Pierwszy tom Płomienia i krzyża zapowiadał coś nowego, rozszerzał świat uniwersum Mordimera Madderdina o nowe postaci i wydarzenia, ale jednocześnie w interesujący sposób – z perspektywy narratora innego niż dotychczasowy – zapoznawał czytelnika z pewnymi szczegółami z jego życia, jak choćby niesławną bitwą pod Schengen. Napisany dokładnie w tym samym stylu, co główny cykl (dla jednych wada, dla innych zaleta – ja akurat należę do tej drugiej grupy), z ciekawym nowym bohaterem i tajemnicą jego pochodzenia, do której powoli, powoli się wraz z nim dokopywaliśmy. Arnold Löwefell był dojrzalszy od Mordimera, a z jego przeszłością wydawało się oczywiste, że będzie nam dane zajrzeć do tajemniczego Wewnętrznego Kręgu Świętego Officjum – ot tak, by zaledwie uchylić rąbka tajemnicy. Nie tylko ja nie mogłam się doczekać kolejnego tomu przygód Löwefella, wydawał się, niestety, dzielić los Necrosis, bo autor postanowił się skupić na młodości Mordimera – ma do tego święte prawo, tyle że wszyscy wiemy, jak to wyszło w praktyce.
I w końcu, po dekadzie, pośrodku zalewu książek o młodym,
naiwnym i nudnym jak flaki z olejem Mordimerze wyszedł tom II, poświęcony już
Wewnętrznemu Kręgowi i istotom z nim współpracującym. Odkryto niektóre sekrety
znanych nam już z głównego cyklu postaci (choćby Enya), zbudowano pewną
podstawę pod kolejne... bo tom III pojawił się całkiem szybko i był związany z
tą przeklętą trylogią ruską, na którą tutaj wyklinałam. Przyznam, że niczego z
niego już nie pamiętam, oprócz tego, że był równie nijaki co ostatnie przygody
Mordimera.
Teraz z kolei ukazał się tom IV. Choć ostatnio za każdym razem srodze cierpiałam przy cyklu inkwizytorskim, tak miałam cichą nadzieję, że może Arnold i Wewnętrzny Krąg zapewnią mi odrobinę rozrywki lub chociaż dostarczą jakiejś treściwej lektury. W końcu w książce zawarte są aż cztery teksty!
Pierwszy, Wiedźmy, koncentruje się na przesłuchaniu
księżniczki Nontle dotyczącym wydarzeń z tej cholernej trylogii ruskiej. Czy
dowiadujemy się czegoś nowego? Kompletnie nie, oprócz nieustannego podkreślania,
jakiż to niezwykły kowen los postawił na drodze Madderdina. Przez ponad 160
stron postaci streszczają nam wydarzenia tamtych trzech książek (może słusznie
zakładając, że nikt nie był w stanie tego zmęczyć), podają trochę informacji dotyczących
wiedźm i to właściwie wszystko. Również kolejne opowiadanie, Esencja ducha i
życia, wiąże się z wydarzeniami na Rusi, a także wcześniejszych tomów, ale nie
wnosi do świata nic poza ciekawą interpretacją tego, jak Islandia stała się tak
niegościnnym miejscem. Kilkanaście stron Klasztoru to dywagacje na temat
natury Amszilas, bez których spokojnie moglibyśmy się obejść. I wreszcie Czarny
Wiatr – historia ukazująca kulisy wydarzeń z Łowców dusz, ale
ponownie – niewiele wnosząca do tamtej opowieści.
Jak pokrótce określić tę książkę? NIEPOTRZEBNA i PRZEGADANA.
Na ponad 300 stronach nie dzieje się absolutnie nic, wszyscy przechadzają się i
dywagują, a wspomniane perełki czytelnik wygrzebuje spomiędzy nudnej sraczki
słownej. Zastanawiałam się, dlaczego niewiele pamiętam z tomów II i III, ale
chyba już się domyślam, tam też niewiele się działo, choć bohaterowie
przynajmniej gdzieś podróżowali i coś robili. Tutaj? Zapomnijcie! W pewnym momencie
nawet pomyliły mi się dwie postaci o podobnych imionach – bo jedna była świetnie
przedstawiona w tomie I i ją doskonale pamiętam, a o drugiej, z tomu II, już
kompletnie zapomniałam. Nie wiem, co skłoniło autora do założenia, że
kogokolwiek interesują moralne rozkminy Wewnętrznego Kręgu, które tak – mogłyby
rzeczywiście okazać się ciekawe, gdyby nie fakt, iż od kilkunastu lat znamy ich
rezultat!
Szczerze uważam, że tom IV Płomienia i krzyża to nędzny
skok na kasę tych niedobitków, którzy jeszcze się łudzą, że Piekara wróci do
formy, bo nawet w Dzienniku czasu zarazy coś się działo. Nie była to
pozycja specjalnie wciągająca, ale istniała jakaś fabuła. Tutaj mamy jedynie
snucie się od komnaty do komnaty, wykłady i streszczenia wydarzeń z poprzednich
książek, próbę udawania, że coś się w końcu zadzieje. Czy jest w tej książce cokolwiek
dobrego? Tak – ilustracje Pawła Zaręby, cudownie klimatyczne i niepokojące,
chętnie widziałabym je na gadżetach – kupiłabym! Jednak jako że tomem tym
Piekara żegna się z Fabryką Słów, możliwe, iż to ostatni raz, kiedy widzieliśmy
te cudeńka. No cóż, nie wiem, czy życzyć autorowi powodzenia na nowej drodze
życia... może z jakimś nowym cyklem, bo ten niech już może lepiej skończy...
Jacek Piekara, Płomień i krzyż tom IV, il. Paweł
Zaręba, Fabryka Słów, Lublin 2023.
Odważna jesteś, że po to w ogóle sięgasz.Pierwszy tom był świetny,drugi już koszmarnie przegadany.."Katarzyno,masz wielką moc"."Tak ,mam wielką moc". Nawet nie wiedziałam,ze to ma 4 tomy...O tej nieszczęsnej Rusi to już nawet nie mówię...Chomik
OdpowiedzUsuńOd jakiegoś czasu te teksty już są przegadane i mega nudne. Zagadka? Jaka zagadka? Ekspozycja, durniu!
Usuń