czwartek, 1 października 2020

Diabelska Sójka. Marysia Sójka

Jak najlepiej zdefiniować Marysię Sójkę? To postać najczęściej kobieca, kompletnie pozbawiona wad (a te nieliczne, które ma, są postrzegane przez otoczenie jako zalety), wszyscy ją uwielbiają, posiada rozmaite nadzwyczajne moce, przyćmiewa urodą wszystkich dookoła (niekoniecznie od razu), a cokolwiek zrobi, jest nadzwyczaj słuszne. Brzmi znajomo? Wprawdzie samo zjawisko wywodzi się z fanfika, ale wygląda na to, że mocno przeniknęło do książek i filmów o teoretycznie lepszej renomie.

Dlaczego o tym wspominam? Ponieważ określenie to przyszło mi do głowy praktycznie chyba na 20 stronie powieści Katarzyny Miszczuk Ja, diablica. Jej bohaterka, przeciętna studentka Wiktoria Biankowska, po swojej nieoczekiwanie przedwczesnej śmierci trafia prosto do piekła, gdzie dowiaduje się, że jest wystarczająco dobra, by otrzymać pozycję pracy jako diablica (śmiertelniczki rzadko spotyka podobny zaszczyt – Wiktoria jest drugą w historii ludzkości). Co wchodzi w zakres jej obowiązków? Nic nadzwyczajnego, zaledwie targi o dusze po zejściu danego delikwenta. Ale zaraz… przecież to niemoralne, potępieni smażą się w kotłach… Ano nie w tej wersji – tutaj generalnie panuje luz blues, pełna impreza, każdy robi co chce i co mu najbardziej odpowiada – w efekcie w piekle doskonale odnajduje się nawet typowy moherowy beret, pani Anna Kowalska (i wcale nie tak jak myślicie!).

No dobrze, lecimy dalej. Chałupka naszej Wiktorii w Los Diablos może nie dorównuje obecnej rezydencji księcia Harry’ego i Meghan Markle, ale też jest niczego sobie, nie wspominając już o spektakularnej zawartości szafy. Zresztą, jak się coś nie podoba, zawsze samą myślą można stworzyć kompletnie inną, dla chcącego nic trudnego. Opiekunem Wiki zostaje zabójczo przystojny Beleth, w pobliżu kręci się jeszcze Azazel, a na kumpelę kreuje się niejaka Kleo. Znaczy Kleopatra – ach, ten nosek! Jakby tego było mało, od początku wiemy, że coś nie do końca się zgadza z tą śmiercią panny Biankowskiej…


Powiem szczerze – Wiki jest głupia jak but z lewej nogi, choć całkiem sympatyczna, poczciwa i ma serce na właściwym miejscu. Ale nic dziwnego, musi być niezbyt bystra, by stosunkowo prosta intryga mająca na celu ustalenie, o co tu właściwie chodzi, toczyła się bez specjalnych przeszkód. Przewija nam się w tle Śmierć pijąca herbatkę, kiciuś Behemoth, a także będący wielką miłością dziewczątka kolega ze studiów, niejaki Piotruś. I jakkolwiek możecie się spodziewać, że zaraz zmiażdżę Ja, diablicę bez litości, nieco Was zaskoczę. Czyta się to naprawdę przyjemnie, przynajmniej przez pierwszą połowę, ot, takie sympatyczne opowiadanko o tym, jak balansuje się między piekłem a ziemią, zastanawiającym się przy tym, w co właściwie ubrać się na bal u samego Szatana? Problem zaczyna się w drugiej części powieści, gdzie sytuacja robi się nazbyt chaotyczna, wybory bohaterki doprawdy głupawe (jak przystało na Marysię Sójkę), a niektóre rozwiązania są wręcz żenujące. Próba wprowadzenia scen rodem z kina akcji kompletnie autorce nie wyszła, od początku rozwiązanie musi być tylko jedno, niestety.

W efekcie otrzymujemy wyjątkowo lekką (miejscami aż za) pozycję flirtującą z urban fantasy. Nie powiem, książka okraszona jest sporą dozą humoru różnego (Anna Kowalska moją faworytką), stanowi sympatyczną pozycję na wieczór, kiedy potrzebujemy się po prostu odmóżdżyć i zapomnieć o problemach dnia codziennego. Oczywiście, jeśli będziemy w stanie wytrzymać opkowość fabuły i głównej bohaterki. To idealna książka na raz, bo choć po przeczytaniu pozostaje wrażenie miłej lektury, tak jednak kilka dni później można mieć pewne kłopoty z przypomnieniem sobie poszczególnych szczegółów książki. Jak widać jednak, istnieje całkiem spore zapotrzebowanie na tego typu literaturę, bo Ja, diablica doczekała się kontynuacji (i to nie tylko jednego tomu). Miłe, lekkie, do zapomnienia. W sumie dobre na jesienne wieczory.

Ale cichaczem szepnę, że bez specjalnego wstrętu sięgnę po część drugą – co teraz wymyśli dla tej naszej Wiki autorka?

Katarzyna Berenika Miszczuk, Ja, diablica, wydawnictwo w.a.b., Warszawa 2020.

Dziękuję za egzemplarz recenzencki.

2 komentarze:

  1. Na Obrończyniach kanonu to kiedyś analizowano i były to analizy fajne.Tekst robił wrażenie naiwnego,ale pewnie czytać się da.Dzięki za recenzję.

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, chyba poczytam :D ciekawe, czy takie same wnioski...

      Usuń