wtorek, 23 lipca 2019

Pierniczki, przede wszystkim pierniczki!


W ubiegłym roku dzieliłam się z Wami absolutnie cudowną pozycją Mileny Wójtowicz, Post Scriptum. Szalone przygody Binki Piechoty i Piotrusia Strzeleckiego musiały się doczekać ciągu dalszego! Tym razem jednak większość perypetii będzie ukazana z punktu widzenia ich stażystki Żanety (tak, tej Żanety, poznanej w poprzednim tomie), próbującej przetrwać nie tylko w gąszczu problemów biurowych, ale i personalnych – w końcu nie tak łatwo przywyknąć do szefowej, której zęby okazują się jakby zbyt długie, kiedy się zdenerwuje, a wiadomo, jak to jest z tymi wyzyskiwaczami biednej klasy pracującej… Nader łatwo doprowadzić ich do ataków, chociażby podżerając im delicje i pierniczki, niezmiennie uzupełniane przez inkuba pokoju i psychoterapeutę w jednym.

Kilka miesięcy po wydarzeniach prowadzących do ujawnienia zarówno osoby, jak i motywacji patologicznego potencjalnego mordercy nienormatywnych i wyjątkowo surowego jej ukarania, znowu coś się dzieje w państwie brzeskim i nie miejcie wątpliwości – źle się dzieje! Nieludzie zaczynają szaleć, wychodzą na jaw ich ukryte problemy i natury, a wiecie, co się stanie, jeśli natura takiej na przykład Binki wylezie na wierzch… wtedy na wierzch mogą wyjść też i czyjeś wnętrzności… Co gorsza, w pobliżu czai się prawdziwy Grimm, taki z dziada pradziada, co gorsza, to ONA! Budząca przerażenie i odrazę w coponiektórych Ludmiła Marciniakowa jest również partnerką matki Piotrusia, co oznacza… Tak, tak… Ona już wie, kogo tutaj trzeba zakołkować, nawet jeśli wzbudza to w niej nieodmienny żal, no bo przecież co powie Marysia…

Akcja tego tomu koncentruje się właśnie na zależnościach społeczno-rodzinnych. Po wszystkim, co wydarzyło się poprzednio, każdy potrzebuje dojść do siebie, a ujawnienie, że ktoś coś wiedział i nie powiedział, albo nie wiedział i powiedział wywołuje bardzo przykre konsekwencje, które nie zawsze da się po prostu załatwić rozmową, nawet w przypadku osoby tak kontaktowej jak oczyszczająca aury mamusia Piotra. Licznie powstałe konflikty interesów również nie ułatwiają sytuacji… Dość powiedzieć, że świat nienormatywnych robi się coraz mniejszy, każdy może się okazać kimś lub czymś, o co byśmy go nie podejrzewali… W pewnym momencie naprawdę strach otworzyć lodówkę, tym bardziej że tam akurat nie będzie pierniczków… Są w sejfie!


Na scenę wkracza zatem dziadówa borowa, szamanka i lokalny potwór uwielbiający Dawida Podsiadłę, łagodnie gibający się w rytm muzyki. I choć robi nam się ciepło i miło na sercu, nie można jednak zapominać o Zagrożeniu (tak, koniecznie przez duże Z!), bowiem wiemy, że coś czyha – w końcu nie bez powodu jeden z lokalnych wilkołaków dostał, nomen omen, małpiego rozumu. Zneutralizowanie magicznej zarazy to dopiero początek problemu, o czym może przekonać się chomiczek Ewci… Problemu, który… no właśnie, rozwiąże się pewnie gdzieś w przyszłości.

I to jest w sumie mój największy problem z tą książką. Z jednej strony świetnie się bawiłam, czytając o różnych perypetiach naszych brzeskich nienormatywnych, język jest jak zwykle fenomenalny, barwny, a odniesienia do naszej rzeczywistości takie cudownie znajome, z drugiej… Z drugiej w kilka dni po przeczytaniu pamiętałam jedynie co poniektóre sceny (mrówki! Telimena przy tym absolutnie wysiada!), lokalnego potwora i Żanetę podżerającą pierniczki Binki oraz takie ogólne ciepłe uczucie na serduszku, natomiast kompletnie nie mogłam sobie przypomnieć, o co chodziło, jeśli chodzi o akcję zasadniczą. Pamiętałam, rzecz jasna, kto mąci, ale zupełnie nie mogłam sobie przypomnieć, jak… Ach, doszedł jeszcze fakt, że zakończenie jest… dosyć otwarte, więc wszystko nie zostało rozstrzygnięte… to be continued, ladies and gentlemen…

W efekcie Vice Versa okazuje się kolejnym odcinkiem serii, ale takim trochę fillerem, załatwiającym podstawową sprawę tygodnia, zahaczającym o główny problem, ale pozostawiającym to paskudne uczucie niedosytu. Myślę, że bez problemu mogę go porównać do jednego z odcinków Supernaturala, bo klimat przecież miejscami więcej niż podobny (i podkład dźwiękowy też, w końcu Piotruś będzie musiał przepraszać panią Zofię soundtrackiem do przygód braci Winchesterów) – dobre, ale nie powalające. Z jednej strony odwiedziliśmy starych przyjaciół, pośmialiśmy się wraz z nimi, poemocjonowaliśmy się ich problemami, ale z drugiej… liczyliśmy na jakąś krwistą przygodę. Oczywiście, polecam zdecydowanie, choć bezwarunkowo tym, którzy poznali poprzednią odsłonę perypetii ekipy PS Consulting, ale… po cichu żywię nadzieję, że w kolejnym tomie będzie działo się jakby więcej…

Milena Wójtowicz, Vice Versa, wyd. Jaguar, Warszawa 2019.

6 komentarzy:

  1. To kupić czy nie?

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
  2. Przeczytałam sobie dzisiaj Post Sriptum (akurat była promocja na ebook, 12,90!) i bardzo to przyjemna lektura. Przypomina mi mocno punktem wyjściowym Warsa i Sawę, ale chyba jakoś lepiej napisane. Lubię takie polskie pozycje, chciałoby mi się jeszcze więcej! Zwłaszcza mam niedosyt po cyklu Dożywocie (to powinno być jeszcze z 10 książek!) i po lekturze Hardej Hordy - bardzo mnie ta antologia zawiodła, ledwo kilka ciekawych opowiadań.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj znacznie lepiej napisane! "Wars i Sawa" naprawdę się znakomicie zapowiadali, ale wykonanie... takie sobie. Myślę, że "Dożywocie" będzie się jeszcze rozwijać - czytałaś może "Oczy uroczne"? Mnie "Harda Horda" do gustu przypadła, ale z opowiadaniami to doprawdy różnie bywa...

      Usuń
    2. Jeszcze nie czytałam, ale mam na liście całkiem wysoko!

      Usuń
    3. Koniecznie! Bardzo dobrze się czytało!

      Usuń