OK, wychodzi na to, że Sezon 11 całkiem nieźle spisuje się
przy odcinkach, które są czymś więcej niż tylko MOTW. Thin Lizzie była po trochu taka, teraz mamy następny – pomijając sprawę
tygodnia, jest i background, trochę jak w starszych sezonach. Przyjemnie się to
ogląda, nie powiem, bo w MOTW zawsze leżała siła serialu.
Szkoda tylko, że koncentrując się na tzw. „podtekstach”,
zapomniano o jednym: zagadka ma być zagadkowa. Jasne, na naszym etapie - 11
sezonów - naprawdę ciężko wymyślić coś, od czego fan nie spojrzy krzywo i
stwierdzi „Ok, duch”. Tak
przykładowo. Przy mnogości mitologii, z których można skorzystać, da się jednak
wyciągnąć coś zdecydowanie nowego i trochę żałuję tego, że od pierwszej sceny
nie tylko ja, ale zapewne ¾ widzów już wiedziała, co jest potworem. Irlandia i
krzyk? Rozwiązanie narzuca się samo. Szkoda, bo napięcie idzie się trochę
śniegiem rzucać i zupełnie inaczej ogląda się drugi atak, jeśli właściwie nie
wie się, co się dzieje, a zupełnie inaczej, jeśli widz ma absolutną świadomość
tego, co ludzi w serialu atakuje.
Te malownicze sceny przy profanacji grobów...
Bardzo spodobało mi się za to wprowadzenie do kanonu nowych
rzeczy, takich chociażby jak sigil unieruchamiający przeciwnika. No właśnie –
przeciwnika, bo przecież nie działający li jedynie na banshee, inaczej Eileen
nie posłałaby Sama na bojler. Mam nadzieję, że to jeszcze zobaczymy, bo wygląda
na mało skomplikowany, a przydać się chłopcom może na pewno. Cieszę się również
bardzo z nawiązania do Ludzi Pisma – teraz wreszcie widać, że nie była to li i
jedynie amerykańskocentryczna organizacja. Tylko w sumie mogli lepiej małżonki
edukować – konia z rzędem temu, kto mi wytłumaczy, dlaczego matka Eileen
podcięła sobie nadgarstek, kiedy potrzebowała krwi do odesłania banshee.
Szalenie podobały mi się panie w tym odcinku! Dee Wallace
to, rzecz jasna, legenda, w dodatku napisano jej tak cudowną rolę. W
przeciwieństwie do starszej pani w Red
Sky In the Morning, Mildred była absolutnie urocza w tym swoim puszczaniu
oczka do Deana, flirt przesympatyczny, a scena oglądania zachodu słońca tak
unikalna w tym serialu, że chyba na zawsze już trafi do moich ulubionych
supernaturalowych momentów. Eileen była również kobietą z krwi i kości, której
można było kibicować i mieć nadzieję, że jej się nie zejdzie, jak to zazwyczaj
z pomocnikami Winchesterów bywa. Szalenie podobał mi się również sposób
przedstawienia jej niepełnosprawności – w niczym nie przeszkadzająca, niejako „naturalna”.
Świetnie napisane postaci i świetnie zagrane. Supernatural naprawdę nie potrzebuje sztucznie wprowadzonej Roweny
jako tej interesującej kobiecej postaci, jest ich całe mnóstwo i bez takich.
Niestety, z tego, co widzę, w następnym odcinku będziemy mieli do czynienia z
najgorszą z na siłę wprowadzonych, czyli Claire Novak. Tfu. Chyba przygotuję
sobie jakiś napitek pod to oglądanie, bo na trzeźwo się nie będzie dawało. Pod
pączki. I nawet Jody tego nie uratuje.
