Antyutopie doskonale przyjęły się w fantastyce i nic w tym dziwnego, bo właśnie negatywna wizja przyszłości jest w stanie naprawdę pobudzić wyobraźnię. Zagłada, klęska, niedobitki, wszechwładne rządy, grupka uprzywilejowanych, cała reszta walcząca o przetrwanie – osadzenie opowieści w takich klimatach pozwala skonstruować dowolną fabułę, a i bohaterom przydaje wszystkiego, czego mogą potrzebować albo dla odmiany zmusza do poszukiwania tego, co zapewni im swobodne życie.
Globalna katastrofa w powieści Zodiaki. Genokracja
Magdaleny Kucenty, jak to zwykle bywa, podzieliła ludzi na lepszych i gorszych.
Szczęściarze bez mutacji i zepsutych genów mogą zamieszkać w miastach ukrytych
pod chroniącymi przed szkodliwymi warunkami zewnętrznymi kopułami. Muszą jednak
przestrzegać pewnych reguł, a w innym przypadku mogą wylądować poza barierą, w
świecie pełnym deformantów i zmutowanych wyrzutków. Nie zostaną jednak od razu
pożarci czy zabici, nie, po prostu świat zewnętrzny oznacza powolne umieranie,
tak powolne jak powoli mutagenne czynniki wpływają na komórki organizmu. Jednak
i w miastach można spotkać zdeformowanych, dostarczają rozrywki lub
wyspecjalizowanych usług. Niekiedy jednak mutacje nie są przypadkowe, a
wynikają z wieloletnich prób i eksperymentów. Takie procedury przeprowadzane są
w tajemniczej Wieży tytułowych Zodiaków.
Mutanci o imionach będących ich oznaczeniami
posiadają pewne specyficzne umiejętności, które można wystawić na sprzedaż
temu, kto zapłaci najwięcej. Można też powoli knuć, tworząc własną sieć kontaktów
i zależności. Jednak choć z założenia Zodiaki to organiczne maszyny, tak jednak
każdy z nich posiada własną osobowość, marzenia czy zachcianki. Każde jest
dumne z tego, czym się stało, choć bardzo mocno pragnie tego, na co nadzór starszych
członków rodziny im nie pozwala: wolności, szansy decydowania o sobie. Los daje
im nieliczne szanse na zmianę takiego stanu rzeczy.
Nasi bohaterowie to postaci bardzo
niejednoznaczne. Z jednej strony łatwo zobaczyć w nich ofiary, ale z drugiej
ich czyny – te wynikające z decyzji podjętych na własną rękę – nie pozwalają na
wzbudzenie nadmiernej sympatii. I tacy mają być – w takiej rzeczywistości
słabość Inni czy Capriego może być tym, co doprowadzi do klęski. W efekcie
większość pojawiających się na kartach książki postaci budzi naszą szczerą
antypatię. To w gruncie rzeczy całkiem ciekawy zabieg, z drugiej jednak strony
może prowadzić do tego, o czym zaraz wspomnę.
Najbardziej w Zodiakach podoba mi się
klimat i wykreowana rzeczywistość. Oczywiście, pewne motywy to już stałe
elementy światów antyutopijnych, jednak zaadaptowanie pewnych rozwiązań zaczerpniętych
ze starożytnego Rzymu, pewnych elementów jego obyczajowości czy opisanych
miejsc zawsze odwołuje się do pewnego zasobu stałej wiedzy większości i pozwala
„dośpiewać” sobie resztę, jeśli opisy są niewystarczające. Świat charakteryzują
ludzie, bohaterowie pierwszo czy drugoplanowi, a u mnie resztę uzupełnia jeden
z moich ulubionych cykli - Roma Sub Rosa Stevena Saylora. Słowo daję,
czytając o mieszkaniu Ro, praktycznie widziałam opisane przez Saylora domy
Suburry. Oczywiście te elementy starożytności zostały zgrabnie wkomponowane w
resztki dawnej technologii – a niektóre z nich są doprawdy zaawansowane.
Jednak to nie wystarcza, by przyciągnąć uwagę
czytelnika na tyle skutecznie, by przeczytać powieść jednym tchem. Nie
zrozumcie mnie źle, bohaterowie są interesujący, a cały setting dobrze obmyślany,
tylko że jakoś niekoniecznie mogę się zmusić, by postaciom kibicować (a ci w
miarę sympatyczni to połowiczni idioci). Są zbyt stereotypowi, a ich czyny,
owszem, pchają akcję do przodu, ale z drugiej strony nie wzbudzają na tyle
poważniejszych emocji, bym chciała za wszelką cenę dowiedzieć się, co zaraz
nastąpi. Póki czytam, czytam – pod względem rzemieślniczym to dobra książka.
Jednak kiedy ją zamknę, kompletnie nie zależy mi, by dowiedzieć się, co będzie
dalej. To ewidentna spora wada powieści, tym bardziej, że stanowi ewidentnie
pierwszą część większej całości. Ale nawet kolejne odsłony serii muszą zostać w
jakikolwiek sposób zamknięte, a tu akcja po prostu się urywa. Ot tak. Autorka
doprowadza akcję do punktu z założenia kulminacyjnego, jednak jako że część
bohaterów poznaliśmy praktycznie przed chwilą, w tych rozdziałach książki,
właściwie nijak mnie nie rusza, co się z nimi stanie. Więcej, prowadzony jako
przerywnik pojedynek dwojga graczy też donikąd nie prowadzi i przynajmniej dla
mnie jest po prostu zapychaczem stron. Może gdzieś nastąpi rozwiązanie, ale
gdzie i kiedy? Naprawdę, w niektórych momentach mam wrażenie, że to pierwszy
szkic powieści, że jeszcze czegoś tam brakuje.
Nie wiem zatem, co na temat Zodiaków sądzić.
Ta książka nie jest zła, bo kiedy już zaczynasz czytasz, idzie w miarę gładko.
Jednak nagromadzenie wątków i postaci, przynajmniej dla mnie ze sobą nie do
końca powiązanych sprawia, że jakoś mi się nie spieszy do rozwiązania zagadek,
a fakt, iż właściwie nie zostaną rozwiązane, trochę irytuje. Czegoś tej książce
brakuje. Jeśli po nią sięgniecie, ciekawa jestem, czy podzielicie moje
odczucia. Premiera już pojutrze.
Magdalena Kucenty, Zodiaki. Genokracja, wyd.
Uroboros, Warszawa 2021.
Dziękuję wydawnictwu za udostępnienie
egzemplarza recenzenckiego.
Recenzja fajna,jak zwykle.Nie znam Kucenty,ale fajnie,ze coś się dzieje w polskiej fantastyce.
OdpowiedzUsuńChomik
Tak, chociaż moim zdaniem powinna jeszcze trochę nad książką popracować. Pożyczę Ci jakby co :)
Usuń