Prawie przegapiłam premierę nowego odcinka. Są dwa powody –
jeden z nich to niekończący się hype na Rogue
One i niejakiego Orsona Krennica. Drugi jest chyba poważniejszy na tym
blogu – zero jakiegokolwiek zainteresowania losami Winchesterów po ostatnim
odcinku. Wiem, brzmi to straszliwie poważnie, ale taka prawda. Finał LOTUSa był tak kiepski i nieudany, że osobiście mi wisiało, co
wymyślą scenarzyści w następnej odsłonie dramatu. Musieliby zafundować nam naprawdę
dobre rozwiązanie, żeby wyjść z tego burdelu w miarę wiarygodnie.
Jeżu kolczasty, jak ja żałowałam, że nie zaopatrzyłam się w procenty na ten odcinek.
No i niestety. Po raz drugi w życiu zdarzyło mi się oglądać
nowy odcinek Supernaturala niejako w
tle, bo szkoda było mi czterdziestu minut mojego życia. Kompletnie nudny i
niewzruszający mnie odcinek. Bo jak potraktować coś, co powinno być kopiącą w
cztery litery wielką ucieczką, a stało się po prostu nudnym spacerkiem z Reaper ex machina w roli drugoplanowej?
Winchesterowie oficjalnie próbowali zabić prezydenta Stanów
Zjednoczonych, tak? Jasne, kupuję zamknięcie ich w tajnym rządowym kompleksie,
ale tajność tego kompleksu była tak wielka, że nie uwzględniono go w żadnym
budżecie, bo w całej instalacji służy na oko dziesięciu żołnierzy, a sprzętu i
możliwości nie mają prawie żadnych. Moment, w którym bracia tak po prostu
radośnie sobie wychodzą z tej super duper sekretnej instalacji po wydostaniu
się z kostnicy, był pierwszym, w którym strzeliłam picardowskiego facepalma.
Picard Facepalm w najlepszym wydaniu tego miesiąca.
Nie no, ja rozumiem, że nikt akurat mógł tamtędy nie przechodzić, ale co w
takim razie z kamerami, które MUSIAŁY w takim miejscu się znajdować? Człowiek
od ochrony poszedł sobie akurat do kibelka, a zmiennika nie miał? Co z kamerami
na zewnątrz? Więcej – jeśli był to kompleks wojskowo-rządowy to co z czujnikami
ruchu? Do diabła, na rynku dostępne są lampy z czujnikiem i to raczej tanie jak
barszcz. Nie dla rządu Stanów Zjednoczonych, obviously. Sześciu radosnych żołnierzyków plus dwóch dowódców (do
nich jeszcze dojdę) najpierw idzie sobie ładnym szykiem, który jednak nic
specjalnie nie da, jeśli chodzi o łapanie zbiegów, a później – idealnie dla
historii – się rozdzielają? Skąd oni wzięli tych żołnierzy? Z polskich agencji
ochrony, emeryci i renciści, 5 zł za godzinę?
Dean śpiący na kibelku, Sam utrzymujący się w formie... Jakoś tak dziwnie to mi nie pasowało... I jeszcze Dean zaznaczający upływ czasu...
Dwaj panowie dowodzący… Zapewne pochodzący z tej samej
agencji ochrony, no dobra, jeden może z szeregów włoskiej mafii, bo preferuje
szybkie i bezpośrednie rozwiązania. Jego starszy kolega z kolei naczytał się
podręczników psychologii i innych bzdurnych kawałków – MA PLAN. Plus, jako
osoba, która nie była już w akcji zapewne od dłuższego czasu, idzie z innymi na
poszukiwanie niebezpiecznych zbiegów – z zadyszką po pół godzinie lekkiego
spacerku… Jak oni w ogóle tych Winchesterów dogonili tym spacerkiem? Ponadto
obaj panowie są ciężkimi idiotami, ponieważ mając akta obu braci i
podejrzewając ich o bycie częścią zorganizowanej grupy przestępczej, po prostu
zakładają, że oni rzeczywiście byliby w stanie zachować się jak osły
patentowane i zapalić na spokojnie lampę w domku na skraju lasu… I pakujemy się
w tę pułapkę ot tak, bez żadnej refleksji… Masakra. Nie kupuję tego, po prostu
nie kupuję. Zdarza mi się napisać sobie w fanfiku głupich przeciwników dla
moich bohaterów, ale robię to z pełną świadomością i potem chowam do szuflady,
czytając sama po jakimś czasie i zaśmiewając się do rozpuku. Albo i nie.
I jeszcze jedno. Tajna baza rządu USA poszła z dymem i krwią za sprawą pana Ketcha, a nikt nie kiwnie palcem? Błagam... Nie obrażajcie mojej inteligencji...
A przy okazji – bardzo żałuję, że nawet nie podjęto próby
wyjaśnienia, kim był ten agent SS, tak bardzo cięty na Winchesterów. Naprawdę
patrzył mi na jakiegoś demona albo innego anioła, z tych, co to braci
organicznie nie znoszą. Niestety, był tylko standardowym tępym stróżem prawa
numer 16.
Czy ktoś mógłby wreszcie napisać kompendium dla
scenarzystów? Bohaterowie zachowują się tak bardzo out of character, że to aż boli. Kto jak kto, ale Dean raczej nigdy
nie zawarłby już żadnego paktu z żadnym bytem nadnaturalnym, prędzej założyłby,
że przyjaciele ciężko pracują nad ich uwolnieniem. Co więcej – poświęcanie się
braci zawsze kończy się źle, a opcja, że tylko jeden z nich będzie polował,
powoduje wybuch gorzkiego śmiechu u wszystkich fanów… Postacią, która jednak
wywołuje u mnie największy wkurz (miało być mocniej, ale Word mi to zamienił i
w sumie nawet mi się to podoba), jest Castiel. Smętna, snująca się po ekranie
rozmamłana ameba. Ja rozumiem, że nie ma już wielu swoich mocy, ale pozostało
mu wyszkolenie i fakt, że jest wojownikiem Pana. I – jak zostało nam to
przypomniane w poprzednim odcinku – może na przykład wpływać na umysły ludzkie…
To co robi Cas? Ano idzie polować i próbuje wygrać ludzi swoją czarującą
osobowością i umiejętnościami komunikacyjnymi… Idiotyczna, wzniosła i wybitnie
żałosna przemowa na koniec odcinka wywołała u mnie kolejny facepalm, tym razem
już taktyczny. „Ten smutny, skazany na
zagładę świat potrzebuje Winchesterów…” Boże drogi, ja mam już naprawdę
dość!
Na plus można mu oddać, że rzeczywiście stara się tym
Winchesterom pomóc, najpierw uderzając, rzecz jasna, do Crowleya. I to jest
jasne światełko w ciemnym odwłoku tego odcinka – Crowley odmawia, słusznie
zauważając, że tyle razy próbowali zabić wszystko, co tylko złe, na czele z
nim, że on się tylko cieszy i nieomalże flaszkę postawi temu, kto za tym stoi.
Tak, to brzmi jak stary Crowley. Tylko… tylko, kochani moi, od dwóch sezonów
Król Piekła jest rozmazaną paciają, która na hasło „Dean Winchester” przybywa
natychmiast na pomoc, aż dziwne, że nie na białym koniu. Może by jednak trochę
konsekwencji, drodzy scenarzyści?
Czy Król Piekła mógłby wrócić do spożywania whisky?
