Nie wiem, jak to wygląda obecnie, ale „za moich czasów” seria o Ani Shirley była bardzo popularna. Sama z książkami Lucy Maud Montgomery zapoznałam się dosyć wcześnie, zdaje się, iż w domu leżało jeszcze przedwojenne wydanie Ani na uniwersytecie (z zapisem jot, czyli np. djabła). Anie stały się pozycjami, do których wracam dosyć regularnie, za każdym razem odkrywając nowe szczegóły, umykające mi, kiedy miałam zdecydowanie mniej lat i życiowego doświadczenia. I tak zmieniały się moje ulubione tomy, a moim ostatnim odkryciem jest Wymarzony dom Ani, przedtem wydający się taki cukierkowy i nudny.
Co ciekawe, nigdy specjalnie nie zastanawiałam
się nad przeszłością bohaterów pojawiających się w cyklu. Byli na tyle dobrze
napisani, że nie potrzebowałam wiedzy o ich przeszłości, wiedzy, skąd wzięły
się takie a nie inne zachowania czy sytuacje – po prostu stanowiły część
opowieści, przyjmowaną jako wartość stała. Jednak jeśli istnieje możliwość
dopisania prequeli i sequeli, współcześni autorzy to chętnie wykorzystują,
czasem z lepszym, czasem z gorszym skutkiem. W przypadku Maryli z Zielonego
Wzgórza autorka, Sarah McCoy, postanowiła przyjrzeć się przeszłości naszej
surowej panny Cuthbert. Jak wspomina w posłowiu, natchnęły ją do tego słowa z
pierwszej części cyklu: „Jaki przystojny chłopak się z niego zrobił –
powiedziała w zamyśleniu Maryla. (…) – Jest niezwykle podobny do swojego ojca,
gdy tamten był w jego wieku. Jan Blythe był miłym chłopakiem. Stanowiliśmy parę
dobrych przyjaciół. Ludzie mówili, że to mój narzeczony.” McCoy postanowiła
zatem opowiedzieć historię Maryli, Mateusza, ich rodziców i wreszcie Jana
Blythe’a oraz pozostałych mieszkańców Wyspy Księcia Edwarda.
Problem zaczyna się jednak, gdy przestaniemy
traktować Marylę jako owo nieoczekiwane uzupełnienie książek o Ani. Jako
powieść samodzielna ta pozycja się kompletnie nie broni, ot taki epizod z życia
na prowincji. Teoretycznie mamy pewną klamrę narracyjną, teoretycznie przewija
się tutaj jakiś wątek główny, ale praktycznie brakuje jakiegoś bardzo wyraźnego
motywu spajającego książkę. Absolutnie nie nadaje się do tego opowieść o Janie
i Maryli, bo też jest ona tak niesamowicie rozmyta i niewiarygodna. Przyczyna
rozłamu ich przyjaźni, ich związku, kompletnie do mnie nie przemawia, wydaje
się wymyślona na siłę, tylko dlatego, by Maryla pozostała starą panną. Także
wątek Kolei Podziemnej, organizacji pomagającej zbiegłym niewolnikom, został
wrzucony do książki kompletnie na siłę. Z całym szacunkiem dla Maryli, takie wydarzenia
wpłynęłyby na nią bardzo mocno, zmieniając nieco ciasny punkt widzenia, jakim
cechuje się w serii panna Cuthbert.
Co więcej, Maryla z powieści Sarah McCoy i
Maryla z cyklu Montgomery to kompletnie różne osoby i nie wynika to zaledwie z
różnicy wieku naszej bohaterki. Młoda Maryla to istna Ania, no, może z nieco
bardziej rozwiniętym poczuciem odpowiedzialności i gospodarności: buja z głową
w obłokach, czytuje nowele, stroje też są ważną częścią jej życia. Małgorzata
Linde, owa przyziemna złośliwa Małgorzata stanowi wcielenie Diany Barry,
łącznie z jej miłością do słodyczy. Nie widzę najmniejszej możliwości, by
dwadzieścia/trzydzieści lat później właśnie Małgorzata rzucała tak nieprzyjemne
opinie prosto w twarz – to są kompletnie inaczej skonstruowane postaci. Jeden
Mateusz pozostaje bez zmian, ale też czego oczekiwać od ruchomej niemej
dekoracji, ćmiącej fajkę, by oszczędzić autorce konieczności wymyślenia
krótkiego i celnego zdania, w których specjalizował się Mateusz.
Maryla z Zielonego Wzgórza to po prostu czytadełko, mogące wypłynąć i sprzedać się właśnie dzięki
temu, że wiąże się z ukochanym cyklem wielu dziewcząt. Moim zdaniem jednak
próba ta okazała się kompletnie nieudana, ot, jeden z przykładów przepisania
bohaterom osobowości nie przystających do późniejszych wersji tylko po to, by
„kolejna część” w ogóle powstała. Nie jest to ani powieść ciekawa, ani dobra –
a na półkach tyle innych, lepszych książek…
Sarah McCoy, Maryla z Zielonego Wzgórza, tłum.
H. Kulczycka-Tonderska, wyd. Świat Książki, Warszawa 2020.
Nawet nie wiedziałam,ze coś takiego istnieje..No,taki problem z prequelami...Ale miłe może być.Dzięki!
OdpowiedzUsuńChomik
Ot takie czytadełko :)
Usuń