Tajfun to
kosmiczny agent służb specjalnych, stworzony przez Tadeusza Raczkiewicza w
latach 80. Jego przygody były publikowane w Świecie Młodych, który
wspominam z nostalgią, acz przyznam, że tego bohatera kompletnie nie pamiętam.
Komiks zyskał sobie wielu fanów, co po wielu latach zaskoczyło samego twórcę,
jako że redakcja ŚM nawet nie raczyła poinformować go o bardzo
pozytywnym odzewie.
To właśnie fani są odpowiedzialni za „drugie życie” opowieści Raczkiewicza! Za ich sprawą wydano zebrane Komiksy nieznane. Wydawnictwo Ongrys opublikowało także kolejne zeszyty przygód agenta. Niedawno ukazała się także antologia Tajfun. Nowe przygody i właśnie z nią miałam okazję się zapoznać.
Jak już mówiłam –
postaci wcześniej nie kojarzyłam, więc nie bijcie! O antologii dowiedziałam się
podczas spotkania z jej twórcami – mówili ciekawie, sympatycznie, zaintrygowali.
Dodatkowo, nie ukrywajmy, agent specjalny z tym zacnym polskim wąsem to
naprawdę rozwiązanie cudownie oryginalne, więc pobiegłam czym prędzej nabyć nowe
przygody Tajfuna. Zainteresowało mnie bowiem również założenie projektu –
opowieści są autorstwa różnych rysowników, różniące się klimatem, długością,
stylistyką…
Muszę przyznać, że eksperyment udał się po prostu rewelacyjnie! To rewelacyjny kawałek opowiadanej historii, bez zadęcia i pretensji do bycia czymś kompletnie innym. Jak to powiedział ktoś na spotkaniu: „Jakie drugie dno? Tam pierwszego czasami nie było!”. Różnorodne przygody kosmicznego agenta i jego pięknych asystentek-agentek, Kriss i Maar, przywołują czasami po prostu uśmiech, zaskakują rozwiązaniami, a czasem wprost łamią czwartą ścianę (hmmm, nie jestem znawcą komiksów, nie będę udawać – może wiecie, jak w tej formie opowieści nazywa się świadome nawiązywanie przez bohatera do faktu, że jest bohaterem komiksu… na studiach na 100% ktoś by mi odpowiedział, że postmodernizm…). Niektóre akcje zalatują lekko seksizmem, ale jest to robione z takim urokiem, że można się tylko uśmiechnąć (karambol!). Do moich najulubieńszych historii na pewno zaliczę Dystyngowaną narośl, przy której ryknęłam radosnym rykiem. Nie znajdziecie w tym tomie rzeczy superodkrywczych, zupełnie nie ten typ twórczości, ale to nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie, sprawia olbrzymią przyjemność, a wyłapywanie poszczególnych nawiązań (zwłaszcza w Armii Lucyfera – ach, Ekspedycja!) to zabawa na cały wieczór!
Tu kadr z mojej ulubionej opowieści.
Różnorodność kreski oraz klimatu opowieści również sprzyja pozytywnemu odbiorowi komiksów. Nie będę udawać, że wszystkie mi się podobały (lubię rysunki realistyczne), ale i te nieco bardziej karykaturalne przeczytałam ze smakiem, bo taka odmiana tylko dodaje atrakcyjności całej antologii. To tak, jak w przypadku pudełka czekoladek – zjesz wszystkie, a potem ocenisz, która smakowała ci najbardziej, co wcale nie oznacza, że nie skonsumowałeś radośnie wszystkich.
Dodatkową zaletą albumu jest również wstęp, przybliżający takiej niezorientowanej w temacie sierocie jak na przykład ja sylwetkę bohatera oraz jego twórcy. Szkoda, że antologia przygotowana jako prezent dla autora wyszła, niestety, już po jego śmierci (luty br.). Teraz możemy ją postrzegać jako hołd dla Raczkiewicza, tym bardziej, że oprócz historii krótszych i dłuższych znajdziemy na końcowych kartach jeszcze coś – fanarty wielu rysowników, prezentujące ich własne spojrzenie na trójkę bohaterów. Nie ukrywam, różnice są spore, ale widać jedno – nikomu Tajfun nie jest obojętny, to wypływa z każdej jednej kreski. Świetna rzecz i doskonały pomysł.
Tutaj spis twórców - jak widzicie, imię ich Legion.
Czasem przypadkowe znajomości okazują się rewelacyjne – tak jest ze mną i Tajfunem. Właśnie zamówiłam na Allegro dostępne zeszyty i już nie mogę się doczekać, kiedy do mnie dotrą. Cóż mogę zatem powiedzieć? Po trzykroć polecam!
Tajfun. Nowe przygody. Antologia, dyr. art. Nikodem Cabała, red. Maria Lengren, wyd. Planeta Komiksów, Warszawa 2019.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz