Tak, moi drodzy, wszystko zaczyna się od seksu w lodówce, a kończy na trupie! Gdyby nie ekscesy związane ze sprzętem kuchennym, Tereska Trawna i jej mąż Andrzej raczej nie pomyśleliby o przeprowadzce za miasto i z bolesnym rozczarowaniem nie odkryliby chociażby, że są jeszcze na świecie miejsca, gdzie internet jest dostarczany wiadrami. Niezbędne do ukojenia nerwów Tereski kasztanki jednak nie wystarczają, gdyż oto do kompletu nieszczęść na progu pojawia się Mira, ukochana mamusia Andrzeja, babunia Zojki i Maciejki, ale – co najistotniejsze – również teściowa pani domu. Kochana mamusia oprócz klasycznych atrakcji zapewni swojej synowej również najbardziej mrożący w żyłach krew horror – bieganie. I gdyby nie to, obie panie nie znalazłyby dywanu z wkładką, określanego również jako sajgonka z trupem.
Brzmi szaleńczo? Oczywiście! Wielbiciele
Ałtorki raczej nie spodziewają się zapewne zwykłego nudnego kryminału i bardzo
słusznie. Chociaż czasami radosne opinie drukowane na okładkach bywają
przesadzone i przywykłam do traktowania ich z przymrużeniem oka, muszę
przyznać, że porównanie Marty Kisiel do Joanny Chmielewskiej (a przynajmniej do
wczesnej Chmielewskiej) nie jest chybione. Niecodzienne zbiegi okoliczności,
niebanalni bohaterowie i cudowne dialogi (dziczyzna!) przywołują te radosne
chichoty pijanej hieny, które towarzyszyły również lekturom takich klasyków jak
chociażby Wszystko czerwone.
Istnieje jednak pewna różnica. U Chmielewskiej głównym tematem są często potężne afery, przemyt narkotyków, brylantów i bogi-wiedzą-czego-jeszcze, a nawet szaber powojenny i organizacje terrorystyczne. Kryminał, a raczej komedia kryminalna Marty jest dosyć kameralna, wszystko przecież rozgrywa się na podmiejskim osiedlu domków (i pałacyków) jednorodzinnych. Nie wszyscy znają każdego, o nie. Absolutnie cudownie czyta się o tym powolnym „obwąchiwaniu się” starych i nowych mieszkańców i nieprzyjemnych niespodziankach w sielankowy sobotni poranek. Nie zabraknie też żartobliwego czasami przeglądu typów ludzkich, znanych nie tylko posiadaczom własnych bliźniaków, ale i zahartowanym w bojach lokatorom bloków wielko i małomiejskich.
Mamy więc do czynienia z lekkim kryminałem, co
już stawia Dywan z wkładką wysoko na listach wielu wielbicieli
literatury, w której trup ścieli się gęsto. Jednak niewątpliwe atuty rozrywkowe
to nie jedyna rzecz, która sprawia, że książka bardzo mi się podoba. W
szalonych czasami i zabawnych dialogach nie zabrakło pewnego przesłania,
szczęśliwie, wyłożonego tak jakby mimochodem, przy okazji, wynikającego
kompletnie naturalnie z takich a nie innych charakterów głównych postaci i ich sposobów
postępowania. Pojawiają się wątki ekologiczne, potraktowane zdecydowanie z
przymrużeniem oka, co tylko wychodzi powieści na dobre. Jednak autorka nie
zapomina też o problemach czysto psychologicznych, nierzadko z samooceną
wynikającą z tego, jak postrzegają nas inni, a z czym my nie czujemy się
komfortowo. Motyw ten pojawia się w kilku miejscach i wypływa bardzo
naturalnie. Uczyć bawiąc? Wyszło znakomicie.
Polecam Wam zatem sięgnąć po coś słodkiego
(może kasztanki, żeby było tematycznie?), usiąść wygodnie w fotelu i sięgnąć po
perypetie Tereski Trawnej i jej zwariowanej rodziny. Kryminalny debiut Marty
Kisiel wyszedł bowiem znakomicie – na każdej stronie czuć przekornego ducha
wszystkich powieści Ałtorki, jest sympatycznie, a zło – w przeciwieństwie do
skandynawskich kryminałów – zostanie ukarane.
Marta Kisiel, Dywan z wkładką, wyd.
w.a.b., Warszawa 2020.
Premiera powieści już w środę!
A ja tymczasem dziękuję wydawnictwu za egzemplarz recenzencki
i przeuroczy piątkowy wieczór!
Nowa Kisiel,fajnie!!!
OdpowiedzUsuńChomik
I to bardzo fajny Kisiel!
UsuńBardzo fajny Kisiel!
OdpowiedzUsuń