Wracamy za to, niestety, do klasycznej śpiewki z
Winchesterami. Jak jeden jest w miarę OK, to drugiemu coś się dzieje. Rozumiem
potrzebę otrząśnięcia się Sama, w końcu sesyjka psychoanalizy z Niosącym
Światło to nie jest to, co tygryski lubią najbardziej, natomiast nie pojmuję
nagłego „załamania” i „wrażliwości” Deana. Co, nagle sobie uświadomił, że ma
jakiś związek z Amarą? Nagle sobie uświadomił, że to oznacza coś więcej niż
tylko namiętne patrzenie się jej w oczy? Nie kupuję tego. Oczywiście, banshee
musiała go zaatakować, Sam powinien znowu zacząć kminić i dochodzić do wniosku,
że brat coś przed nim ukrywa, znowu się pożrą w przedostatnim odcinku… Show must go on. Podobnie nie bardzo pojmuję uwagę Mildred –
tę, wedle której potrafi rozpoznać, że czyjeś serce jest już zajęte przez kogoś
innego. Że niby co? Dean kocha Amarę? Ona go pociąga? No jeśli tak, to coś
zostało kiepsko napisane/zagrane. Jasne, widzimy tam pewien magnetyzm, ale
jeśli chodzi o „coś więcej”, to jest to ze strony Amary, nie Deana. Nie lubię,
jak mi się coś, czego na ekranie nie widać, wciska na siłę. Ale przy okazji –
czy mi się wydaje, czy Lampka wydał się nieco zazdrosny?
Misha na ławeczce to temat rzeka.
Last but not least, Lucyfer. Przykro mi to mówić,
ale w wykonaniu Mishy bardzo wiele traci. Misha potrafi zagrać, ale niestety,
ma swoje limity i zamiast Lucyfera ja widzę w nim Levi!Casa, dokładnie ta sama
maniera. Połowa sukcesu Lucyfera to Mark Pellegrino, przykro mi. Jak przez
ostatnie dwa odcinki byłam przykuta do ekranu, tak teraz miałam takie ogólne „Meeeeeh.” Podoba mi się Pan Światła
łażący po parkach i oglądający piękno świata, które go zawsze fascynowało,
natomiast debilizm aniołów powala jak zwykle. Zobaczyliśmy Lucyfera… Co robimy?
Lecimy na niego z anielskim ostrzem, nie informując nikogo. Anielskim ostrzem.
No do jasnej cholery, jeśli dobrze pamiętam Sezon 5, archanioła mogło zabić
jeno archanielskie. Grrrrrrrr…
Dalej… Lucyfer poszukuje informacji w bunkrze Ludzi Pisma.
Dlaczego? Przecież Castiel przeszukał już chyba wszystko, co się dało, na pewno
zrobili to chłopcy i niech mnie Azazel popieści – oni nie mają tam prawa
niczego znaleźć! Mówimy o tym, co pochodzi sprzed stworzenia! Ech, pewnie w
Księdze Przeklętych znajdzie się cały rytuał jej odesłania ze szczegółami i
przypisami… Właśnie, wspomniałam o Castielu nie bez powodu – Lucyfer ma dostęp
do jego wspomnień, bo jak inaczej wiedziałby, gdzie jest Bunkier i jak się doń
dostać? OK, można przyjąć, że zobaczył to w głowie Sama, ale tym razem przecież
się w niego nie wcielił. Ergo – wspomnienia Casa. Co nie ma absolutnie sensu,
ponieważ vessel nie byłby w stanie wytrzymać w sobie anioła i archanioła. Nawet
ciało Nicka, który może nie był TYM naczyniem, ale Lucka mógł w sobie
pomieścić, nie wytrzymywało tej potęgi. Ktoś znowu o czymś zapomniał. Żeby
jednak nie być skrajnie negatywną – ładnie się Lucek „przełączał” w tryb
castielowy.
Ogólnie rzecz biorąc, był to naprawdę ładny odcinek i
oglądało się go więcej niż przyjemnie, szkoda tylko, że są te małe rzeczy,
które człowiekowi jednak przeszkadzają. No i nie ma Marka Pellegrino. Chyba
sobie ustawię swoje selfie z Szatanem na tapecie…
I w ogóle chciałabym powiedzieć, że to czyste barbarzyństwo,
że nie wiemy, co się dzieje z Crowley’em! Sadyści, cholera.
Supernatural 11x11 Into the Mystic, scen. R. Thompson, reż. J. Badham,
wyst. J. Padalecki, J. Ackles, M. Collins, D.
Wallace i inni.