Pamiętam, jak
kiedyś Andrzej Sapkowski strasznie marudził na brak słowiańskiego fantasy.
Oczywiście, było to już jakiś czas temu, sam wprowadził wiele rodzimych
elementów do wiedźmińskiej sagi, a dzięki sukcesowi gry (no już, Andrzej, nie
denerwuj się) przedostały się one także do globalnej kultury masowej. Od
tamtego czasu upłynęło jednak trochę wody w Wiśle, sytuacja na rynku
wydawniczym w Polsce także nieco się zmieniła i można obecnie znaleźć w
księgarniach pozycje spełniające owe wymagania. Jedną z najnowszych powieści,
które spokojnie można określić mianem słowiańskiego fantasy, są Żółte
ślepia Marcina Mortki.
Główny bohater,
Medvid, służy księciu Bolkowi – mowa o władcy, znanym z historii jako Bolesław
Chrobry. Książę wielce sobie ceni nietypowego towarzysza, jednak sympatia ta
nie jest zbyt powszechna na gnieźnieńskim dworze. Powód prosty – nastają nowe czasy,
obcy księża wprowadzają kompletnie nową religię, zaprzeczającą temu, co od
zawsze znajdowało się na tych ziemiach, a Medvid… A Medvid nie tylko nie chce
jej przyjąć, ale wcale nie kryje się z tym, że wierzy w stare bóstwa i
opowieści. Pragnie jednak na książęcym dworze pozostać z bardzo konkretnego
powodu, a przy niechęci otoczenia najłatwiej to osiągnąć, zapewniając sobie
przychylność tej jedynej osoby, której inni zlekceważyć nie mogą.
Niedługo jednak
jego świat przewróci się do góry nogami, kiedy tajemniczy napastnicy porwą nie
tylko Bolka, ale i wszystkich mieszkańców gnieźnieńskiego grodu. Wszystko
wskazuje na to, że nie jest to sprawka ani przypadkowych rabusiów, ani
germańskich opra…, tfu, najeźdźców, należy zatem do pomocy zaprząc osobę mogącą
znać się na zjawiskach obcych nawet Medvidowi. Dołącza do niego wiedźma
Gosława, a już niedługo i dosyć nieoczekiwany sojusznik, Osmund. Rozpoczyna się
wyścig z czasem i kolejnymi przeszkodami… z tego i innego świata.
Największą zaletą
powieści są bohaterowie – napisani soczyście i wiarygodnie, ze swoimi wszystkimi
wadami i zaletami. Kochają pasjami, wściekają się doprawdyż ogniście, nade
wszystko jednak są dobrymi ludźmi. Pisząc Medvida, Mortka uniknął standardowej
pułapki przy tworzeniu protagonisty – to nie jest po prostu dobrotliwy woj,
walczący o swoje. Ma swoją mroczniejszą stronę i wcale jej nie ukrywa. Gosława,
choć temperamentna we wszystkich tego słowa znaczeniach, a i czasami wredna,
jak to wiedźma, ma pewne zasady i się ich trzyma, a jej bronią jest również
rozum. Myśli wtedy, gdy narwanego Medvida ponosi gorąca krew. Niemiecki rycerz
Osmund zaczyna wprawdzie z pozycji stereotypowego germańca, co to naszych
przodków napadał, ale odgrywa ważną rolę w wydarzeniach i powoli się zmienia, w
interesujący do obserwowania sposób. Cudownym komicznym elementem staje się
domowik, skrzat podążający za towarzystwem i niezmiennie pakujący je w tarapaty
– ale z jakim urokiem!
Przygoda, choć
trochę generycznie zalatująca standardowym fantasy, napisana jest równie
barwnie i z urokiem. Bohaterowie wprawdzie idą i poszukują, ale to nie Władca
pierścieni, znajdują rozwiązania całkiem szybko i potrafią rozprawić się z
zagrożeniem nie tylko siłą samego oręża, ale i przy pomocy sprytu i wiedzy.
Oberwą przy tym nieco nie tylko od przeciwników magicznych, ale i zwykłych
namacalnych, bo doczekamy się w Żółtych ślepiach i rozgryweczek
politycznych, ciekawszych tym bardziej, że mamy do czynienia z bardzo wczesnymi
dziejami Polski, słabo udokumentowanymi, więc autorowi pozostaje bardzo wiele
swobody. Oczywiście, pewne rzeczy pozostać muszą, ale reszta… Resztę możemy
przyjąć na wiarę, w dodatku z wielką przyjemnością.
Podoba mi się
także język – prosty, lekko stylizowany. Szczęśliwie, nie jest to
Sienkiewicz, którego bardzo lubię, ale ta góralszczyzna jednak mi przeszkadzała.
Niestety, gdzieś tam zaplątały się określenia trochę nieprzystające do
XI-wiecznej słowiańszczyzny, bo poważnie wątpię, by wojom wówczas „odbijało”, a
i wątpię, by wywodzący się z greki termin „idiota” był jednak powszechnie
znany, nie wykluczam jednak, że wynika to z faktu, że miałam do czynienia z
egzemplarzem przed ostateczną korektą.
Żółte ślepia to doskonały przykład tego, jak drobna
inspiracja historyczna może się rozwinąć się w świetną, pełnoprawną powieść fantasy.
Przyjmujemy wykreowaną w książce rzeczywistość bez najmniejszego wahania,
bo jest znakomicie opisana, a i tempo wydarzeń nie wymaga od nas czytania z
wywieszonym językiem i przypominania sobie tego, co działo się dwie strony
temu, bo od tego czasu wydarzyło się jeszcze więcej! Mamy czas na refleksję,
zastanowienie, chwilę oddechu przy ognisku nad morzem, pogrążymy się też w
mrocznym świecie dusz… Będziemy świadkami porządnych naparzanek… Czego innego
chcieć od tego gatunku? Ja jestem całkowicie zadowolona. Rozrywka palce lizać!
Marcin Mortka, Żółte
ślepia, wyd. Uroboros, Warszawa 2020.
Dziękuję
wydawnictwu za egzemplarz recenzencki!
Podobała mi się ta książka. Nieco się jej obawiałam, bo już wcześniej miałam styczność twórczością autora i nie do końca odpowiadał mi jego styl. Na szczęście niepotrzebnie się martwiłam, bo ta powieść okazała się naprawdę wciągająca i przyjemna.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Biblioteka Feniksa
Tak, ja również miałam wcześniej do czynienia z Mortką i bywało... różnie. Tymczasem to jest bardzo przyjemna i wciągająca książka :)
Usuń