Komisarz Henderson ogłasza
otwarcie z dawna oczekiwanego Podwydziału Spraw Magicznych Londyńskiej Policji
Metropolitalnej. Nasze źródło donosi, iż na jego czele stanie John Dobson,
uprzednio porucznik Artylerii Jej Królewskiej Mości. Nowo powstała jednostka
będzie działać jako część wydziału detektywistycznego. W zakres jej działań
wejdą zarówno dochodzenia, jak i bezpośrednie interwencje w przypadku, gdy
pojawi się zagrożenie związane z magią.
Wiktoriański Londyn i Scotland Yard już same z siebie kojarzą się z
interesującymi zagadkami kryminalnymi. Jeśli dodamy do tego jeszcze magię,
będzie już fantastycznie. Otóż wyobraźmy sobie alternatywny świat, w którym
magia nie jest czymś tajemniczym i wstydliwym, ukrywanym przed nie-magicznymi
(Harry Potter to kompletnie inna bajka), a czymś w powszechnym użyciu. W każdym
zawodzie można spotkać maga, istnieją nawet specjalne szkoły dla dobrze
urodzonych osób z magicznym potencjałem. Magia nie jest też jednorodna, mamy
kilka specjalizacji: piromancję, kinemancję, iluzję, magię poszukiwawczą czy
chociażby nekromancję. Oczywiście, są specjalności lepsze i gorsze, jak zawsze…
Jak łatwo się domyślić, wiele osób kiepsko postrzega nekromantów. Tak,
paskudnie się kojarzą, pewnie tworzą zombie i gadają z nieumarłymi. I tak, i
nie. Owszem, nekromanci (przynajmniej co poniektórzy) z wielką przyjemnością
potrafią uciąć sobie pogawędkę z duchami, którym nigdzie się nie spieszy, a na
ziemi całkiem im się podoba, jednak niewiele mają wspólnego z tworzeniem
paskudnych potworów prześladujących żywych. Nawet ghule w tym świecie powstają
bez udziału złej woli takiego maga. Chociaż dowiemy się o kilku naprawdę
paskudnych zaklęciach, którymi może parać się nekromanta, czary nekromanckie
przydatne są chociażby do leczenia. Wystarczy tylko chcieć.
Takim „chcącym” nekromantą jest tytułowy bohater książki, Clovis LaFay,
potomek potężnej, owianej złą sławą rodziny, której tradycje sięgają wielu
wieków wstecz. Clovis to jednak dosyć nietypowy egzemplarz, wrażliwy,
dystansujący się od swoich krewnych, zresztą nie bez powodu. Ojca nie
życzyłabym najgorszemu wrogowi, brat nienawidzi go od momentu urodzenia, a
bratanek niemal od zawsze stanowi zakałę jego egzystencji. Dziedziczący po ojcu
ten niecodzienny rodzaj magii Clovis pragnie użyć jej do czynienia dobra. A
gdzie można być bardziej użytecznym niż w służbie publicznej? Los stawia na
drodze Clovisa jego dawnego znajomego i wybawcę, Johna Dobsona wraz z siostrą,
Annę, również parających się magią. Dobson, policjant, z niewielkim wsparciem
próbuje ogarnąć świat niezwyczajnych przestępstw, egzorcyzmów i opętań, LaFay
stanowi dla niego odpowiedź na rosnące zapotrzebowanie obywateli Londynu (i
żywych, i umarłych). Jako konsultant policyjny, a tym bardziej jako nekromanta
ma, nazwijmy to, naturalne predyspozycje do pewnych konkretnych przestępstw.
Clovis okaże się również wysoce istotny dla jego siostry, studiującej
pielęgniarstwo, jako że chociaż w tym zawodzie może spróbować się realizować
magicznie. Magia to jednak nie jest zajęcie dla damy. Clovis postanawia więc na
przekór obyczajom zająć się jej edukacją.
Kryminalne sprawy Scotland Yardu stanowią oś powieści, łącząc się w pewnym
momencie i doprowadzając do finału. Świetnie zarysowane tło obyczajowe,
stanowiące umiejętne splecenie obyczajowości świata naszego i alternatywnego
pomaga wyobrazić sobie ten inny Londyn i niejeden raz wywołał u mnie uśmiech
pełen sympatii. Zrozumienie bohaterów, ich postępowania i przekonań ułatwiają
retrospekcje, z których dowiemy się, jak John i Clovis się poznali i dlaczego
młody LaFay tak bardzo nienawidzi swego bratanka (nie ukrywajmy, ma za co,
facet to kawał świni). Dzięki nim czytelnik w pewnym momencie może próbować
odgadnąć, co tu się naprawdę dzieje – moje podejrzenia okazały się całkiem
uzasadnione, acz w niczym nie zepsuło mi to przyjemności z lektury. Przeszkadzało
mi jednak co innego – główny bohater.
