spróbujemy zaspokoić Waszą ciekawość.

Nostalgia, czyli jak popkultura gra na naszych wspomnieniach z lat minionych – PANEL
niedziela, g. 11:00, antresola


To co, zobaczę się z kimś? :)


Co: Falkon 2016
Kiedy: 4-6 listopada
Gdzie: Lublin

A w bonusie kilka zdjęć z poprzednich Falkonów :)


Jeśli zawiedzie technika, trzeba się jakoś ratować.
Czyli dlaczego mam ze sobą zawsze własnego laptopa.
Falkon 2011

O pechu na Dziwnym Zachodzie. Z drugiej strony mieliśmy flagę Unii, jesteśmy bardzo tolerancyjni :)
Falkon 2012


Moje najukochańsze zdjęcie z prelekcji. I to jeszcze urodzinowe :)
Falkon 2013
Fota: Gavran


A to była niezapomniana prelekcja o mitologii judeochrześcijańskiej w ubiegłym roku, kiedy Niebiosa jasno dawały do zrozumienia, co o niej właściwie sądzą.
Falkon 2015
Fota: Chomik

piątek, 21 października 2016

Hau hau, Dabb nie jest beztalencie!

Jest taka scena w Lesiu nieodżałowanej Joanny Chmielewskiej, w której jeden z członków pracownianej ekipy obsmarował kogoś całkiem niesłusznie i potem musiał to odszczekać. Wlazł zatem pod stół i odszczekiwał, a przypadkiem obecny kierownik drżącymi palcami wykręcał numer do psychiatry. Pod stół jeszcze nie włażę, ale odszczekuję część rzeczy, które zdążyłam już tutaj napisać.

 Jakby ktoś się jeszcze nie zorientował, MoL będą głównym tematem tego sezonu. A ja, głupia, miałam nadzieję.

Nadgoniłam w końcu pierwszy odcinek 12 sezonu (kocham moją pracę, ale czasem mnie wykańcza), właściwie na jeden dzień przed drugim, więc recenzja dotyczyć będzie obu. Ku memu wielkiemu zaskoczeniu, obu całkiem dobrych kawałków telewizji, rzeczywiście na miarę tego, co mieliśmy kiedyś – oczywiście, nic już nie do końca może być takie same. Na pewno jednak nie spodziewałam się tego, że powiem „Hej, niezłe to było.” Oczywiście, nie są bez wad, ale w porównaniu z koszmarnym wręcz sezonem jedenastym i kiepskim jego początku, czuję się, jakby Gwiazdka przyszła w tym roku jakby za wcześnie.


To zaczynamy od przytula. Najpiękniejszego przytula od kilku sezonów.

Tym, o czym chciałabym przede wszystkim wspomnieć, jest Mary Winchester. Tak, dokładnie ta sama postać, na której powrót psioczyłam przez cały hellatus. Nie do końca nadal jestem przekonana, że to dobry pomysł, ale wykonanie całkiem mi się podoba. Mary w tym sezonie tak bardzo przypomina tę zadziorną Campbellównę z In the Beginning, że aż paszcza mi się uśmiecha. Tak bardzo też widać, po kim Dean odziedziczył pewne cechy charakteru! Mama Winchester kopie tyłki z wdziękiem, widać jej trening (z takim tatusiem nic dziwnego) i ogólnie jest na pewno Silną Kobiecą Postacią ™, na którą wcale nie mam uczulenia. Jakoś to wszystko przyjemnie mi wchodzi.


Wspominałam też wcześniej, że mam nadzieję, że nie będzie pięknie i różowo. Nie jest. Mary ma olbrzymie problemy z dostosowaniem się do współczesności (nic dziwnego) i chociaż nie waha się przed wkroczeniem do walki, to jednak bardzo podoba mi się, jak podkreślono, iż jest wstrząśnięta, że w gruncie rzeczy wróciła do bycia łowcą, mimo tego, że chciała się wyrwać i w gruncie rzeczy w pewnym sensie jej się to udało. Krótka scena, kiedy po zabiciu siepaczki lady Antonii siedzi w Impali i spogląda na własne dłonie (Lady Makbet po prostu) jest bardziej wymowna niż tysiące słów. Coś cudnego. Bardzo podobało mi się również, jak wyraźnie boi się spotkania z młodszym synem, jak bardzo boi się tego, że oskarży ją o zepsucie mu życia, w końcu zawarła pakt z Żółtookim! Wreszcie mamy winchesterowski guilt trip z sensem! Tak, taką Mary Winchester to ja w pełni akceptuję i choć nieco za dużo jest, moim zdaniem, jej dowcipnych puent, to jednak nie przeszkadzają mi aż tak bardzo. Mam nadzieję, że scenarzyści nie zrobią jej nagle drugą Terminatrix bez żadnych problemów psychicznych związanych z powrotem. Plus, oczywiście, zastanawiam się, ile tak naprawdę w naszym serialu przeżyje. Na razie stoi zakład.

