piątek, 14 listopada 2014

Samotni, ale razem


Niewiele seriali doczekuje swojego dwusetnego odcinka, no chyba, że jest to Moda na sukces czy inna Dynastia. Jestem dziwnie przekonana, że gdy Eric Kripke pisał pierwszy odcinek Supernaturala, nawet przez chwilę nie postała mu w głowie myśl, że za dziesięć lat będzie się doskonale bawił na przyjęciu z okazji jakże znakomitej. A jednak! Supernatural to nie tylko serial, to także sposób na życie, dla wielu osób to wręcz jego treść! Bo wbrew pozorom, nie jest to tylko „idiotyczna, niewiarygodna historyjka”. „Supernatural porusza wszystkie tematy – życie, śmierć, wskrzeszenie i odkupienie. Ponad wszystko jednak opowiada o rodzinie.” Słowa wypowiedziane przez Kalliope nie tylko podsumowują całą serię, próbują też wyjaśnić jej fenomen, a także fenomen Supernaturalowej Rodziny, fandomu absolutnie niesamowitego. Fandomu, który z okazji takiego pięknego jubileuszu dostał cudowny prezent, wręcz uścisk od twórców.

 
 Dziękujemy Ci, Supernaturalu, za emocjonalne niszczenie nas od tylu lat...

Tak właśnie odbieram ten odcinek. To nie jest tylko kolejna historyjka meta, których przecież kilka już dostaliśmy, zawsze podanych wręcz doskonale. Zresztą, każda z nich w jakiś sposób tych fanów opisywała, koncentrując się na jednym czy drugim aspekcie ich uwielbienia dla serialu. Mieliśmy przecież już komentowany slash, mieliśmy LARPy, mieliśmy też Becky, która choć początkowo rzeczywiście zabawna, w sezonie siódmym przekształciła się w karykaturę samej siebie. Wiadomo było, że twórcy odnoszą się do swoich fanów z sympatią, choć czuć było pewien dystans. Ten odcinek przytulił do serca wszystkich.

 Marie była absolutnie uroczą fangirl. Może właśnie dlatego, że w przeciwieństwie do Becky posiadała coś, co fani naprawdę posiadają - zdrowy rozsądek.

 Tak, w musicalu występowały Ellen i Jo, Ash, Jodie Mills, widzimy też Crowleya, a w finale pojawił się Adam. Każdy fan poczuł się chyba dopieszczony tym zestawieniem!

Sam tytuł był przemiłym ukłonem w stronę tej bardziej twórczej części fandomu. Pisanie fanfików jest bez wątpienia jednym z dosyć częstych przejawów fanienia, każdy ma prawo stworzyć sobie mniej lub bardziej sensowną wersję przygód swoich ukochanych bohaterów. Nie wiedząc o tym, sama pisałam fanfiki od dziesiątego roku zycia, początkowo poświęcone Robin Hoodowi, potem Gwiezdnym wojnom, teraz piszę swoją wersję supernaturalowych przygód braci Winchesterów, wrzucając w sam środek akcji moją Mary Sue. Przyznam, że zdziwiłam się mocno, kiedy wraz z rozwojem sieci okazało się, że takich osób jest całe mnóstwo, a moje wersje nie są jeszcze najbardziej skrajne. Każdy fan ma bowiem swoją własną wizję tego, co powinno się stać, każdy ma swój headcanon. Można krytykować formę czy talent, ale nie da się ukryć, że fantazjowanie na temat losów bohaterów dotyczy niemal każdego. Ten odcinek właśnie dał nam na to błogosławieństwo. Dwa zdania skierowane do Marie – „Twórz dalej, Szekspirze” i „Ty masz swoją wersję, ja mam swoją” – chyba każdy z nas odczytał właśnie w ten sposób. Mamy przecież również przyzwalające „Nie najgorzej” od Chucka, a przecież nic nie może być gorsze od robotów, macek i ufoludków – no, może poza kiepskim slashem!

 Chuck approves.
Przyznam, to był drugi przypadek, w którym po zakończeniu odcinka zaczęłam wrzeszczeć z radości. Pierwszym był final
Mommy Dearest.

Przecudny prezent dostali również ci, którzy tęsknią za początkową formułą serialu. Pomijając przecież jubileusz, Fan Fiction to klasyczny „potwór tygodnia”, wracamy do bogów bez specjalnego powodu szlajających się po Stanach Zjednoczonych. Sama formuła została dodatkowo okraszona tak ukochanymi motywami jak chociażby naprawa Impali (ręka do góry, kto się stęsknił za widokiem tego silnika!), za kolejnym obskurnym motelem (choć w sumie nie pokazano pokoju, chlip) czy za najcudowniejszym w początkowych sezonach końcowym ujęciem Impali odjeżdżającej w siną dal, pomrukując silnikiem w najmilszy fanowi sposób. Powiem Wam szczerze, łezka mi się w oku zakręciła. Naprawdę.


