Uwaga, spoilery do pierwszej części!
Pisałam tu już o
powieści Katarzyny Bereniki Miszczuk Ja, diablica. Jako że książka, choć
zalatywała mocno fanfikiem, dawała się czytać raczej bezboleśnie, ot, taka
lekturka na wieczór, zaciekawiło mnie, jak to będzie z następnymi częściami.
Dotychczas zostały wydane dwie: Ja, anielica i Ja, potępiona,
jednak dwa dni temu premierę miała trzecia: Ja, ocalona. Tak, dobrze się
domyślacie, Wiktoria szlaja się intensywnie po zaświatach, Niższa Arkadia
a.k.a. Piekło to już dla niej zdecydowanie za mało!
Diabły Azazel i
Beleth jak zwykle knują – a to oznacza, że Wiki jako osoba z Iskrą Bożą i mocą
diabelską jest im zdecydowanie potrzebna. Jednak ich plany sięgają nieco dalej
niż tylko do Los Diablos, tym razem panowie zamierzają udać się na wycieczkę
piętro wyżej. Jak możecie się domyślić, archanioł Gabriel nie jest tym specjalnie
zachwycony… A diabły nie dają za wygraną – nie znają opamiętania czy to w
miłości, czy w nienawiści, a że nasza bohaterka ma tendencję do wpadania w
olbrzymie kłopoty, nic dziwnego, że zostanie również zesłana do miejsca, z
którego nikt jeszcze nie wrócił… Do czasu, rzecz jasna.
Fabuła nie należy
do specjalnie skomplikowanych – zarówno w przypadku Anielicy, jak i Potępionej
generalnie od połowy książki wiemy, jak wszystko się skończy. Podtrzymuję
tu jednak moje zdanie z poprzedniej recenzji: czyta się i tak na tyle lekko, że
obie powieści można zaliczyć do tych, z którymi można miło spędzić wieczór. A
zasadniczo można byłoby, gdyby nie jeden problem.
To, że Wiktoria
wykazuje się stosowną do okoliczności, nieziemską głupotą w pierwszej części aż
tak nie przeszkadza, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, iż dopiero poznaje prawa
rządzące zaświatami. Trudno, by człowiek od razu podejrzewał wszystkich i
wszystko o najgorsze, nawet jeśli ma się do czynienia z nie do końca szatańskim
pomiotem (w końcu Belfegor jest absolutnie nieszkodliwy i przyjazny). Pewne
posunięcia naszej bohaterki wywołały w pierwszej części wprawdzie niejednego
facepalma, ale takie prawo początkującej. Problem zaczyna się, kiedy bohaterka
jak głupia była w Diablicy, tak głupia pozostaje dalej. A nie,
przepraszam, staje się jeszcze głupsza. Już nie mówię o tym nastolęcym cielęcym
zakochaniu w Piotrusiu – każdy z nas tak w końcu miał, święte prawo młodości,
choć jako rozwiązanie fabularne mocno nadużywane. W każdym kolejnym tomie
Wiktoria zamiast zrobić to, co radzi jej zdrowy rozsądek i dotychczasowe
doświadczenie, ładuje się w przewidywane przez siebie zresztą kłopoty, a potem
wydaje się wielce zdziwiona, że tak się wszystko skończyło… Co więcej,
marysuizm naszej bohaterki, wytykany przeze mnie już wcześniej, sięga coraz
wyższych szczytów i w momencie, kiedy zaczął płaszczyć się do jej stóp niejaki
Adolf H., to doprawdyż osiągnął już Olympus Mons, bo Everest to zdecydowanie za
nisko. Piękna, uwielbiana, niemalże wszechmocna… Boszzzz… ileż można? Co
gorsza, stanowiące pewną odmianę od chodzącego ideału w pierwszej części diabły
zaczęły cierpieć na zdebilenie i nastolatkowy nadmiar hormonów. Słowo daję, już
mniej drażniło mnie cholerne wzdychanie do Piotrusia niż liczący tysiąclecia
upadły anioł, nagle zapatrzony w śmiertelniczkę i zachowujący się jak rasowy
stalker. Można znieść to raz, ale jako motyw przewijający się przez dwa i pół
tomu nudzi serdecznie i nagle czytelnik zaczyna życzyć im wszystkim gromu z
jasnego nieba albo nagłego czaru umożliwiającego zachowanie się jak ludzie
dorośli, nie nastolatki. Przyznam szczerze, że w pewnym momencie przeskakiwałam
te jakże fascynujące rozmowy o wyborach między ukochanymi, chcąc po prostu
wrócić do akcji…
Na tym tle miłą odmianą jest Ja, ocalona. Ta część została napisana niedawno, po dziesięciu latach od ukazania się trylogii i to bardzo widać. Autorka w Posłowiu wspomina, że postanowiła również przesunąć akcję o tę dekadę do przodu, gdyż nie może bogatsza o swoje doświadczenia i kolejne przygody literackie wrócić do tamtych bohaterów, tamtych dylematów i tamtego języka. I chwała Bogu. Taka przerwa naprawdę wszystkim znakomicie zrobiła, bo i Wiki stała się strawniejsza, i Beleth jakby wydoroślał, a cholerny Piotruś pojawia się epizodycznie i nie przyprawia już o spazmy. Fabuła, podobnie jak w poprzednich częściach, toczy się wokół jednego motywu i czasami naprawdę szczerze bawi. Pojawia się również (wreszcie!) całkiem sensowny anioł, którego da się czytać bez zgrzytania zębów i wreszcie ma naprawdę sensowne motywacje. Team Uzjel, bez dwóch zdań. Szkoda tylko, że Wiktoria nie uczy się na własnych błędach, ale cóż poradzić – tym razem jej głupota nie okazuje się aż tak niestrawna jak w poprzednich dwóch tomach.
Generalnie jako
podsumowanie całej serii Ja, ocalona sprawdza się całkiem sympatycznie,
bo autorka pozamykała pewne, jakby mniej interesujące wątki, nasi główni
bohaterowie dostają swoje rozwiązania, a jedyne, czego naprawdę nie mogłam
pojąć, to dlaczego Behemot nagle okazał się tygrysem… Jeśli chcecie się zatem
zapoznać z całością, osobiście polecam przekartkowanie dwójki i trójki, ot tak,
by wiedzieć, o co w tym wszystkim się rozchodziło, a solidnie zabrać się za
część ostatnią. I mimo wszystko żywię cichą nadzieję, że pozostanie ostatnią,
bo mimo wszystko Wiktorii Biankowskiej i jej dylematów mam już trochę dość.
Katarzyna Miszczuk,
Ja, anielica, wyd. w.a.b., Warszawa 2020.
Katarzyna Miszczuk,
Ja, potępiona, wyd. w.a.b., Warszawa 2020.
Katarzyna Miszczuk,
Ja, ocalona, wyd. w.a.b., Warszawa 2020.
Dziękuję wydawnictwu za egzemplarze recenzenckie!