czwartek, 17 stycznia 2019

Teksty... zaskakujące...


Co stanowi największą wadę i zarazem zaletę zbiorów opowiadań, o których wiemy, że nie są ze sobą powiązane? Odpowiedź jest prosta i dosyć oczywista: różnorodność. To sprawia, że za każdym razem, kiedy rozpoczynamy nowy tekst, mamy nadzieję na nowy świat, nowych bohaterów, nowe kłopoty i nowe doświadczenia. Błogosławieństwo i zarazem klątwa, bo kiedy kogoś pokochamy i chcemy poznać jego przygody, dostajemy coś nowego. Ruszamy na kolejną przygodę, tym bardziej, jeśli po zbiór nie sięgnęliśmy przypadkowo, a zachęciło nas do tego nazwisko autora. 

Dokładnie tak jest w przypadku Pierwszego słowa Marty Kisiel. Z racji zeszłorocznej nieobecności na Falkonie i późniejszego wyjazdu wakacyjnego, mogłam na nim położyć łapki z lekkim opóźnieniem, co napełniało mnie olbrzymim żalem. Dotychczasowe doświadczenie mola książkowego nauczyło mnie bowiem, że pochłonę wszystko, cokolwiek wyszło spod palców Ałtorki i jeszcze poproszę o więcej. Doskonały styl i zbliżone do mojego pokręcone poczucie humoru, cudowni – sympatyczni bądź nie – bohaterowie i przede wszystkim niesamowite, fantastyczne pomysły sprawiają, że każda wyprawa do jej świata to czysta przyjemność.

Nie wszystkie opowieści zawarte w zbiorze Pierwsze słowo są nowe. Blisko połowa została już wcześniej opublikowana, ale w niczym to nie przeszkadza, bo przyznam szczerze, że znałam może ze trzy. Umieszczenie ich w książce umożliwia zatem zapoznanie się nie tylko z nowymi tekstami, ale i tymi starszymi, sięgającymi do 2006 r. Pozwala to też w pewien sposób na docenienie sposobu, w jaki rozwijało się pisarstwo Marty. Niech mi będzie wolno powiedzieć, że w tym zbiorze nie ma słabych opowiadań – są lepsze i gorsze, ale na pewno nie słabe.


Podobnie jak różnorodne są motyle i liście ozdabiające czaszkę na okładce książki (zresztą absolutnie fantastycznej i przykuwającej oko), tak różnorodna jest tematyka tekstów. Wielbiciele lekkiego pióra Ałtorki znajdą tutaj miłe i zabawne opowiadanka, przy których można się po prostu dobrze pośmiać (Rozmowa dyskwalifikacyjna czy cudowne Nawiedziny). Pojawiają się i znani czytelnikom bohaterowie, bo podle i niecnie zamieszczono tutaj także Dożywocie (tak, to jest podstępnie doskonałe posunięcie marketingowe – nie da się tego przeczytać i dowiedziawszy się, że istnieje ciąg dalszy, nie iść grzecznie do księgarni i nie nabyć go drogą kupna), a także nawiązującą do niego Szaławiłę, za którą zresztą Marta otrzymała zeszłoroczną Nagrodę Zajdla. Są i opowiadania, które czasem określam po prostu jako „miła fabułka” (Jadeit, Miasto motyli i mgły), czasami cudownie nawiązujące wręcz do klasyki (W zamku tej nocy). Nie da się jednak określić Pierwszego słowa lekturą łatwą, lekką i przyjemną. O nie. Po przeczytaniu niektórych człowiek musi pomyśleć, zastanowić się, a najlepiej odłożyć książkę chwilowo na bok. Przeżycie Stanisława Kozika (swoją drogą, cudownie przewrotny tytuł!) może wydawać się zabawne, ale jeśli miało się kiedykolwiek styczność z pewną przerażającą kulturą pracy obowiązującą w korporacjach, śmieszne już nie jest. To już nie wyścig szczurów, to coś kompletnie innego, co pojawia się zresztą obecnie i w naszym codziennym życiu, niemal na każdym kroku. Cały świat Dawida napełnił mnie po prostu głębokim smutkiem – zaskakująco, jak wiele i niewiele potrzebujemy, by uszczęśliwić cały nasz mały „świat”, całe nasze otoczenie. Tonący chwyta się brzytwy, a my, małe szaraczki… wszystkiego, zapewne. A wszystko zaczyna się od maleńkiego kroczku. Ale tak naprawdę to tytułowe, choć zamieszczone na samym końcu zbioru Pierwsze słowo mnie po prostu zamurowało. Jest… piękne, okrutne i zmusza do refleksji i zadania pytania: czym właściwie jest miłość, czym jest miłość matczyna. Czasami nie spodziewamy się odpowiedzi. Czasami wręcz nie chcemy jej poznać, bo może się okazać przerażająca.

Przyznam, że nie spodziewałam się takiego tekstu w książce Marty Kisiel, która nawet o sprawach życia i śmierci potrafi pisać w swoisty „lekkawy” sposób. Po dłuższym zastanowieniu muszę jednak powiedzieć, że stanowi jego idealne uzupełnienie, idealne domknięcie zbioru opowiadań. Bo Pierwsze słowo jako całość jest zabawne, urozmaicone, ale także przerażające i bardzo prawdziwe. Pod pięknem świata, radosną lekkością przygód skrywa się to drugie dno, pod motylami i liśćmi skrywa się ludzka czaszka, śmierć, ciemna strona życia. Niewiele zbiorów opowiadań potrafi to pokazać w tak doskonały sposób.

Marta Kisiel, Pierwsze słowo, wyd. Uroboros, Warszawa 2018.

2 komentarze: