Jak zapewne wielu
z Was wie, jestem fanką Gwiezdnych wojen, nic więc dziwnego, że
uwielbiam seriale i książki, których akcja rozgrywa się hen, gdzieś w
gwiazdach. Właściwie każdy bliski mi tytuł spełnia kilka podstawowych założeń space
opery (romantyczne przygody, podróże międzygwiezdne, kosmiczne bitwy, konflikty
międzyplanetarne i osobiste przeżycia zaplątanych w to wszystko bohaterów),
pewnie mogłabym zatem powiedzieć, że należę również do miłośników tego gatunku.
Trudno nie, bo w sumie kto nie kocha opowieści awanturniczych, pirackich czy po
prostu zwykłego klasycznego „zabili go i uciekł”? Klasyka klasyk, panie i
panowie.
Lubię i pojedyncze książki (choć mogą być osadzone w tym samym
wszechświecie, jak to bywa z absolutnym mistrzem w tej dziedzinie, Mike’em
Resnickiem – kto nie czytał Santiago, powinien spróbować dorwać tę
pozycję już natychmiast!), ale lubię też serie, tym bardziej jeśli poszczególne
tomy są w gruncie rzeczy poświęcone czemu innemu, spajają je bohaterowie i
pewne główne wątki. Nie mam specjalnych wymagań i kategorii poza jedną jedyną –
miodności. Powinno się dobrze czytać (i oglądać, skoro akapit wyżej mowa o
filmach i serialach), powinno zaciekawić i powinno się z niecierpliwością
oczekiwać na kolejną odsłonę (jeśli mowa o cyklu), tudzież żałować, że tak
szybko zakończyło się przygodę z danym światem. Sami znacie te fanowskie
dylematy – czytać już teraz, bo chce się znać zakończenie albo może pozostawić
sobie na później…
Tymczasem na cathiowej półce...
Sięgając po Cień, nie miałam zbyt wygórowanych oczekiwań, w końcu to
młodzieżówka – są wakacje, chciałam jedynie lektury, która pomoże mi się
zrelaksować, odpłynąć na chwilę w kompletnie inny świat. Bardzo inny – wszak
ten tytułowy cień to tajemnicza, ciężka do zdobycia substancja, posiadająca
wiele nietypowych właściwości, czy to znajdujących zastosowanie przemysłowe
czy… nieco inne. Poławianiem cienia zajmują się wyspecjalizowane załogi (najczęściej
zdezelowanych) statków, a jest to zajęcie wymagające nie tylko szczęścia, ale i
wielkiego talentu. Jednostka nazwana Dziedzictwem Kaitanu została
właśnie obsadzona taką ekipą – począwszy od kapitan Qole Uvgamut i jej brata
Arjana, przez hakerkę Telu, handlowca Basrę, wykwalifikowanego zabijaki Etona
aż po ich najnowszy nabytek, pakowacza Neva. Oczywiście to zaledwie początek,
pierwsza wyprawa po cień to zaledwie przyczynek do tego, co wydarzy się już
niedługo. Od początku wiemy bowiem, że Nev nie jest tym, za kogo się podaje,
jego misją jest… nie, nie cień, a pozyskanie współpracy Qole w badaniu jej
niezwykłych umiejętności.
Przyznam, że pierwsze dwa rozdziały mnie nieco zmęczyły. Dobrze czytało się
tekst pisany z punktu widzenia Neva, jednak kiedy wydarzenia zostały przedstawione
z punktu widzenia pani kapitan, zaskoczyła mnie jej infantylność. Postanowiłam
jednak kontynuować lekturę i bogowie mi to wynagrodzili – po prostu połączyli
te dwa trybiki w moim mózgu, które dotychczas się nie stykały. Olśniło mnie –
tak, Nev ma więcej do powiedzenia, bo jego edukacja i dotychczasowe
doświadczenie tak bardzo różnią się od tego, co przeżyła zaledwie 17-letnia
Qole. No właśnie, tu leżał Chewie pogrzebany. Perspektywa młodej dziewczyny,
choćby nie wiem jak utalentowanej, ma wszelkie prawo być właśnie taka! Ona
będzie się koncentrowała na ubraniach, zastanawiać, jak wygląda...! Pacnęłam
się więc w głowę dosyć mocno i czytałam dalej. Wciągnęło mnie, wiecie?
Wciągnęło jak diabli!
Mamy bowiem do czynienia z zakrojoną na szeroką skalę intrygą, tajemniczymi
doświadczeniami, rodami królewskimi, balami i pojedynkami, wyborami okazującymi
się tymi bardzo ciężkimi do dokonania, nienawiścią i miłością, a wszystko to
okraszono dodatkowo pewną dozą romantyczności (choć głęboko skrywanej).
Dostałam wszystko, czego zwykłam oczekiwać od tego właśnie gatunku i zamykając
książkę, bardzo pragnęłam zapoznać się z kolejną częścią. Nie, żeby była
wyjątkowo odkrywcza, jedyna w swoim rodzaju, przełomowa… Nie. To solidnie
wykonany kawał literatury, czerpiący inspiracje z wielu rozmaitych tytułów
(namiętnie przychodził mi podczas lektury na myśl Firefly). Bohaterowie bywają
wprawdzie trochę standardowi i przewidywalni, ale ich charaktery i umiejętności
są w pełni zakorzenione w regułach i realiach świata przedstawionego. Znawca
gatunku nie będzie może specjalnie zaskoczony tym, jak toczy się fabuła, w
końcu jest to pozycja przeznaczona dla nieco młodszego fana, ale autorzy mają w
zanadrzu kilka niespodzianek, co powoduje, że czytanie dostarcza przyjemności.
A przecież o to właśnie chodzi w literaturze i filmie, czyż nie?
AdriAnne Strickland, Michael
Miller, Cień. Kroniki Kaitanu tom I, tłum. D. Radzymińska, J.
Radzymiński, wyd. Uroboros, Warszawa 2019.
Dziękuję wydawnictwu Uroboros za egzemplarz recenzencki!
Miło czytać taki entuzjazm.
OdpowiedzUsuńChomik