środa, 14 lutego 2018

Fantasmagoria - małe a fajne!

Od kilku lat jakoś tak się składa, że jeżdżę głównie na duże konwenty, które i owszem, są fajne, ale czasami po prostu zbyt… przytłaczające. Zwłaszcza Pyrkon, bijący kolejne rekordy frekwencyjne i już będący raczej popkulturalną imprezą masową, co nie jest oczywiście, złe, tylko tak czasami człowiekowi zatęskni się za powrotem do źródeł, za małym kameralnym konwentem w szkole, bez dziesięciu bloków programowych i wszechobecnego tłumu.

Taka jest właśnie gnieźnieńska Fantasmagoria, o której i w zeszłym roku słyszałam bardzo pochlebne opinie, a to przecież już dziewiąta edycja. Jako że luty to dla mnie czas raczej luźniejszy, postanowiłam za namową krewnych i znajomych króliczka udać się do pierwszej stolicy Polski i sprawdzić, jak to właściwie wygląda. Przyznam, że początki były mało zachęcające, choć zupełnie z innych powodów – wpadlibyście na to, że noclegi w Gnieźnie w lutym są w barbarzyńskich cenach? No właśnie ja też nie. Za stara jestem na sleeproomy i trochę mnie przerażało, że najwyraźniej przyjdzie mi się w takim zadomowić na dwie nocki. Ale nie ma tego złego… Twarda podłoga to naprawdę pikuś przy ogólnym ataku chichotów i szatańskich pomysłów.


Fota w pełni oddająca nasz nastrój na konwencie - pełna, zaawansowana głupawka.

Połączenia kolejowe są całkiem przyjemne (naprawdę jestem fanką kolei), wszyscy kochamy TLK, więc nieco tylko podmrożona zjawiłam się 9 lutego w Gnieźnie i bardzo szybko okazało się, w jak rewelacyjnej miejscówce ulokowała się impreza. Jasne, patrzyłam na mapce, co i jak, ale zawsze żywię taką pewną nieufność do dystansów na papierze, dopóki ich sama nie przejdę. Tymczasem faktycznie dostanie się z dworca do Miejskiego Ośrodka Kultury zajmowało 10 minut, a stamtąd do rynku i katedry kolejne 10. Wspominam o tym, bo impreza zaczynała się o 17, a byłyśmy na miejscu z Ithilnar o 12. Zaprowadzono nas więc do sleepa na miejscu, pokazano, co i jak (były prysznice! z ciepłą wodą! działały!), dano identyfikatory i zostawiono w spokoju. Wielkie wyrazy wdzięczności zwłaszcza dla gżdaczy, którzy pomogli nam zatachać walizki na drugie piętro MOKu! Jesteście najlepsi!


Nigdy nie zrozumiem używania słowa "dedykowany". Natomiast chciałabym tu grzecznie zaznaczyć, że podoba mi się koncepcja takiego sleepa, w dodatku z przylegającymi prysznicami. Brawa!

Dom jest tam, gdzie pelerynka i czapki twoje :P

Wspominałam tu o katedrze, bo oczekując na początek konwentu, postanowiłyśmy przejść się po mieście, chociaż temperatury zdecydowanie do tego nie zachęcały – jak to w lutym. Kawa, serniczek i zwiedzanie zajęło nam część wolnego czasu i strasznie tylko żałuję, że w katedrze trwa remont, co uniemożliwia obejrzenie kaplic bocznych. Podziemia i Drzwi Gnieźnieńskie obejrzałyśmy z przewodnikiem, co bez wątpienia wpłynęło na stan naszej wiedzy o polskich banknotach! Uwielbiam małe ciekawostki, będę miała o czym turystom opowiadać. Lubię zwiedzać nowe miejsca, a każdy pretekst jest dobry, by je odwiedzić.

 

Nie wiem wprawdzie, czy można było w katedrze robić zdjęcia, ale nikt mnie nie pogonił, więc chyba nie popełniłam jakiegoś straszliwego przestępstwa.

A tak w ogóle szczerze rozbawił mnie Bolesław, zadowolony po obiadku. No, pyszny był :)


Wróciłyśmy lekko zmarznięte na konwent, żeby się rozgrzać, spotkać starych i nowych znajomych oraz po prostu pogadać. Jak wspominałam, impreza raczej niewielka, ale miała pięć bloków programowych – prelekcyjny, warsztatowy, mangowy, larpowy i strefę postapo. Dodatkowymi atrakcjami były wystawa startrekowa, gamesroom, dyżury fotografa konwentowego, nieustające warsztaty origami oraz starwarsowy kącik dla dzieci – fajne, choć trochę słabo pozaznaczane w ulotkach z programem. Jak zwykle ostatnimi czasy, wystawcy kusili – niezbyt licznychi, bo i warunki lokalowe nie te, ale za to całkiem urozmaiceni: można było zaopatrzyć się w biżuterię, koszulki, kubeczki, peruki, gadżety mangowe, wyroby skórzane i kartki (nie moje, ale też nieco fandomowe). 

Sala wystawców wprawdzie niewielka, ale też nie było potrzeba znacznie większej. 

Gamesroom był absolutnie przeuroczy przez te lampiony i parasolki. 

Imperium i Rebelia postanowiły skontrolować prawilność gier.

