Falkon od wielu wielu lat pozostaje moim ulubionym
konwentem, stanowiąc coś na kształt pomostu pomiędzy imprezą obliczoną na wielu
fanów – jak Pyrkon, a taką mniejszą, nieco bardziej kameralną. Ciężko wprawdzie
mówić o kameralnym wydarzeniu odbywającym się na lubelskich Targach, ale,
szczęśliwie, do poznańskich rekordów jeszcze mu daleko – i chwalić bogów, bo
możliwości wnętrz wschodnich wielkopolskim nie dorównują. I choć czasami
niektórzy stali bywalcy tęsknią do szkoły czwartkowej tudzież sławetnej Wyspy,
oczywistym jest, że konwent musi się rozwijać, zwłaszcza że ludzi pojawia się
na nim coraz to więcej.
Pakiet startowy wyglądał tak i smutnym jest to, że drukowana wersja programu z opisami dostępna była tylko dla osób, które bilety nabyły jedynie w przedsprzedaży. Jasne, zamieszczono go online, ale naprawdę wiele osób nie ma czasu czy możliwości sprawdzenia rzeczy na sieci (ba, niektórzy programowo nie mają smartfonów) i drukowane opisy byłyby dużą pomocą.
Niestety, możliwości lokalowe zawsze były słabym punktem
lubelskiej imprezy, zazwyczaj cierpiał na tym zatem program i fani, którzy
marudzili na mało urozmaicony wybór. Przez lata próbowano to rozwiązać na różne
sposoby, z których najciekawszym były namioty dostawiane do głównej hali. Nie
był to, rzecz jasna, zły pomysł, problem polegał na tym, że listopad to na ogół
dosyć chłodny miesiąc i temperatura w nich do najwyższych nie należała. Inną
opcją było, oczywiście, wykorzystanie szkoły konwentowej, co jednak nie jest
ulubionym rozwiązaniem fanów – przede wszystkim ze względu na dość sporą ulicę
oddzielającą oba obiekty i idiotycznie ustawione światła. Takie rozwiązanie,
prócz jednego namiotu, zastosowano i w tym roku i uważam to za dobry i zły
pomysł w jednym. Dlaczego, wyjaśnię niżej.
Ale do rzeczy! Tegoroczny Falkon miał być organizowany przez
nieco inną ekipę niż dotychczas i muszę przyznać, że byłam pełna uznania dla
faktu, że pełen program imprezy był już dostępny na miesiąc przed nią. To się
raczej nie zdarza i po cichu liczę na to, że ten precedens ustanowi nowy lepszy
standard dla innych imprez fantastycznych – jak widać, da się! Wbrew pozorom, jest
to cholernie istotne. Raz, ludzie czasami jeszcze jeżdżą dla programu, dwa –
prelegenci naprawdę lubią wiedzieć z wyprzedzeniem, że mają tę prelkę w końcu
przygotowywać. Zwłaszcza tacy, co to zgłaszają dziesięć punktów programu… (bije
się w piersi aż huczy!) Słyszałam kiedyś wprawdzie opinie, że jeśli
potrzebujesz czasu, by prelekcję przygotować, chodzić do biblioteki i inne
takie, to znaczy, że nie jesteś prawdziwym fanem i nie powinieneś mówić o tym,
o czym chciałeś, bo znaczy, że się nie znasz, ale pozwolę sobie się z tym nie
zgodzić… Porządnie zrobiona prelekcja to nie tylko wiedza gdzieś tam w głowie.
Plus, zawsze mam świadomość tego, że wielu rzeczy jeszcze nie wiem albo wiem o
nich z drugiej ręki, więc trzy dni w czytelni na Dobrej pomaga mi choć trochę
stłumić to wrażenie.
TARDIS zawitała na kolejny konwent, dając szansę na kolejne szalone zdjęcia... Na przykład duszenie sonicznym śrubokrętem nieszczęsnego Johna Constantine'a.