 We got work to do!
Holy Mother of Hell...

Bo twórcy pamiętają o swoich początkach, pamiętają też o takich wątkach jak Samulet czy Adam nadal w Klatce (z Lucyferem, w Piekle), jednak każdy serial musi ewoluować, żeby istnieć, żeby przyciągać nowych widzów. Jeśli pamiętacie jeden z meta odcinków Stargate SG1, jeden z bohaterów wypowiada tam znamiennie: „Jakim cudem coś, co było dobre przez 200 epizodów, teraz nagle nie jest wystarczające?” No właśnie dlatego, pewne rzeczy musza się zmieniać, by przykuwać uwagę, to – z lepszym czy gorszym skutkiem – czyni Supernatural. Oczywiście, wielu z nas tęskni za pierwszymi sezonami, wielu z nas krytykuje w taki czy inny sposób serie, które tworzyli i tworzą Sera Gamble czy Jeremy Carver, co zresztą przepięknie podkreślono w tym odcinku (reakcja Marie na to, jak Dean streścił jej ostatnie cztery lata – „To najgorszy fanfik, o jakim słyszałam!”), one jednak również stanowią część tego, co tak bardzo kochamy.

 Rodzina w komplecie. Jest nawet i Adam.

Bo powiedzmy sobie szczerze – jeśli próbuje się komuś opowiedzieć, o czym jest Supernatural, w najlepszym przypadku spotkamy się z popukaniem w głowę, westchnieniem i pytaniem „Czy ty się możesz w końcu zająć czymś poważnym?”. Jednak my – fani serialu – wiemy, że to relacja braci, te braterskie przegadane momenty czy elementy w stylu pojedynczej męskiej łzy, przyjaźni Deana i Casa czy klasycznego rocka w tle stanowią jego sedno, sens opowieści, nie zaledwie pretekst do niej. I prawda jest taka, że dopóki one istnieją, dopóty my będziemy wiernie zasiadać przed ekranem, roniąc łzy.

 Impala odjeżdżająca w siną dal w finale odcinka. Bogini, jak ja za tym tęskniłam!

Bo łzy niewątpliwie poleją się jeszcze nie raz. Kiedy spojrzymy na ten odcinek nie tylko pod kątem jubileuszu, a samej treści i osadzenia w dziesiątym sezonie, pewna rzecz bije wręcz po oczach. Pamiętacie klasyczne już teraz pytanie Kto jest prawdziwym potworem? Znowu dostajemy podpowiedzi... Dean wręcz mówi, że polowanie na potwory to jedyny sposób na życie, który zna, a w tekście pierwszej piosenki musicalu znowu przypomina nam się, że jest tym „starszym bratem”, którego życie zostało przez to właśnie ukształtowane. Jednocześnie to właśnie Dean w tym odcinku robi to, co przez pierwsze sezony należało do Sama, a co przepięknie zostało obśmiane w jednej ze scen Tall Tales – to on pociesza i motywuje Marie.

 Chłopcy jak zwykle przeżywają cieżki szok na widok twórczej interpretacji ich przygód.

Wykorzystanie schematu „męski vs. wrażliwy” to jeden z najbardziej znanych metod tworzenia narracji od bardzo dawna i choć na początku podział był dosyć oczywisty, teraz już taki nie jest. Postać Deana ewoluuje, zmienia się i to od niej słyszymy słowa, których moglibyśmy się spodziewać od Sama. Zresztą, wszyscy pamiętamy, kto pomógł Charlie podjąć bardzo ciężką decyzję w Pac-Man Fever. Rozwój Sama idzie ostatnio w zupełnie innym kierunku, a podkreślają to choćby słowa Maeve – „Jakbyś trochę skrócił włosy, byłby z ciebie dobry Dean.” Raczej nie chodzi jej tutaj o stronę fizyczną. Dla mnie Dean był zawsze postacią bezkompromisową, pragnącą załatwić sprawę w każdy możliwy sposób i nie cofającą się przed niczym. Kłania się Sam Winchester w ostatnich odcinkach. Jednak z drugiej strony dla Sammy’ego istnieje jakaś przyszłość, istnieje szansa na odpoczynek i złożenie broni, Dean tego nie widzi, co doskonale wręcz pokazano podczas absolutnie cudownego wykonania Carry On My Wayward Son. Zamieszczam ten fragment pod spodem, bo nawet najlepsze gify tego nie oddadzą. Ciekawa jestem Waszej opinii.