Bardzo miłe było zróżnicowanie tematyczne prelekcji – sporo komiksów, trochę świata filmowego, psychologii, literatury, nauki czy mitologii, a blok anime oprócz wystąpień oferował również całkiem sporo konkursów. Szczerze zaskoczyły mnie też atrakcje nocne i nie, nie mówię tutaj o radosnych wrzaskach w sleeproomie (pomijając jednego dżentelmena w nocy z piątku na sobotę ekscesów nie stwierdzono, wręcz przeciwnie) – do wyboru były karaoke oraz kino nocnych marków. Podejrzewam, że bawiono się całkiem nieźle – my wybraliśmy zajęcia integracyjne w podgrupach.


Wystawa u trekkiesów.

Jakże piękna i wiele mówiąca nazwa wioski postapo.

Poprawianie programu własnymi ręcoma :)

Konwent to dla mnie zazwyczaj wydarzenie mocno towarzyskie i chadzam już na ogół tylko na swoje oraz „zaprzyjaźnione” punkty programu – o ile się, rzecz jasna, na nich zmieszczę, bo z tym już nawet na moim ukochanym Falkonie bywa bardzo różnie. Na Fantasmagorii miałam kilka (w tym debiutancko jako kompletny gaijin o Japonii), byłam też na paru, bo i tematy zachęcały, i świadomość, że nie muszę stać w kolejce, by się na nie dostać, bardzo pocieszająca. Prezentowały bardzo różne poziomy chociażby podejścia prowadzącego do tematu, ale każda z nich przygotowana została z wyjątkową pasją. Na pewno na przyszłość pojawię się u Pawła Ciećwierza, mówiącego o czymkolwiek, bo dyskusja o zafascynowaniu przemocą w kulturze europejskiej i fantastyce była świetnie przygotowana, wygłaszana z głowy – dawno już nie widziałam prelekcji bez slajdów, a sam prelegent wyjątkowo umiejętnie wciągał do dyskusji obecnych na sali. Doskonale bawiłam się też na przeglądzie „tych złych” w Marvelu u Dominiki „Iki” Komarnickiej, która wyjątkowo umiejętnie i z jajem przedstawiła tych mniej znanych złoczyńców (znaczy mniej jak mniej), choć raz sprawiła, że sięgnęłam nerwowo do mojej imperialnej piersiówki (czy Wy wiecie, ile dzieci mieli Sue i Reed Richardsowie? ja już tak…). Aż żałowałam, że nie dane mi było zostać na całej, ale PKP nie zaczeka.


Do villainów Marvela Ika zaliczyła również Scarlet Witch - nie da się ukryć, że to prawda, choć złol z niej zdecydowanie nietypowy.

Tutaj mowa o schemacie Campbella.
Fotka autorstwa Magdy Felis.



Gotowi na kłótnię prelegentów? Tak to już bywa w Imperium :)
Fotka autorstwa Tomka Lisaja.



Na prelce o mniej znanych miejscach w Japonii.

Przy tej ilości ludzi i szansie na załapanie się postanowiliśmy również pójść wielką grupą pod wezwaniem na konkurs cosplayowy, który wprawdzie odbywał się w innym budynku, ale nie była to jakaś straszna wyprawa, aż za róg. Mogliśmy nawet usiąść, ba, zostały wolne krzesła – nie ma to jak małe konwenty! Konkurs odbywał się w auli pobliskiej szkoły średniej, co czasem wywoływało nieoczekiwane dziwne wrażenia, zwłaszcza kiedy bardzo seksowna postapokaliptyczna cosplayerka dała dosyć zmysłowy pokaz na tle flagi i godła… Przyznam, że chociaż nie rozpoznałam tak z ¾ postaci, jestem naprawdę pod wrażeniem tego, jak niesamowicie ludzie się prezentują – na korytarzach czy w salach tak naprawdę nie do końca widać potencjału strojów. Na konkursie zapewniono oczywiście odpowiedni podkład muzyczny, opracowano scenki i widać, jak wiele czasu i wysiłku się w to wkłada. Po prostu rewelacja – chyba zacznę chodzić na ten punkt programu na innych imprezach. O ile się, po pierwsze, nań dostanę, po drugie, zacznie się o czasie. Orgowie, proszę brać przykład z Gniezna, da się!


Zbiorowa fotka z konkursu cosplay.

Mały zdecydowanie nie znaczy gorszy i definitywnie dotyczy to również konwentów. Dobrze od czasu do czasu zajrzeć na imprezę nieco bardziej kameralną, gdzie co drugi krok widzi się znajomą twarz, nie trzeba się tłoczyć, by dostać na bardziej interesującą prelekcję, a ludzie po prostu dobrze się bawią. Zwłaszcza jeśli wszystko jest naprawdę ładnie i sensownie zorganizowane (pozdrawiam gżdaczy pilnujących sleeproomu w MOKu za dbanie o to, by wszystko było w porządku), a takie właśnie odczucia mam po Fantasmagorii. I wiecie co? Za rok też pojadę.


No chyba że mnie obie strony konfliktu odstrzelą, to nie pojadę.

Klasyczne konwentowe podziękowania idą do Ithilnar, Angeliki, Roberta, Magdy, Łukasza, Marty oraz Izy (dzięki za namawianie!). Bez Was nie byłoby tak czadowo! 

Co: Fantasmagoria
Gdzie: MOK, Gniezno
Kiedy: 9—11 luty 2018 r.

1 komentarz:

  1. Fajna relacja i fajna impreza!
    No właśnie,nocleg to trochę problem.
    Taa,koleżanka mnie teraz spytała,czy w związku z przesunięciem Pyrkonu nie chcielibyśmy pojechać zwiedzić Poznań przy okazji...NIE.A pisałam o staniu godzinę przed salą i 40 tys ludzi.
    Małe konwenty są fajne i można na wszystko wejść.
    Zdjęcia też super.

    Chomik

    OdpowiedzUsuń