W ubiegłym roku
dzieliłam się z Wami absolutnie cudowną pozycją Mileny Wójtowicz, Post Scriptum. Szalone przygody Binki Piechoty i
Piotrusia Strzeleckiego musiały się doczekać ciągu dalszego! Tym razem jednak
większość perypetii będzie ukazana z punktu widzenia ich stażystki Żanety (tak,
tej Żanety, poznanej w poprzednim tomie), próbującej przetrwać nie tylko w
gąszczu problemów biurowych, ale i personalnych – w końcu nie tak łatwo przywyknąć
do szefowej, której zęby okazują się jakby zbyt długie, kiedy się zdenerwuje, a
wiadomo, jak to jest z tymi wyzyskiwaczami biednej klasy pracującej… Nader
łatwo doprowadzić ich do ataków, chociażby podżerając im delicje i pierniczki,
niezmiennie uzupełniane przez inkuba pokoju i psychoterapeutę w jednym.
Kilka miesięcy po
wydarzeniach prowadzących do ujawnienia zarówno osoby, jak i motywacji
patologicznego potencjalnego mordercy nienormatywnych i wyjątkowo surowego jej
ukarania, znowu coś się dzieje w państwie brzeskim i nie miejcie wątpliwości –
źle się dzieje! Nieludzie zaczynają szaleć, wychodzą na jaw ich ukryte problemy
i natury, a wiecie, co się stanie, jeśli natura takiej na przykład Binki
wylezie na wierzch… wtedy na wierzch mogą wyjść też i czyjeś wnętrzności… Co
gorsza, w pobliżu czai się prawdziwy Grimm, taki z dziada pradziada, co gorsza,
to ONA! Budząca przerażenie i odrazę w coponiektórych Ludmiła Marciniakowa jest
również partnerką matki Piotrusia, co oznacza… Tak, tak… Ona już wie, kogo
tutaj trzeba zakołkować, nawet jeśli wzbudza to w niej nieodmienny żal, no bo
przecież co powie Marysia…
Akcja tego tomu koncentruje
się właśnie na zależnościach społeczno-rodzinnych. Po wszystkim, co wydarzyło
się poprzednio, każdy potrzebuje dojść do siebie, a ujawnienie, że ktoś coś
wiedział i nie powiedział, albo nie wiedział i powiedział wywołuje bardzo
przykre konsekwencje, które nie zawsze da się po prostu załatwić rozmową, nawet
w przypadku osoby tak kontaktowej jak oczyszczająca aury mamusia Piotra.
Licznie powstałe konflikty interesów również nie ułatwiają sytuacji… Dość
powiedzieć, że świat nienormatywnych robi się coraz mniejszy, każdy może się
okazać kimś lub czymś, o co byśmy go nie podejrzewali… W pewnym momencie
naprawdę strach otworzyć lodówkę, tym bardziej że tam akurat nie będzie
pierniczków… Są w sejfie!
Na scenę wkracza
zatem dziadówa borowa, szamanka i lokalny potwór uwielbiający Dawida Podsiadłę,
łagodnie gibający się w rytm muzyki. I choć robi nam się ciepło i miło na
sercu, nie można jednak zapominać o Zagrożeniu (tak, koniecznie przez duże Z!),
bowiem wiemy, że coś czyha – w końcu nie bez powodu jeden z lokalnych
wilkołaków dostał, nomen omen, małpiego rozumu. Zneutralizowanie magicznej
zarazy to dopiero początek problemu, o czym może przekonać się chomiczek Ewci…
Problemu, który… no właśnie, rozwiąże się pewnie gdzieś w przyszłości.
I to jest w sumie
mój największy problem z tą książką. Z jednej strony świetnie się bawiłam,
czytając o różnych perypetiach naszych brzeskich nienormatywnych, język jest
jak zwykle fenomenalny, barwny, a odniesienia do naszej rzeczywistości takie
cudownie znajome, z drugiej… Z drugiej w kilka dni po przeczytaniu pamiętałam
jedynie co poniektóre sceny (mrówki! Telimena przy tym absolutnie wysiada!),
lokalnego potwora i Żanetę podżerającą pierniczki Binki oraz takie ogólne
ciepłe uczucie na serduszku, natomiast kompletnie nie mogłam sobie przypomnieć,
o co chodziło, jeśli chodzi o akcję zasadniczą. Pamiętałam, rzecz jasna, kto
mąci, ale zupełnie nie mogłam sobie przypomnieć, jak… Ach, doszedł jeszcze
fakt, że zakończenie jest… dosyć otwarte, więc wszystko nie zostało
rozstrzygnięte… to be continued, ladies and gentlemen…
W efekcie Vice
Versa okazuje się kolejnym odcinkiem serii, ale takim trochę fillerem,
załatwiającym podstawową sprawę tygodnia, zahaczającym o główny problem, ale
pozostawiającym to paskudne uczucie niedosytu. Myślę, że bez problemu mogę go
porównać do jednego z odcinków Supernaturala, bo klimat przecież
miejscami więcej niż podobny (i podkład dźwiękowy też, w końcu Piotruś będzie
musiał przepraszać panią Zofię soundtrackiem do przygód braci Winchesterów) –
dobre, ale nie powalające. Z jednej strony odwiedziliśmy starych przyjaciół,
pośmialiśmy się wraz z nimi, poemocjonowaliśmy się ich problemami, ale z
drugiej… liczyliśmy na jakąś krwistą przygodę. Oczywiście, polecam
zdecydowanie, choć bezwarunkowo tym, którzy poznali poprzednią odsłonę
perypetii ekipy PS Consulting, ale… po cichu żywię nadzieję, że w kolejnym
tomie będzie działo się jakby więcej…
Milena Wójtowicz,
Vice Versa, wyd. Jaguar, Warszawa 2019.
To kupić czy nie?
OdpowiedzUsuńChomik
Do kompletu mieć trzeba :)
UsuńPrzeczytałam sobie dzisiaj Post Sriptum (akurat była promocja na ebook, 12,90!) i bardzo to przyjemna lektura. Przypomina mi mocno punktem wyjściowym Warsa i Sawę, ale chyba jakoś lepiej napisane. Lubię takie polskie pozycje, chciałoby mi się jeszcze więcej! Zwłaszcza mam niedosyt po cyklu Dożywocie (to powinno być jeszcze z 10 książek!) i po lekturze Hardej Hordy - bardzo mnie ta antologia zawiodła, ledwo kilka ciekawych opowiadań.
OdpowiedzUsuńOj znacznie lepiej napisane! "Wars i Sawa" naprawdę się znakomicie zapowiadali, ale wykonanie... takie sobie. Myślę, że "Dożywocie" będzie się jeszcze rozwijać - czytałaś może "Oczy uroczne"? Mnie "Harda Horda" do gustu przypadła, ale z opowiadaniami to doprawdy różnie bywa...
UsuńJeszcze nie czytałam, ale mam na liście całkiem wysoko!
UsuńKoniecznie! Bardzo dobrze się czytało!
Usuń