piątek, 30 października 2020

Biedne te zaświaty...

Uwaga, spoilery do pierwszej części!

Pisałam tu już o powieści Katarzyny Bereniki Miszczuk Ja, diablica. Jako że książka, choć zalatywała mocno fanfikiem, dawała się czytać raczej bezboleśnie, ot, taka lekturka na wieczór, zaciekawiło mnie, jak to będzie z następnymi częściami. Dotychczas zostały wydane dwie: Ja, anielica i Ja, potępiona, jednak dwa dni temu premierę miała trzecia: Ja, ocalona. Tak, dobrze się domyślacie, Wiktoria szlaja się intensywnie po zaświatach, Niższa Arkadia a.k.a. Piekło to już dla niej zdecydowanie za mało!

Diabły Azazel i Beleth jak zwykle knują – a to oznacza, że Wiki jako osoba z Iskrą Bożą i mocą diabelską jest im zdecydowanie potrzebna. Jednak ich plany sięgają nieco dalej niż tylko do Los Diablos, tym razem panowie zamierzają udać się na wycieczkę piętro wyżej. Jak możecie się domyślić, archanioł Gabriel nie jest tym specjalnie zachwycony… A diabły nie dają za wygraną – nie znają opamiętania czy to w miłości, czy w nienawiści, a że nasza bohaterka ma tendencję do wpadania w olbrzymie kłopoty, nic dziwnego, że zostanie również zesłana do miejsca, z którego nikt jeszcze nie wrócił… Do czasu, rzecz jasna.

Fabuła nie należy do specjalnie skomplikowanych – zarówno w przypadku Anielicy, jak i Potępionej generalnie od połowy książki wiemy, jak wszystko się skończy. Podtrzymuję tu jednak moje zdanie z poprzedniej recenzji: czyta się i tak na tyle lekko, że obie powieści można zaliczyć do tych, z którymi można miło spędzić wieczór. A zasadniczo można byłoby, gdyby nie jeden problem.

To, że Wiktoria wykazuje się stosowną do okoliczności, nieziemską głupotą w pierwszej części aż tak nie przeszkadza, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, iż dopiero poznaje prawa rządzące zaświatami. Trudno, by człowiek od razu podejrzewał wszystkich i wszystko o najgorsze, nawet jeśli ma się do czynienia z nie do końca szatańskim pomiotem (w końcu Belfegor jest absolutnie nieszkodliwy i przyjazny). Pewne posunięcia naszej bohaterki wywołały w pierwszej części wprawdzie niejednego facepalma, ale takie prawo początkującej. Problem zaczyna się, kiedy bohaterka jak głupia była w Diablicy, tak głupia pozostaje dalej. A nie, przepraszam, staje się jeszcze głupsza. Już nie mówię o tym nastolęcym cielęcym zakochaniu w Piotrusiu – każdy z nas tak w końcu miał, święte prawo młodości, choć jako rozwiązanie fabularne mocno nadużywane. W każdym kolejnym tomie Wiktoria zamiast zrobić to, co radzi jej zdrowy rozsądek i dotychczasowe doświadczenie, ładuje się w przewidywane przez siebie zresztą kłopoty, a potem wydaje się wielce zdziwiona, że tak się wszystko skończyło… Co więcej, marysuizm naszej bohaterki, wytykany przeze mnie już wcześniej, sięga coraz wyższych szczytów i w momencie, kiedy zaczął płaszczyć się do jej stóp niejaki Adolf H., to doprawdyż osiągnął już Olympus Mons, bo Everest to zdecydowanie za nisko. Piękna, uwielbiana, niemalże wszechmocna… Boszzzz… ileż można? Co gorsza, stanowiące pewną odmianę od chodzącego ideału w pierwszej części diabły zaczęły cierpieć na zdebilenie i nastolatkowy nadmiar hormonów. Słowo daję, już mniej drażniło mnie cholerne wzdychanie do Piotrusia niż liczący tysiąclecia upadły anioł, nagle zapatrzony w śmiertelniczkę i zachowujący się jak rasowy stalker. Można znieść to raz, ale jako motyw przewijający się przez dwa i pół tomu nudzi serdecznie i nagle czytelnik zaczyna życzyć im wszystkim gromu z jasnego nieba albo nagłego czaru umożliwiającego zachowanie się jak ludzie dorośli, nie nastolatki. Przyznam szczerze, że w pewnym momencie przeskakiwałam te jakże fascynujące rozmowy o wyborach między ukochanymi, chcąc po prostu wrócić do akcji…

Na tym tle miłą odmianą jest Ja, ocalona. Ta część została napisana niedawno, po dziesięciu latach od ukazania się trylogii i to bardzo widać. Autorka w Posłowiu wspomina, że postanowiła również przesunąć akcję o tę dekadę do przodu, gdyż nie może bogatsza o swoje doświadczenia i kolejne przygody literackie wrócić do tamtych bohaterów, tamtych dylematów i tamtego języka. I chwała Bogu. Taka przerwa naprawdę wszystkim znakomicie zrobiła, bo i Wiki stała się strawniejsza, i Beleth jakby wydoroślał, a cholerny Piotruś pojawia się epizodycznie i nie przyprawia już o spazmy. Fabuła, podobnie jak w poprzednich częściach, toczy się wokół jednego motywu i czasami naprawdę szczerze bawi. Pojawia się również (wreszcie!) całkiem sensowny anioł, którego da się czytać bez zgrzytania zębów i wreszcie ma naprawdę sensowne motywacje. Team Uzjel, bez dwóch zdań. Szkoda tylko, że Wiktoria nie uczy się na własnych błędach, ale cóż poradzić – tym razem jej głupota nie okazuje się aż tak niestrawna jak w poprzednich dwóch tomach.

Generalnie jako podsumowanie całej serii Ja, ocalona sprawdza się całkiem sympatycznie, bo autorka pozamykała pewne, jakby mniej interesujące wątki, nasi główni bohaterowie dostają swoje rozwiązania, a jedyne, czego naprawdę nie mogłam pojąć, to dlaczego Behemot nagle okazał się tygrysem… Jeśli chcecie się zatem zapoznać z całością, osobiście polecam przekartkowanie dwójki i trójki, ot tak, by wiedzieć, o co w tym wszystkim się rozchodziło, a solidnie zabrać się za część ostatnią. I mimo wszystko żywię cichą nadzieję, że pozostanie ostatnią, bo mimo wszystko Wiktorii Biankowskiej i jej dylematów mam już trochę dość.

Katarzyna Miszczuk, Ja, anielica, wyd. w.a.b., Warszawa 2020.

Katarzyna Miszczuk, Ja, potępiona, wyd. w.a.b., Warszawa 2020.

Katarzyna Miszczuk, Ja, ocalona, wyd. w.a.b., Warszawa 2020.

Dziękuję wydawnictwu za egzemplarze recenzenckie!

2 komentarze:

  1. Zasadniczo to mają to w mojej bibliotece...
    Ty weź,co Ty maczkiem drukujesz?

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, coś się samo przestawiło, kolejne wpisy już szczęśliwie normalne.

      Usuń