O czym to ja… A, program! Zdumiewająco obszerny, zważywszy
na szczupłość miejsca, niestety, jak dla mnie miał ździebko za wiele paneli,
ale to już opinia osobista. Należę do tych dziwnych osób, które nie do końca
lubią chodzić na dyskusje, wolę dobrze poprowadzone prelekcje. Oczywiście,
trochę tu generalizuję, bo na panelach można bawić się naprawdę dobrze (i takoż
było na tym o wampirach w sobotę wieczorem). Brakowało mi jednak – przy tej
mnogości paneli – takich chociażby spotkań autorskich, bo to wcale nie jest
forma przestarzała. Lubię spotkania autorskie, wiadomo, że czasami zapada taka
niezręczna cisza, ale od tego jest dobrze przygotowany prowadzący. Z obfitością
paneli związane jest także to, że gdzieś należało je umieścić. Część odbywała
się na antresoli, miejscu może nie nadmiernie przez konwentowiczów ukochanym ze
względu na sąsiedztwo akredytacji i wejścia poniżej, ale dysponującym ogromem
miejsca. Miejsca, którego brakowało chociażby w sali wydzielonej z części dla
wystawców, która była maleńka, bardzo jasna (istotna dla prezentacji) i głośna.
I w tej jakże luksusowej lokalizacji odbyły się prelekcje ludzi, na których
chodzi się zawsze – nawet jeśli mieliby opowiadać o obieraniu ziemniaków –
Andrzeja Pilipiuka i Anety Jadowskiej. Uczulam organizatorów na przyszły rok –
tak się po prostu nie robi – są osoby, które zawsze gromadzą tłumy i którym nie
przydziela się czegoś takiego! Domyślam się, że układanie programu jest rzeczą
wybitnie ciężką, ale takie rzeczy należy sprawdzać… W efekcie większość
znajomych na Pilipiuka nie weszła, a ja sama zrezygnowałam z Anety po pół
godzinie, bo kręgosłup nie wytrzymywał stania w dzikim ścisku.
Zdjęcia robione kartoflem prawie po ciemku, więc jakby się ktoś zastanawiał, to są na nich odpowiednio Krzysiek Piskorski i Jacek Komuda.
I zdjęcie Anety Jadowskiej, dla odmiany robione profesjonalnie przez Ilira. Jak widać, ludzie siedzieli wszędzie, również niemalże pod stopami prelegentki.
Źródło: Gavran
Źródło: Gavran
Jak wspomniałam, lekiem na problemy lokalowe miała stać się
szkoła konwentowa, w której umieszczono nie tylko LARPy i punkty RPG (to już
tradycja), ale także dwie sale Geek Zone, w których odbywały się prelekcje
poświęcone nieco bardziej hermetycznym (z braku lepszego słowa) zagadnieniom
fanowskim. Prym wiódł tutaj Doctor Who,
nie zabrakło jednak takiej klasyki jak Stalowy
Szczur, Stargate, Battlestar Galactica, Harry Potter czy chociażby średnio
fantastyczny, ale na pewno popularny Przystanek Alaska. Z jednej strony
cieszę się niesamowicie, że taka inicjatywa w ogóle zaistniała, bo niektórej
tematyki próżno szukać na niejednym konwencie, z drugiej wielka szkoda, że te
prelekcje odbywały się właśnie w szkole. Wspominałam już o tym, że kawałek
trzeba przejść, co nie jest może problemem w miesiącach letnich i ciepłych,
jednak w listopadzie latanie do szatni, stanie w kolejce, ewentualnie szlajanie
się z kurtką i wreszcie siedzenie na tych cholernych maleńkich krzesełkach dla
małych dzieci trochę drażni. Jestem leniwa buła, nie poszłam więc na kilka
punktów programu, na które na pewno bym zawitała, gdyby były w głównym budynku.
Obawiam się jednak, że nie tylko ja, może więc na przyszłość warto wrócić do
dwóch namiotów przylegających do hali targowej, zwłaszcza że podobnież w tym
roku ogrzewanie w tym jednym, który pozostał, działało naprawdę nieźle.
I tak, wielbię orgów za Geek Zone, bo inaczej nie mogłabym mieć tej rozmarzonej miny i nie mogłabym mówić o Peterze Cushingu.
A przy okazji widać krzesełka.
Fotki: Chomik.
