Wyróżniam wśród książek
specjalny rodzaj – książki ciepełkowe. Służą do stosowania w sytuacji nagłego
kryzysu, doła, chęci poprawienia sobie humoru. Wyśmienicie smakują z ulubioną
herbatą, kawałkiem ciasta czy nawet całą tabliczką czekolady. Do takich pozycji
zaliczam całą „(nie)lichą” serię Marty Kisiel.
Seria, jak pewnie
wiecie, składa się obecnie z trzech książek „głównych”, przeznaczonych dla
szalonych dziecinnych (ale nie zdziecinniałych) dorosłych (Dożywocie, Siła
niższa i Oczy uroczne) oraz podserii dla poszukujących odpowiedzi na
niebanalne pytania nieco młodszych – to Małe Licho, opowiadające o perypetiach
syna agentki literackiej Kondzia i ducha (nie)Szczęsnego poety romantycznego,
czyli Bożydara Antoniego Jekiełłka (dla rodziny i przyjaciół Bożka), jego
anioła i potwora spod łóżka, Gucia. Już za kilkanaście dni w łapki stęsknionych
za ałtorkowym poczuciem humoru wpadnie kolejna odsłona drugiego cyklu,
zatytułowana Małe Licho i anioł z kamienia (o pierwszej pisałam tutaj). Za jej sprawą znowu przeniesiemy się w ciepły i dobry, choć
niepozbawiony przecież problemów świat dożywotników, ich opiekunów i
przyjaciół.
Już pierwsze
strony wprowadzają nas w stosunkowo nieodległy, magiczny wszak okres tuż przed
Bożym Narodzeniem. Chłoniemy niemal wyczuwalny z kartek książki aromat
pierniczków, grzanego wina czy świątecznego barszczu, wraz z Bożkiem, Lichem i Guciem
niecierpliwie czekamy na prezenty. Ciepełko zwariowanej ekipy wciąga nas do ich
niezwykłego świata. Chociaż… całej ekipy? Nie, nadal istnieje istota dzielnie
stawiająca opór zbiorowemu porozumieniu i pokręconej rzeczywistości, normalnie niczym
Gallowie Rzymianom. Tak, chodzi o Zadkiela… tfu, Tsadkiela!
Nieoczekiwanie
bowiem to nie Licho będzie tym razem towarzyszem Bożka. W wyniku Wielkiej Katastrofy
chłopiec zostaje odesłany na Pierwsze Ferie Bez Mamy, Za To W Towarzystwie
Upierdliwego Anioła. Bożek trafia do miejsca, w którym wszystko się zaczęło,
tam, gdzie onegdaj stała Lichotka, a obecnie mieszka kto inny – znana nam skądinąd
Oda i jej towarzysze, na czele z pewną kozą… znaczy się czortem. Niestety,
takie towarzystwo, jak łatwo się domyślić, zupełnie nie odpowiada pewnemu
skrzydlatemu.
Narastające
napięcie i konflikt doprowadzą w końcu do konfrontacji. Jej wynik początkowo
wydaje się korzystny, jednak po pewnym czasie okazuje się, że chwilowa
satysfakcja nie starcza na długo. Zamiast zadowolenia pojawia się zmartwienie i
wtedy już na pewno będzie trzeba coś przedsięwziąć. Nic takiego – zaledwie przejść
przez Piekło (ale dla początkujących!), pokonać demona… dzień jak co dzień…
Najtrudniejsze jednak będzie co innego – przyznanie się do błędu i powiedzenie „Przepraszam”.
Zestaw absolutnie niezbędny do lektury!
Małe Licho i anioł
z kamienia nie jest
bowiem tylko „książeczką dla dzieci”, czasami przecież traktowaną z
przymrużeniem oka. To prawda, fantastycznie opowiada o codziennych zmaganiach
nawet tak niecodziennego chłopca jak Bożek (oj, widać, że Ałtorka ma takiego
łobuziaka w domu!), o niesamowitych przygodach (trudno, by były inne przypadku Pół-Chłopca
Pół-Gluta), wywołuje uśmiech… Ale wszystko ma drugie dno – musimy się nauczyć,
że czyny mają swoje konsekwencje, a świat i inne istoty nie są tutaj tylko dla
nas. I co najważniejsze – innych również należy szanować właśnie za tę „inność”,
nikt nie musi zmieniać się dla otoczenia, zgodnie z oczekiwaniami… Cała książka
to przepiękna lekcja tolerancji i dla małych, i dla dużych, tak ważnej zwłaszcza
w obecnych czasach. Ale to lekcja nie nachalna, nie na siłę - Ałtorka cudownie rozpisała
ją na proste słowa i jeszcze prostsze gesty. W efekcie kiedy kończymy książkę,
znowu nam ciepło na sercu, świat ponownie odzyskuje swoje barwy i wiemy, że
istnieje nadzieja na to, że najbardziej niereformowalna dusza zrozumie swoje
błędy.
Marta Kisiel
posiada bowiem Dar Słowa – potrafi przekazać Rzeczy Wielkie w prosty,
docierający do każdego sposób. Robi to w dodatku lekko, zabawnie, radośnie, w kilku
słowach zapraszając do spotkania z Bożkiem, Lichem, Kondziem i resztą dożywotniego
towarzystwa. Jeśli dodamy do tego jeszcze przeurocze ilustracje Pauliny Wyrt,
otrzymamy książkę również atrakcyjną wizualnie. Bez dwóch zdań to kolejna
pozycja, jaką kupię dla mojej bratanicy – bo chcę, by poznała magiczny świat i
nauczyła się wielu skomplikowanych rzeczy właśnie dzięki niemu. A jeśli i Wy
szukacie prezentu dla młodszych członków rodziny (tym bardziej, że już niedługo
Boże Narodzenie, będzie tematycznie), już wiecie, co kupić. Warto, warto i po
trzykroć warto! Jest mądrze i ciepełkowo, a tego przecież potrzebujemy w długie
wieczory… wraz z pierniczkiem i gorącą herbatą.
Marta Kisiel, Małe
Licho i anioł z kamienia, il. Paulina Wyrt, wyd. Wilga, Warszawa 2019.
Dziękuję wydawnictwu za egzemplarz recenzencki!
O,jak ładnie i ciepło napisane!Czytałam tylko pierwszą cześć,wolę te poważniejsze książki.Oczy Uroczne są świetne.
OdpowiedzUsuńChomik
Bo nie da się nie napisać ładnie i ciepło o książce pięknej i ciepłej :)
Usuń"Oczy uroczne" są naprawdę znakomite!