No i dochodzimy do brytyjskich Ludzi Pisma. Jakim cudem po
światku łowieckim się jeszcze nie rozniosło, że próbują werbować amerykańskich
łowców? Jasne, bardzo mi się podobało, jak ich Mick Davies scharakteryzował –
uparci i niezależni, ale nie wierzę, po prostu nie wierzę, by Bobby Singer i
potem na chwilę Garth byli jedynymi koordynatorami w Stanach… Nagle wszyscy
przestali mieć potrzebę uwierzytelniania swoich referencji? Nagle wszyscy
wszystko wiedzą? I nikt nie ostrzega nikogo przed tym, co się dzieje? Bullshit.
Oferują wszystko – pieniądze, wyposażenie, wiedzę, och tak, z dobroci serca.
Nie ma darmowego obiadu. Kropka. Za wszystko trzeba płacić i jestem tylko
ciekawa, kiedy Winchesterowie i Castiel zorientują się, że cena pewnie będzie
raczej wysoka. A raczej mamusia się zorientuje i będzie ją trzeba z opresji
ratować… Albo doprowadzi to do sytuacji, w której bracia staną przeciw Mary?
Normalnie szpiedzy tacy jak my...
A to akurat był całkiem fajny motyw - szkoda, że zerżnięty z Fringe.
Mało prawdopodobne. Bardzo mało prawdopodobne, ponieważ
supernaturalowi scenarzyści zatracili już, niestety, zdolność robienia tego, co
kiedyś było siłą serialu – nikt nie był w nim bezpieczny, zginąć mógł każdy
(Booooooobbyyyyy…. Kaaaaaaain….)! Teraz też może zginąć każdy, ale ze
szczególnym naciskiem na osoby pojawiające się w przypadkowych odcinkach (ostatni
prorok) oraz tych, którzy mają czelność być nieprzyjaciółmi Winchesterów. Tak
jak Billie.
Cholera, jak ja się cieszyłam, kiedy Billie pojawiła się na
scenie i zapowiedziała Winchesterom, że to ostatni raz, kiedy mieli
jakiekolwiek fory – zaczęłam mieć nawet nadzieję na to, że w końcu przyjdzie im
zginąć i zobaczymy całkiem sensowny koniec serialu. Niestety, wkrótce i
Żniwiarka zaczęła cierpieć na winchesterofilię, pomagając im tam, gdzie powinna
przeszkadzać. W tym sezonie dwukrotnie miałam nadzieję na naprawdę badassowy
moment z nią w roli głównej – w Celebrating
the Life of Asa Fox i w tym. No to się przeliczyłam. Naprawdę, naprawdę
liczyłam na to, że Mary się poświęci dla swoich dzieci, co dałoby chłopcom
kolejny powód do narzekania i marudzenia… Tym razem naprawdę sensowny i nie z
odwłoka wyciągnięty. Tym bardziej, że na tym poziomie Mary nie robi nic, jest
po prostu dekoracją w tle i może coś się ruszy za sprawą BMoL, ale nie byłabym
tego taka pewna… Następnym razem, kiedy będziemy mieli do czynienia z taką
„emocjonalną” sceną, pójdę po wódkę albo coś, bo i tak nic nie stracę.
Nadzieja umiera ostatnia...
Ach – i jeszcze jedno: jeśli złamanie umowy
przypieczętowanej krwią ma takie wielkie konsekwencje, co się teraz stanie?
Zapewne nic, bo to przecież Castiel zabił Billie. Luka prawna… Taka jej mać.
Powiedzieć, że jestem rozczarowana, to za mało. Odcinek był
tak kosmicznie nudny, tak kosmicznie bez sensu, że to aż boli. Fizycznie boli.
Nie tak przyciąga się uwagę fanów po bardzo długim hiatusie, szanowny panie
Dabb. Jeśli taki fan SPNa jak ja żałuje tych 40 minut, jest źle. Jak na 250
odcinek, jest fatalnie. Może naprawdę czas kończyć?
Supernatural 12x09 First Blood, scen. A. Dabb, reż. R. Singer, wyst. J. Padalecki, J. Ackles, M. Collins, M.
Sheppard i inni.