Pomijając jednak moje marudzenie na zbyt dużo paneli czy
szkołę konwentową, program był naprawdę zacny i śmiem twierdzić, że każdy mógł
znaleźć coś dla siebie (no może poza znanym wszystkim fanom Star Wars Mistrzem Warzywem, ale to już
folklor…). Pojawiły się reprezentacje wszystkich fandomów, mieliśmy sporo
prelekcji naukowych czy historycznych, naprawdę doskonały wybór i bardzo dobrzy
prelegenci. Mnie wreszcie udało się pokonwentować ze względu na te nieliczne swoje
punkty programu i gorąco sobie chwalę wystąpienia Simona Zacka, Krzyśka
Piskorskiego (ale on to naprawdę może opowiadać o zbiorze kapusty), Jacka
Komudy, Klaudii Heintze oraz tradycyjnie Anety. Niestety, jak to zwykle bywa,
część punktów, na które miałam bardzo wielką ochotę, odbywało się dokładnie w
tym samym czasie, co moje i już wiem, że w przyszłym roku będę błagać, by np.
nie dawano mi prelekcji wtedy, kiedy ma je Diaz… Obie mi się pokrywały i byłam
niezmiennie nieszczęśliwa.
Kantyna była absolutnie cudowna i - jak widać - również używana przez oficerów ISB.
Doskonałym rozwiązaniem, szczęśliwie już coraz częściej
stosowanym, jest również gżdacz dyżurujący w każdej z sal i przypominający
prelegentowi o upływającym czasie… Jeśli ktoś jest taką gadułą jak ja, jest to
czyste zbawienie!
Oczywiście, żaden konwent nie obejdzie się obecnie bez hali
wystawców czy gamesroomu. Wystawcy oraz strefa inicjatyw fantastycznych była w
tym roku rozłożeni byli całościowo na jednej hali, jako że scena i strefa
gastro wylądowała w oddzielnym namiocie. Zapewniło to całe mnóstwo wolnej
przestrzeni na przejścia i na stoiska, można było w spokoju przejść, przyjrzeć
się temu, co przykuło naszą uwagę i nie być co sekunda potrącanym przez
kolejnego przechodnia. Dużo różności, każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Bardzo
ucieszyło mnie, że zarówno Fabryka Słów, jak i Uroboros potraktowali konwent
baaardzo poważnie i obowiązywała u nich stała zniżka 25%, co, niestety, nie
poprawiło mojej sytuacji przestrzeniowo-książkowej w domu, ponieważ z konwentu
oprócz pary kolczyków od Beaty oraz prezentów od Chomika i Zosi przywieźliśmy z
małżem li i jedynie książki. Szczęśliwie, mąż też kupił ich całkiem sporo,
zatem czuję się rozgrzeszona. Chyba mam w domu już za dużo koszulek i kubeczków
i zaczynam być rozsądna (straszliwe uczucie!).
Widać przestrzeń :)
Fotka: Gavran.
Przy stoisku promocji Wojsławic można było spotkać Jakuba i zasiąść na Drewnianym Tronie :)
Fotka górna: Gavran.
Fotka górna: Gavran.
Wspominałam o przeniesieniu sceny i strefy gastro do innego
namiotu, co byłoby w sumie niezłym rozwiązaniem, gdyby nie fakt, że większość
znanego mi fandomu na konwenty jeździ również dla spotkań ze znajomymi i dla
radosnych konwersacji przy złocistym napoju. Skoro już można go było nabyć,
miło byłoby go również spożyć we względnym spokoju. No niestety, uniemożliwiała
to scena, co było szczególnie upierdliwe wieczorami, kiedy naprawdę miało się
ochotę pokonwersować, a na Stare Miasto z zapleczem pubowym jednak jest kawałek
– zwłaszcza, jeśli chce się jeszcze uczestniczyć w późniejszych punktach
programu. Do rozważenia na przyszły rok, ale z naciskiem na to, by strefa
gastro pozostała w swojej obecnej formie, bo jest naprawdę zacna – żałuję
tylko, że tym razem w ofercie nie było cydru. Jeśli ktoś preferował słodycze,
cudowne stoisko z muffinkami znowu było obecne przy wejściu i jest to jednak
straszliwe zło! Na pięterku był też barek i małe stoisko z zapiekankami/kawą,
można było zatem przeżyć. Także pod tym względem Falkon się sprawdza bardzo
dobrze.