Przyznam szczerze, że odkąd ogłoszono, że odcinek jubileuszowy będzie odcinkiem „musicalowym”, trochę się bałam. Owszem, temu serialowi cudownie wychodzą odcinki meta, jednak czasem można przedobrzyć i radosne śpiewanie piosenek o sytuacjach niespecjalnie radosnych doskonale wyszło jedynie w absolutnie cudownym Once More, with Feeling w Buffy. Jednak piosenki, choć przepiękne i wpadające w ucho (nie tylko Dean kiwał się radośnie w ich takt i nie tylko na planie Supernaturala były i będą nucone pod nosem) nie stanowiły sedna tego odcinka. Tym był wielki przytul i ukłon w stronę fanów, tym była swoista legitymizacja wszystkiego, co robią w związku z byciem tym fanem. Tego, co tak naprawdę sprawia, że Supernatural jako świat istnieje. Bo za to nie odpowiadają jedynie scenarzyści, ekipa czy aktorzy, za to odpowiada również fandom. Tak, teoretycznie jesteśmy osobno ale praktycznie tworzymy fenomen tego serialu razem, jako twórcy i jako fani. Jako Supernaturalowa Rodzina, li i jedynie. A o tym, że to o rodzinę chodzi, wiedzą choćby okrutni bogowie.

Supernatural, 10x05, Fan Fiction, scen. R. Thompson, reż. P. Sgriccia, wyst. J. Padalecki, J. Ackles, K. Sarife, J. Regullano i inni.

13 komentarzy:

  1. A mnie jest jednak trochę żal, że do 'Then' wykorzystano pierwszą stronę scenariusza pilota i że pokazano wszystkie karty tytułowe, bo jakkolwiek 200 odcinek jest ważny, to dla mnie tego rodzaju elementy byłyby idealne na wielki finał jako ostateczne podsumowanie serialu. Ale poza tym, naprawdę udany odcinek.

    Maryboo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przy trzysetnym lub ostatnim i tak wymyślą coś, przez co spłaczemy się jak nastolatki o rozchwianej gospodarce hormonalnej.

      Usuń
  2. Jak tak wyglądał 200-setny, to proszę, niech nie kręcą300 -setnego..

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie tak zauważyłam, że są dwa obozy - jeden to JakJaWasKochamZaTenOdcinek, drugi CzyWasZaPrzeproszeniemPogrzało?

      Usuń
  3. Jako że nie lubię braci W. (wywalą mnie z tego fandomu na pysk) i nie przepadam za TĄ piosenką Kansas (na bank wywalą), do odcinka podchodziłam sceptycznie. Ale nalałam środka uspokajającego, włączyłam...
    MATKO JAKIE TO BYŁO PIĘKNE!!
    Wybaczam brak Crowleya (szkoda, że nie siedział na widowni) i Cassa. Ta rozmowa o shipach! Piosenka anioła! To wykonanie Wayward son!

    PS. Fani SPN i Doktora Who dzielą ból niezrozumienia, kiedy opowiadają o swoim ulubionym serialu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wywalamy Cię! Możesz wrócić po napisaniu wypracowania:"Kto jest moim idolem i dlaczego Crowley" i jak przyniesiesz cukierki.

      Chomik

      Usuń
    2. Wypracowanie to nawet we śnie, ale...mogą być muffinki zamiast cukierków?

      Usuń
    3. Mogą! Z literą C!

      Chomik

      Usuń
    4. Koniecznie bezglutenowe i z języczkami niemowląt, wzorem naszego Pana i Władcy :D

      A wśród fandomu sporo nie-fanów braci W. :D

      Usuń
    5. Litera C i beglutenowość to nie problem, ale o tej porze roku ciężko o świeże języczki. Trzeba być kreatywnym :D.

      Usuń
    6. W sumie jak oglądałam "Nieśmiertelnego" to też średnio lubiłam głównego bohatera, za to podobał mi się Methos,występujący chyba od 5 sezonu.

      Chomik

      Usuń
    7. Ja to w ogóle będę się w Piekle smażyć... Tfu, wróć! Będę się nudzić w Niebiesiech z janiołami, bo w mojej Top 5 SPNa nie ma w ogóle Winchesterów :D

      Usuń
    8. Ok, mam już babeczki bezglutenowe, bezlaktozowe i bezcukrowe z języczkami, tylko nie mam pomysłu na literę C do nich :).

      Cathia, ale chyba masz w Top5 dość aniołów, żeby Ci załatwili przepustki do Piekła ;)?

      Usuń