Nie lubię ideałów, zawsze wydawały się dosyć sztuczne i mało realne.
Tymczasem jeśli chodzi o rodzinę LaFayów, sytuacja jest mocno biało-czarna.
Clovis nie dość, że jest nienagannym pod względem moralnym magiem nekromantą, dodatkowo
zacięcie walczy z bratem o sprawiedliwość społeczną. Oczywiście, z naszego
punktu widzenia to jedyne słuszne rozwiązanie, jednak tutaj wydało mi się
wciśnięte nieco na siłę, tak, by jeszcze bardziej podkreślić kontrast między
braćmi: Frederickiem i Clovisem. Nie możemy bowiem nawet na chwilę zapomnieć o
tym, że cała reszta rodziny jest po prostu obrzydliwa i nieszczęśliwa. Horatio,
jak wspomniałam, kawał świni i barbarzyńcy. Frederick, choć wydaje się całkiem
sensownie patrzeć czasami na świat, rzuci wszystko i popełni każde draństwo, by
tylko chronić swojego syna. Jego żona, nuworyszka. Letitia, córka, stłamszona
przez ojca i brata, niknie w oczach, powinna budzić współczucie, ale sposób, w
jaki ją opisano, powoduje, że czujemy do niej już tylko zniecierpliwienie.
Kontrast jest jednak ciut zbyt wielki i bardzo mi to przeszkadzało. A szkoda,
bo na początku Clovis wydawał mi się naprawdę interesujący. Z czasem zaczęłam
go określać innym słowem na „i”.
Jest to jednak moje jedyne zastrzeżenie. Wprawdzie akcja rozkręca się dosyć
powoli, ale w pewnym momencie bardzo wciąga. Choć specyficzny język, jakim
posługuje się autorka, dla wielu osób może stanowić wadę, dla mnie stanowił bardzo
przyjemne urozmaicenie lektury. Jeśli zatem weźmiemy pod uwagę fakt, że Magiczne akta Scotland Yardu to debiut
pisarki występującej pod pseudonimem Anna Lange, wszystkim życzyłabym, by
pierwsza książka była tak udana. Zdecydowanie polecam!
Anna Lange, Clovis LaFay. Magiczne
akta Scotland Yardu, wyd. SQN, Kraków 2016.
Brzmi ciekawie!
OdpowiedzUsuńChomik
Zdążyłaś już zajrzeć?
UsuńCzytałam i naprawdę gorąco polecam! :)
OdpowiedzUsuńTak, zdecydowanie :)
UsuńPrzeczytałam tę książkę i miałam nadzieję na fajną serię, a to... jedyna część! A czasami by się chciało poczytać takich historii.
OdpowiedzUsuńNaprawdę mam wielką nadzieję na to, że powstanie kolejna, bo czyta się dobrze. A jednocześnie, co dla mnie jest olbrzymią zaletą, czyta się niespecjalnie szybko, więc książka starcza na dłużej.
UsuńFakt, "Akta..." czyta się naprawdę świetnie, a świat przedstawiony mocno wciąga, pozwalając nam spojrzeć na nekromancję w nieco bardziej przyjazny sposób (podobnie jak w książkach Gartha Nixa). Aczkolwiek tytuł zawiera sporo nieopowiedzeń i niedomówień pozostawiających niedosyt w czytelniku, zupełnie tak, jakby kiedyś miała wyjść jakaś kontynuacja
OdpowiedzUsuńMoże wyjdzie? OBY! Hmmm, nie czytałam Gartha Nixa... polecasz?
UsuńPolecam! Szczególnie trylogie Sabriel, Lirael, Abhorsen. Albo chociaż samą Sabriel. Bardzo dobre!
UsuńO, to zajrzę :) Ładne słowa, tak w ogóle...
UsuńDwa imiona i nazwa funkcji, ale więcej nie zdradzę ;)
UsuńBrzmi bardzo sympatycznie :)
OdpowiedzUsuńBardzo!!!
Usuń