Zło w obiektywie Ilira...
Pewną nowością było uwzględnienie potrzeb osób
niepełnosprawnych, również słuchowo i przeznaczenie dla nich specjalnych miejsc
– inicjatywa godna pochwały! Uruchomiono także telefon zaufania, opracowano też
system sygnalizacji awaryjnej, więc jestem pod wrażeniem tego, że organizatorzy
pomyśleli o wielu rzeczach, które niekoniecznie innym przychodzą do głowy.
Oczywiście, konwent to nie tylko prelekcje i inne formy
zorganizowanego spędzania czasu, ale przede wszystkim ludzie! Jak zawsze, można
było spotkać i pogadać ze starymi znajomymi, z którymi innej formy kontaktu na
ogół nie ma (no, może FB). Jak zwykle nie mogłam się napatrzyć na niektóre
cosplaye! Niektórzy mają cudowną wyobraźnię i niesamowity talent… Nie
przyszłoby mi do głowy, że czasami potrzeba tak bardzo niewiele, by osiągnąć
tak wiele…
Absolutnie cudowne cosplaye. Pan Kleks powinien wygrać każdy konkurs cosplayu, nawet w nim nie uczestnicząc...
Ciekawa jestem przyszłorocznej edycji Falkonu, bo ta
podniosła poprzeczkę dosyć wysoko. Pobito też lubelski rekord frekwencji – 9500
ludków, co mnie zaskoczyło, jako że tej ilości osób się zwyczajnie nie czuło –
wszyscy się jakoś rozeszli, choć wbicie się w sobotę na niektóre prelekcje było
zwyczajnie niemożliwe… Następny Polcon to również Lublin i jeśli będzie go
organizować ta sama ekipa, może wyjść równie zacnie, czego gorąco sobie i
wszystkim życzę.
No dobrze, na tym zdjęciu widać tłumy :)
Fotka: Gavran.
Fotka: Gavran.
I jak to zwykle bywa, relacja z konwentu nie byłaby relacją,
gdyby nie podziękowania. Wybiórcze, bo nie da się wymienić dokładnie
wszystkich…
Gandalfowi – za
stałą obecność i tula; Oli a.k.a.
Chomikowi – za bycie dobrym
duchem konwentowym, cudownym towarzyszem konwersacji i radosnych spekulacji; Ani, Michałowi, Diazowi, Magdzie – za
niezmiennie doskonałe towarzystwo i lożę szyderców; Lubelskiemu oddziałowi fandomu cathiowego: Litwinowi, Darklingowi,
Mongwardowi, Lestatowi i Sethowi – za wspaniale spędzony czas i
poświęcenie, jakim było wstanie bladym świtem w sobotę, by mi pokazać cmentarz
na Lipowej; Beacie – za pogodę,
optymizm, radosne fangirlowanie i użyczenie fragmentu stoiska; Lierre – za ciężką pracę orgową, którą
było widać na każdym kroku; Fandomowi
SPNowemu en masse – za to, że są
od lat wspaniali.
I wszystkim, z którymi się zetknęłam, za uczynienie konwentu
jeszcze lepszym!
Co: Falkon
Kiedy: 4-6 listopada
2016
Gdzie: Lublin
Ale pięknie napisałaś,dziękuję!
OdpowiedzUsuńMnie się też bardzo podobało,spotkałam ludzi,których lubię i wysłuchałam fajnych prelekcji.U Anety siedziałam na podłodze,ale warto było.Bardzo ciekawa była też prelekcja o trądzie.Miałam taką cudną wymianę smsów z mężem :On :idę posłuchać o psychopatach.Ja:A ja o trądzie!
No właśnie,usiadł człowiek z przyjaciółmi,piwo wziął, a tu pienia jakieś!
Kleks i Snape byli świetni i dinozaury i chiński smok.
I Cyd i jej malowanie henną!!!
My też kupiliśmy książki.Niedługo będę spać w piwnicy.
A w drodze powrotnej zepsuł się pociąg,ale tam byli prawie sami nasi i fajnie było.
Chomik