Motyw z tylnim siedzeniem był, doprawdyż, uroczy :D

A może to być ciekawe, jako że kolejny punkt układanki, brytyjscy Ludzie Pisma ewidentnie zamierzają w jakiś sposób podporządkować sobie łowców amerykańskich. Lady Toni została wysłana, by nawiązać kontakt i mam wrażenie, że robi tutaj za złego glinę. Kolega Mick wydaje się być tym dobrym, ale ewidentnie widać, że coś za tym wszystkim stoi. Toni twierdzi, że to dla dobra ich wszystkich, mam jednak jakieś takie dziwne wątpliwości, zwłaszcza po tym, jak określiła łowców jako „narzędzia” i o ile mnie pamięć nie myli, również jako „małpy”. Szykuje się jakaś większa afera i konspiracja i wszystko fajnie, ale ja nadal mam pretensje o wprowadzenie brytyjskich MoL totalnie z odwłoka i wykorzystywanie ich nagle nieomal jak masonów i illuminati. Wytłumaczenie, że zaledwie obserwowali sprawę z Apokalipsą itp. kupy się absolutnie nie trzyma, bo jeśli istniało kiedyś zagrożenie, była nim właśnie Apokalipsa i Lucuś wędrujący po świecie (a raczej USA). Ciemności nie uznaję. Ponadto jeśli Toni (lub UK MoL) pragnęli zdobyć dostęp do zasobów Bunkra, mogli to zapewne zrobić już dawno, zważywszy na łatwość, z jaką nasza brytyjska dama wkroczyła do niego w finale poprzedniego sezonu. Tak się właśnie kończy wprowadzanie wielkich tajnych organizacji w 11 sezonie serialu, bez uprzedniego porządnego tego przemyślenia. Mam tylko nadzieję, że stoi za nimi naprawdę coś dużego i tak, zaciekawiło mnie, kim jest Mr Ketch… Jako fanka Warehouse 13 mam cichą nadzieję, że będziemy znowu mieć jakieś ciekawe rozwiązanie (ach, HG…). Tak czy siak, w kontekście MoLowego zainteresowania amerykańskimi łowcami, miejscami zrzutu i kontaktu, Mary może się okazać naprawdę wartościową zdobyczą – kiedy tylko uświadomią sobie, kim jest. A zważywszy, jak wiele wiedzą o braciach, zapewne da się to zrobić. Widzę tu spory potencjał.

Błagam, niech ktoś odstrzeli Lady Antonię.

Kolejną ciekawostką jest Lucyfer… Mieszane uczucia. Sezon 11 zdążył mi całkowicie tę postać obrzydzić, przede wszystkim ze względu na jego vessela. Jak tu nierzadko wspominałam, Misha dla mnie jest po prostu bardzo nijakim Księciem Ciemności, zwłaszcza po popisie, jaki dał Mark Pellegrino w O Brother, Where Art Thou? Teraz jednak będziemy mieli zupełnie inne naczynie, które, póki co, wydaje się całkiem ciekawe… Swoją ścieżką, zauważyliście, że wszystkie wcielenia Lucusia, które jego esencję przetrwały, miały w życiu jakąś traumę związaną z utratą ukochanej? Widać stanowi to element niezbędny – bo na pewno nie wyznanie potencjalnego kandydata (w domach niedoszłych naczyń wszędzie wyeksponowane były krzyże). Vince jako nosiciel wydaje się całkiem dobry, na pewno prezencję ma co się zowie, a i Lucka ciekawie interpretuje. Trzymam macki za jakieś dobre plany, bo jeśli po prostu będzie siedział w kącie, trzymając sobie na smyczy Rowenę i knując coś z Księgą Przeklętych, to się wkurzę. Choć znając życie, Wielki Plan zostanie ujawniony jakoś na wysokości finałowej…


A tak w ogóle to bardzo mi się podobają te skrzydła przy logo Vince'a...

Właśnie, jak już jesteśmy przy Rowenie, to złapmy się od razu za Crowleya. Knuje. Knuje, jak za starych dobrych czasów, używając odpowiednio szantażu i gróźb. To sprawia, że kiełkuje we mnie jakaś nadzieja (wiadomo, kto ją miewa…), zwłaszcza że zachowuje się jak powinien – znaczy, dba przede wszystkim o własną skórę i jego pierwszym rozwiązaniem nie są Winchesterowie. Oczywiście, przy tej totalnej klęsce wielkiego master planu i mamusi we władzy Szatana, pewnie w Bunkrze się niedługo zjawi, ale póki co, liczę na to, że spróbuje uporać się ze wszystkim sam. Pewnie się przeliczę, więc po cichu kibicuję scenie, w której Mary Winchester dowiaduje się, że Król Piekła ma słabość do jej syna…


I jeszcze Lucuś w dwóch absolutnie genialnych wizualnie momentach.

Co dziwne, podoba mi się, póki co, Castiel. Fakt, już po dziurki w nosie mam tej jego szczeniaczkowatości rodem z sezonu czwartego, w końcu dobrych kilka lat na Ziemi już przebywa, w tym trochę jako człowiek z krwi i kości, mógłby wreszcie zacząć ogarniać rzeczywistość, ale tym razem nasz anioł zaczyna cokolwiek robić… mało spektakularnie, ale przynajmniej przydaje się do czegoś innego niż tylko zapychacz w tle… Idziemy w miarę w dobrą stronę… choć nadal, jeśli Mary Winchester, świeżo wskrzeszona z grobu, jest większym badassem niż jeden z Wojowników Pana, to ja idę po alkohol. Albo i nie, bo po dwóch miesiącach w trasie i rozrywkowych grupach moja wątroba protestuje dosyć intensywnie.


To w końcu nie wiem, czy coś się zmienia czy nie, bo Dean wprawdzie wreszcie wcina ciasto, ale Sam znowu robi za sierotkę z rysiem.

Oczywiście, wypada tutaj wspomnieć o chłopcach. Są dokładnie tacy, jacy być powinni i obsadzeni w swoich klasycznych rolach. Dean – jak zawsze ratujący brata, Sam – jak zawsze ratowany, cholerna panienka w opałach. Jednocześnie jednak Dean jest nareszcie zadowolony, w dodatku dostał CIASTO (choć to akurat mnie nieco zirytowało, złamano podstawową zasadę tego serialu), jednak w jakiś sposób nie może się pogodzić z tym, że jego matka wróciła, że nie do końca jest szczęśliwa, może też nie do końca taka, jaką ją pamięta… Sam… Też ma z tym kłopoty… On jej tak naprawdę nigdy nie poznał, to, co wie, opowiedziano mu przez pewien pryzmat wspomnień i sentymentów… Czy to tak naprawdę wystarczy? Czy aby to błogosławieństwo Amary nie okaże się tak naprawdę przekleństwem? Końcowa scena drugiego odcinka, choć tak znakomita, zdaje się to sugerować… No cóż, ja będę czekać… z niecierpliwością… Patrzcie, a wydawało się, że już tego w życiu nie powiem o SPNie, jeśli chodzi o główny wątek.


Bardzo piękne zakończenie drugiego odcinka.

PS: Zauważyliście, że Mark Sheppard awansował na trzeciego w napisach? Przed Mishą? Ciekawe, ciekawe, ciekawe…

Supernatural 12x01 Keep Calm and Carry On, scen. A. Dabb, reż. P. Sgriccia, wyst. J. Padalecki, J. Ackles, M. Collins, M. Sheppard i inni.
Supernatural 12x02 Mamma Mia, scen. B. Buckner i E. Ross-Leming, reż. T.J. Wright, wyst. J. Padalecki, J. Ackles, M. Collins, M. Sheppard i inni.


sobota, 1 października 2016

No zobaczymy...

Dostaliśmy zapowiedź sezonu 12 i jak to zwykle bywa, mam dosyć mieszane uczucia. Co zresztą napawa mnie niesamowitym smutkiem, bo kiedyś to człowiek nie mógł się doczekać na coś nowego, a tu mam takie „Meeeeh”. Prawie jak po finale dziesiątki, tylko tutaj jest jeszcze gorzej.


Dostaniemy zatem Mary Winchester, wygląda na to, że pojawi się w więcej niż jednym odcinku. Mam z tym trochę problemu. Punktem wyjścia tego serialu była śmierć Mary i to sprawiło, że droga Winchesterów zawiodła ich właśnie tam, gdzie znaleźli się pod koniec tego sezonu. Trochę to takie rżnięcie na kawałki własnej mitologii… ale to nic nowego w ostatnich sezonach (wolna wola Lucyfera nadal sobie kwili radośnie w kąciku). Wygląda na to, że dostaniemy twardą babkę, łowczynię z krwi i kości i teraz wszyscy, co narzekali na brak silnych postaci pierwszoplanowych kobiecych, będą mieli wreszcie Dzień Dziecka albo inną Gwiazdkę. Pomijam to, że ja do tych osób nie należę, ale zastanawiam się, jak to się przełoży na takie choćby zachowanie Deana… nie oglądasz się za panienkami i nie chlejesz na umór w towarzystwie własnej matki, nie? Trochę to nam amputuje kawałek osobowości starszego Winchestera, a jeśli nie… to nie będzie Mary Winchester jako matka, tylko jako równy kumpel. Innego wyjścia nie widzę. I jakoś mi się to nie do końca podoba. Chyba jednak nadal liczę na jakiś „niewypał” związany z ożywieniem maci.


Na temat brytyjskich Ludzi Pisma zdanie mam wyrobione i go nie zmienię. Jest to pomysł wyciągnięty z odwłoka i na ostatnią chwilę, rozpaczliwa próba znalezienia czegoś nowego (wroga lub sprzymierzeńca) w momencie, kiedy przerobiliśmy dokładnie wszystko. Pozostaje mi się jedynie łudzić, że czeka ich los Cole’a, to znaczy potorturują Sama, pomarudzą coś i znikną z obrazka. Oby!


Po raz kolejny mamy Samsell in Distress... No ile można?

Castiel z misją… rany boskie… Przecież on ma Misję (koniecznie przed duże M) niemalże co sezon i jakoś mu to na zdrowie niespecjalnie wychodzi. Cieszy mnie trochę zapowiadany powrót do „starego” Casa, który groził i był naprawdę groźny, ale nie wiem, czy przy tym wszystkim, co z tą postacią zrobiono, jest to jeszcze możliwe. Jeśli scenarzystom się to uda, czapka (w kształcie łosia, dostałam taką ostatnio) z głowy! Nie ukrywam, że jest to coś, na co będę czekała z wielką niecierpliwością…

Wyjątkowo mi się ten screenshot udał. Też mam taką minę jak widzę Casa.

Bo przecież nie będę czekała z niecierpliwością na kolejną odsłonę dramatu pt. „Niezrozumiany w Piekle Crowley”. Owszem, uczynienie z niego persona non grata piętro niżej da nam fajny punkt wyjścia – trochę jak w piątym sezonie, kiedy wszystkie demony próbowały go wykończyć, ale obawiam się, że tak różowiutko nie będzie, bo trochę nam się ten bezlitosny skurczybyk po drodze zmienił. Pytanie również, co z jego potęgą… Po pierwsze, nie jest już uznany za Króla Piekła, więc teoretycznie nie powinien być już tak potężny (choć sam z siebie trochę nietypowych mocy posiada), po drugie… zasilił tę duszną bombę rezydentami Piekła… I co? Całość wróciła, po tym jak Amara ją rozbroiła…? Poza tym - co on może zrobić temu Lucyferowi, na Boga? Zwyzywać go? Co najwyżej z pomocą Roweny uwięzić w Klatce, a potem już zostawić samego sobie, bo Klatki, jak pamiętamy, się nie rusza. Bo to się może bardzo źle skończyć. Niestety, oznacza to też, że będziemy mieli Rowenę na tapecie, a ja jej naprawdę już nie mogę…

Zamiast Crowleya Cathia w łosiowej czapce. W tle zakonnica, bo zdjęcie robione w Częstochowie... Of all the places.
Podobnież jest to cosplay Sama. W sumie...
A zdjęć Crowleya nie mam, bo w zapowiedzi nie widziałam nic nowego... Bo Crowley na tronie to nam się chyba już trochę przejadł.

No i główny zapowiadany wątek: Lucyfer. Seriously? But I mean… seriously?? Skakanie po ciałach nieomal jak Proteus (czy mi się wydaje, czy do bycia naczyniem archanioła trzeba było mieć specjalne predyspozycje, a i tak, jeśli się nie było Naczyniem Wybranym, to mogło się to skończyć tak źle jak w przypadku Nicka), zadomowienie się w ciele gwiazdy rocka. Nie no, doceniam koncept, ale mi jakoś z nim nie po drodze, tym bardziej, że wydaje się to zbyt dosłownym pojechaniem po schemacie metal=Shmatan. Ma być zabawnie i wystrzałowo… Hmmmmmm… A mi jeszcze w dodatku zajechało tu nieco Lucyferem z pewnego klubu nocnego, na którego patrzeć hadko. Przynajmniej mnie.

Nowy Lucuś prezentuje się tak, a ja tęsknię za Markiem Pellegrino.

Cieszy mnie jednak zapowiedź powrotu do korzeni, bo pada w tej zapowiedzi bardzo prawdziwe zdanie – pewnych rzeczy naprawdę nie da się przebić. A jak już nieraz tutaj wspominałam, MOTW są nadal absolutnie genialne i chcę ich jak najwięcej. Nie wiem wprawdzie, czy myślę o odcinku z Hitlerem (Judah Initiative? byłoby fajnie!), ale duchom i bestiom mówię zdecydowane TAK.

No cóż, pożyjemy, zobaczymy…