Jeśli
zastanawialiście się kiedyś, jaka jest wada podróżowania na inny kontynent,
spieszę z odpowiedzią – lot i jetlag. Oczywiście, to rzecz mocno indywidualna,
ale po ośmiu ponad 10-godzinnych lotach z przesunięciem czasu o 7 godzin mogę
stwierdzić z całą stanowczością: boli.
Uwielbiam latać,
sprawia mi to żywą przyjemność, nawet jeśli jedną z moich ulubionych rozrywek
pozostaje oglądanie filmów dokumentalnych o katastrofach lotniczych. Uwielbiam
moment, kiedy samolot rozpędza się na pasie startowym, a potem podrywa się do
startu. Po osiągnięciu prędkości przelotowej robi się wprawdzie nudno, ale na
lotach europejskich zazwyczaj po prostu przysypiam. Pamiętam, że była święcie
przekonana, że na lotach międzykontynentalnych będzie tak samo. Nie mogłam
mylić się bardziej.
Lubię widok skrzydła, zwłaszcza podczas zachodu słońca.
Lot do Japonii
zazwyczaj składa się z kilku stałych etapów – około pół godziny wznoszenia na
wysokość przelotową, potem ok. 1,5 godziny roznoszenia posiłku i sprzątania po
nim, a potem następuje zaciemnienie kabiny i ma się kilka godzin na sen. W teorii
cudo. W praktyce jest to na polski czas godzina 20:00, a jeśli regularnie
chodzi się spać około północy, nie ma takiej ludzkiej siły, która zmusiłaby
kogokolwiek do zaśnięcia. Pozostają filmy, muzyka, ewentualnie melatonina i
tabletki nasenne. Przyjaciółka polega na tych ostatnich, ja się czasem ratuję
melatoniną – choć nie zawsze działa. Człowiek podsypia więc, budząc się co pół
godziny, by w końcu machnąć na to ręką. Najgorsze, że gdzieś tam w tyle głowy
czai się schiza, podpowiadająca, że po wylądowaniu nie pośpisz, bo nasza 1 w nocy
to 8 rano. Czyli w momencie, kiedy człowiek poszedłby spać, musi wstać.
Zdecydowanie lepiej jest bowiem przechodzić cały dzień i paść spać wieczorem
niż od razu – wtedy bywa jeszcze gorzej.
Nie mam pojęcia,
co takiego jest w tych długich lotach – może ilość ludzi, może szum silnika,
może ekscytacja… Wiem jedno – jak samo latanie pozostaje nadal czystą
przyjemnością, to ten czas… Ciekawe, że w drugą stronę, kiedy doba jest o 7
godzin dłuższa, nie czuć tego aż tak. No, do momentu, kiedy człowiekowi zachce
się spać, gdy czeka na lotnisku na lot do Warszawy… Fakt, że wtedy wraca w
ciągu dnia, do którego rytmu już się przystosować. A co z jetlagiem? Na mnie
działa tylko po powrocie. Owszem, miewam problemy z zaśnięciem i snem w Japonii,
ale to tylko przedłużenie problemów polskich. Tymczasem po powrocie budzę się
zazwyczaj o 5 czy 6 rano i nie mam już szans na sen. Ten stan trwa u mnie około
tygodnia i sprawia, że w pełni doceniam sportowców, latających w tę i nazad, w
dodatku odnoszących sukcesy.
A czasem na obudzenie się serwują hamburgera "Do it yourself" :D
Jednak warto się
przemęczyć? Dlaczego? A, o tym już niedługo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz