Oglądając Constantine’a,
nie sposób porównywać go z jego starszym telewizyjnym bratem, Supernaturalem. Oczywiście, mam pełną
świadomość tego, że to egzorcysta w trenczu pojawił się w popkulturze pierwszy
za sprawą komiksu Hellblazer i to z
niego radośnie czerpali inspirację twórcy SPNa,
co widać chociażby po wyglądzie Castiela. Nie miałam jednak jeszcze okazji zapoznać
się z całością papierowych przygód mistrza sztuk tajemnych, jeszcze trochę wody
w Wiśle upłynie, jest tego trochę za dużo, w związku z tym siłą rzeczy odnoszę
się do tego, co znam doskonale, czyli do przygód braci Winchesterów. Jest to
jednak odnoszenie się zupełnie niewartościujące i nie zamierzam tutaj ustalać,
kto od kogo, bo jakby nie patrzeć – SPN
stoi tutaj na nieco straconej pozycji. Nie, moim zamierzeniem jest – z punktu
widzenia serialomaniaka - porównać sobie światy obu tych seriali, wspomnieć o
podobieństwach, pokazać pewne ciekawe różnice. Jasne, zdaję sobie sprawę z
tego, że większość światów tworzonych w konwencji urban fantasy, takie podobieństwa będzie wykazywało, ale cóż – Constantine sam nas do tego prowokuje,
choćby swoimi zdjęciami promocyjnymi.
Czym można obronić się przed siłami Piekła? Oczywiście, że Winchesterem!
Tłem przygód Johna jest Nadciągająca Ciemność, przez którą
nasz egzorcysta ma ręce pełne roboty – siły nieczyste, które zawsze można
podejrzewać o chęć namieszania w życiu ludzi, dostają dodatkowe możliwości i zaczynają
manifestować się na Ziemi w sposób częstszy i bardziej krwawy. Oczywiście,
prawdziwy świat, o którym zresztą Constantine wspomina w pilocie Liv, to świat
zupełnie inny, przepełniony zagubionymi duszami, próbującymi znaleźć dla siebie
wybawienie, magią i odbiciami nie tylko ludzi, ale i przedmiotów, które dawno
temu odesłano na złom, a które były bardzo silnie związane z danym terytorium,
jak chociażby pociągi poruszające się po dawno już nieistniejących torach.
Jednak przebicie nadnaturalnego z tego prawdziwego świata do świata codziennego
zwyczajnych ludzi nie było tak częste lub tak potężne. Dotychczas. Trochę
przypomina mi to wydarzenia 3 sezonu Supernaturala,
kiedy to na skutek otwarcia Bram Piekielnych przez Jake’a Talleya, jednego z
dzieci Azazela, hordy demonów zalały świat (a przynajmniej Stany Zjednoczone,
co jak wiemy, w przypadku tego serialu jest raczej tożsame, choć macham w tym
miejscu do Białorusi w My Heart Will Go
On czy Everybody Hates Hitler).
Jednak normalny świat spnowy jest światem naszym, potwory, duchy czy demony są
w jakiś sposób jego częścią, jest on jedną z wielu płaszczyzn, na równi z
Piekłem, Niebem czy Czyśćcem. Oczywiście, można mówić o tym, że ten świat jest
ukryty przed oczyma zwykłych zjadaczy chleba, którzy na ogól nie wiedzą o
całokształcie występowania istot magicznych, ale...
Jakkolwiek Liv i Constantine niespecjalnie mnie w duecie zachwycali, tak ta cała scena była absolutnie powalająca.
Weźmy choćby pod uwagę ludzi obdarzonych nadnaturalnym
darem, Zed Martin, Liv Aberdine czy Pamelę Barnes. Zed obdarzona jest unikalnym
darem wyczuwania tego, co dzieje się z danym człowiekiem czy to na podstawie
przedmiotu z nim powiązanego, czy bezpośredniego dotyku. Może być to wizja
przyszłości, może być to jakakolwiek wskazówka związana z zagadką (jak
chociażby zapach), może być to przebłysk i ogólne wrażenie. Liv widzi inny
świat, widzi stwory je zamieszkujące. W porównaniu z nimi Pamela czy Missouri
wydają się mieć uzdolnienia nieco bardziej ograniczone – są w stanie wyczuć
potężne duchy czy istoty, opanowały również całe mnóstwo zaklęć, które pomagają
im w codziennej pracy, prowadzącej może czasem
do wygnania istot, nie jest to nic tak potężnego jak chociażby w
przypadku Zed. Umiejętności podobne nadaje już wyższy stopień wtajemniczenia –
ot, choćby bycie jednym z wybrańców demona. Weźmy też chociaż zdecydowanie
niecodzienną postać, jaką jest Chas Chandler – w świecie SPNowym jego
umiejętności nie mogłyby być efektem „zaledwie” zaklęć, potrzeba było potężnej
złości i klątwy rzuconej przez jednego z olimpijskich bogów, by Prometeusz
umierał każdego wieczoru i następnie wracał do życia.
W efekcie oczywistym staje się wniosek, że świat Constantine’a jest zdecydowanie bardziej
niesamowity. Nie dość, że mamy to drugie dno świata, to jeszcze specjalne
talenty wydają się rodzić nieco częściej niż w przypadku spnowym. Zwróćmy też
uwagę na to, że choć czasem brutalna siła rozwiązuje wiele problemów, tak jak
chociażby w przypadku Felixa Fausta, Constantine nie mógłby jednak zdziałać
zbyt wiele bez znajomości magii. To ona jest jego siłą i to ona stanowi o jego
wyjątkowości. Raz czy drugi można byłoby liczyć na łut szczęścia, ale bez
nieustannego posiłkowania się siłami tajemnymi, jego wysiłki byłyby daremne. Zresztą,
w świecie Johna jedną z istotnych jego właściwości są linie ley, magiczna autostrada i źródło mocy
dla istot magicznych.
Zresztą, tutaj leży zasadnicza różnica, bo podczas gdy w Supernaturalu mamy łowców, posługujących
się magią jako czystym narzędziem, ot, wykują lub przeczytają zaklęcie, które
zostanie przez kogoś znalezione, podstawowe środki załatwienia sprawy pozostaną
zawsze raczej siłowe, tak w Constantine
to magia jest tą podstawową bronią. Czemu zresztą nie należy się dziwić, jako
że głównym bohaterem jest egzorcysta i mistrz sztuk tajemnych. Jednak magia
świata constantinowego jest magią zdecydowanie bardziej wymagającą niż magia u
Winchesterów. Wszyscy pamiętamy, w jakich okolicznościach przyrody John uczył
się nowego zaklęcia – już samo opanowanie go wymagało od niego chociażby
wysmarowania się krwią i rytualnej nagości. Ta magia zawsze ma swoją cenę, jak
choćby w przypadku zaklęcia sprawiającego, że Ręka Glorii zaczyna działać –
daje kilka sekund czy minut życia umarłemu, ale zabiera parę dni z
twojego. Jest to jedna z najstarszych
zasad, jednak w świecie supernaturalowym wydaje się nieobecna. Zresztą, tam
niewiele tych prawdziwych użytkowników magii dotychczas bywało, a ci, którzy
się pojawili, albo byli samoukami, albo czerpali swą siłę od demonów, więc cena
była zupełnie inna, albo byli wiccanami, których twórcy usiłują oddzielić grubą
kreską od czarownic i czarowników, czyniąc białomagicznymi szerzycielami dobra
i magicznych detoktów dla twego dobra. Przed sezonem 10, który zaczyna nam tę
mitologię nieco poszerzać, mieliśmy chyba raptem jedną magiczną parę, która
była niegłupia i dysponowała niecodzienną, nawet jak na świat supernaturalowy,
mocą – Maggie i Don Starkowie. Nie wiemy jednak, z czego czerpali wiedzę i moc.
Obecnie na tapecie mamy Rowenę i Wielki Kowen (tudzież Sabat, jak kto woli),
nadal jednak nie wiemy zbyt wiele oprócz tego, że zaklęcia raczej nie wydają
się mieć specjalnej ceny, a magia zastępuje Kamień Filozoficzny tudzież kremy
przeciwzmarszczkowe (Rowena, Starkowie czy Baba Jaga). Liczę na kontynuację
tego tematu, bo jest ciekawy.
Akurat czarownictwo uprawiane przez Rowenę odpowiada mi najbardziej, wydaje się zdecydowanie tradycyjne. Przy całej mojej olbrzymiej sympatii do Starków, monety są może skuteczne, ale takie siakoś... nijakie, a kiedy Don przymierzał się do rzucenia czaru niczym fireballa, miałam takie WTF.
Silnie zaznaczona jest w Constantine
obecność voodoo, co dzieje się oczywiście za sprawą wybitnie udanej i
charyzmatycznej postaci, Papy Midnite’a. Midnite, władający niesamowitą potęgą,
jest w stanie przywoływać duchy zmarłych, a także tworzyć zombie lub sprawić,
by zwierzę (chowaniec?) było przedłużeniem jego zmysłów. Zupełnie brakuje tego
motywu w Supernaturalu, tam mamy
tylko hoodoo, w dodatku wykorzystywane czysto użytkowo, czego szczerze żałuję,
jednak jest to kolejne podkreślenie tej różnicy w traktowaniu magii w obu
światach.
Ostatnim przeciwnikiem Winchesterów o takiej charyźmie był chyba Lucyfer, bo Crowley zawsze był tym benevolent-malevolent...
Siłą rzeczy, skoro magia jest potężna w świecie
Constantine’a, częściej będziemy tu spotykać niezwykłe gadżety czy składniki
zaklęć. Podczas gdy w bagażniku winchesterowej Impali króluje broń mniej lub
bardziej konwencjonalna plus spore ilości wody święconej, boraksu, soli i
ewentualnych podstawowych składników zaklęć choćby przywołujących (jak choćby pył
cmentarny, kości czarnego kota czy ten nieszczęsny krwawnik), a od dwóch
sezonów kilka par kajdanek przeznaczonych na demony, Constantine dysponuje
rzeczami zdecydowanie unikalnymi. Pewnie, ma w swojej torbie zawsze policyjny
skaner (tak!), wodę święconą, pył cmentarny, taśmę izolacyjną, ale oprócz tego
niemal zawsze znajdą się tam rzeczy niezbędne każdemu egzorcyście (jak choćby
mirt, pomocny w przywołaniu aniołów czy korzeń madragory, niezbędny do
ujawnienia obecności demona) oraz niecodzienne gadżety. I jakkolwiek pewnie
znaleźlibyśmy mirt czy różne inne magiczne korzenie w domach osób takich jak
Bobby Singer, po gryfie pióro musielibyśmy wybrać się do specjalnego sklepu dla
łowców, a pewnych rzeczy albo nigdy nie uświadczymy, albo znajdują się głęboko
schowane w Bunkrze Ludzi Pisma, niebiańskim arsenale albo tam, gdzie
zachomikował je na polecenie Castiela Baltazar. Przywołajmy tu chociażby
constantinowe gwoździe z trumny patrona dusz zagubionych czy zaklętą kartę,
która podobnie jak znajoma nam z Doktora
Who kartka papieru, przybiera postać uprawnień lub identyfikatora
wymaganego w danej chwili przez rozmówcę. John jest również w posiadaniu
artefaktu znanego jako Pierścień Salomona, definitywnie niezbędnego, kiedy
chcemy stworzyć pułapkę do uwięzienia demonów, a to dopiero wierzchołek góry
lodowej. Jestem dziwnie przekonana, że jeśli serial zostanie przedłużony, w domu
Jaspera znajdzie się jeszcze bardzo wiele innych, raczej niezbędnych rzeczy.
Wspomnieliśmy już tutaj o Nadchodzącej Ciemności jako jednej
z rzeczy, która popycha naszego bohatera do działania. Pośrednio za jej sprawą
w posiadaniu Johna znajduje się również magiczna mapa, sygnalizująca miejsca, w
których można spodziewać się kłopotów. Wielokrotnie na podstawie samej tylko
mapy, ewentualnie wspartej wizjami Zed lub informacjami z netu, nasz egzorcysta
i spółka wyruszają do akcji. Dosyć szybko pcha mi się do głowy nawiązanie do
dziennika Johna Winchestera i jego notatek, smsów i enigmatycznych wiadomości,
które w pierwszym sezonie Supernaturala
również dawały Winchesterom pretekst do działania. Do mapy Constantine’a
czasami dołącza anioł Manny, który również przypomina swoistego questodawcę,
jakim w sezonie czwartym był Castiel. Oczywiście, motywy Manny’ego są co
najmniej dwuznaczne i niejasne, jak wiemy z finału pierwszego sezonu i to też
przypomina nam działania anielskie w sezonie czwartym i piątym SPNa, co miało doprowadzić do
rozstrzygnięcia Apokalipsy. Zważywszy na przepowiednię, iż za Ciemnością stoi
ktoś z przyjaciół egzorcysty, rozwiązanie zagadki wydaje się krzyczeć wielkim
głosem.
Dziko uwielbiam ten kadr. W ogóle niektóre ujęcia w "Constantine" wydają się żywcem wyjęte ze stron komiksu.
A jak jest z polem działania naszych panów? Właściwie
wygląda to dość podobnie – i Constantine, i Winchesterowie bez przerwy natykają
się na anioły, demony, przeklęte przedmioty, duchy i bohaterów legend, mitów i
opowieści. W Constantine nie
natkniemy się jednak na swoistą „gradację” spraw, która była dosyć widoczna w
pierwszych sezonach Supernaturala, a
którą ilustruje choćby kultowy już tekst Deana z The Phantom Traveller: „I don't know, man. This isn't our normal
gig. I mean, demons (…). This is big.” Zawsze potem oczyma duszy
mojej widzę Króla Piekieł spętanego jak baranek w lochu tudzież strzelanie do
Lucyfera. Nic dziwnego, punkt wyjścia jest zupełnie inny – John to już
doświadczony w swoim fachu egzorcysta i okultysta, swoje przeżył i wygnał
tudzież skazał niewinne dusze na Piekło, Winchesterowie uczą się wszystkiego od
zera. Niby mają pewne doświadczenie, jednak tak naprawdę dowiadują się nowych
rzeczy wraz z widzem. Constantine w tym celu dostał pomocników, którym
nierzadko muszą wyjaśniać najprostsze rzeczy.
A wyjaśniać zdecydowanie jest co! Weźmy już sam początek
serialu i sprawę, która wyciąga Johna z psychiatryka. Demony polują na córkę
jednego z jego przyjaciół. Demony zresztą, nie bez powodu, będą przewijać się
po serialu w dosyć dużej ilości, nic dziwnego, zważywszy na to, że z nimi John ma
sporo do czynienia, a jest na nich żadny zemsty za klęskę w Newcastle. Podobnie
jak w Supernaturalu, tak i tutaj
demoniczne opętanie skutkuje nagłą zmianą koloru oczu delikwenta, również
często migają światła i wysiada elektryczność. Demony wydają się tutaj być
jednak nieco większymi indywidualnościami niż ich odpowiedniki prześladujące
Winchesterów – pierwszy, którego poznajemy, jest związany z elektrycznością, po
drodze spotkamy też demona głodu. W Supernaturalu
wyspecjalizowany dotychczas był jedynie wspomniany już demon lubujący się w
rozbijaniu samolotów, oddzielną klasę stanowią również Demony Rozdroży,
zawierające pakty. Takiej specjalności nie spotkamy w Constantine, tutaj pakty są zawierane przez ludzi i handlarzy dusz,
polujących na zdesperowanych ludzi przede wszystkim w szpitalach. Przeciętny
kontakt, w przeciwieństwie do supernaturalowego, opiewa na 20 lat, a ofiara
zachowuje swój egzemplarz umowy. To dodatkowa tortura, kiedy zniknie ostatnia
litera na pergaminie, oznacza to, że czas się kończy i delikwent umiera. Nie ma
tutaj ogarów piekielnych, śmierć jest w miarę spokojna. To, co po niej
następuje, już nie bardzo, ponieważ dusza trafia we władanie Pierwszego z
Upadłych, Szatana. Kontraktu nie da się renegocjować, można go jednak unieważnić
w sposób dosyć nietypowy – poprzez zjedzenie pergaminu. No cóż, pocałunek w
świecie Supernaturala tudzież
pstryknięcie palcami wydają się zdecydowanie bardziej „magiczne”, mimo naszych
wcześniejszych konkluzji.
Czysty sadyzm. Zdecydowanie dorównuje kolejkom w Piekle.
W przeciwieństwie do SPNa,
tak tu dawne bóstwa są zaliczane w poczet stworzeń o zdecydowanie demonicznej
prowiniencji, choć to oczywiście nie jest regułą w świecie Winchesterów –
doskonałym przykładem jest chociażby Lilith, awansowana w tej opowieści do roli
pierwszego demona stworzonego przez Lucyfera. Mezopotamscy Lamasztu czy Pazuzu,
na których natyka się Constantine, to definitywie demony, w dodatku, ich
zachowanie jest identyczne z tym przypisywanym ich mitoloicznym odpowiednikom –
Lamasztu rzeczywiście żeruje na niemowlętach, a Pazuzu jest w stanie ją
powstrzymać. Nie jest on jednak bytem godnym zaufania czy dobrym, opętanie
przez niego jest identyczne w skutkach do opętania przez każdego innego demona
i wymaga egzorcyzmu. Właśnie, kwestia opętania. Szaleńczo podoba mi się, jak w Constantine nawiązuje się do nieco
bardziej klasycznego pojmowania opętania, którego nie uświadczymy w Supernaturalu. Najczęściej spotyka się w literaturze opętanie trzystopniowe –
pierwszy etap to swoiste ‘obwąchiwanie’ ofiary przez demona, drugi: opętanie
płytsze, próba sił między femonem a opętanym, trzeci to już pełna symbioza.
Przy dwóch pierwszych etapach egzorcyzm jest stosunkowo nieskomplikowany –
wymaga chociażby modlitwy, nie specjalnego rytuału, trzeci to już wyższa szkoła
jazdy i to widzimy właśnie w Constantine,
w odcinku The Saint of Last Resorts. Opętanie
w wersji supernaturalowej jest natychmiastowe, to trzeci etap, jednak
egzorcyzmy zazwyczaj wymagają jedynie odczytania krótkiej formułki. Bracia
zazwyczaj korzystają z tej samej, choć w pewnych okolicznościach przyrody
pojawiają się wersje dłuższe – jak zdarzyło się choćby w The Phantom Traveller czy Devil’s
Trap.
Forma demonów w Supernaturalu
jest generalnie rzecz biorąc identyczna – czarny dym, z ewentualną wariacją
kolorystyczną w jednym znanym przypadku Crowleya, potem manifestują się tylko w
postaci osoby opętanej, animując ewentualnie jej martwe już fizycznie ciało.
Jeśli chodzi jednak o świat naszego egzorcysty, tu już mamy pełną dowolność.
Zresztą, czarny dym też się tutaj pojawił, ale jedynie w przypadku ataku
czarnej magii. Tu demony mają różne kształty – pojawiają się pod postacią krwiożerczych
insektów, wchodzą do ciała człowieka praktycznie bez przybrania kształtu
wcześniejszego, pojawiają się jako węże (choć to akurat ciężar gatunkowy
demona, którym był Wąż z Edenu), dają się również zakląć w pieczęci i wtedy, po
przyłożeniu takowej do ciała człowieka, przeskakują pierwszy etap opętania,
przechodząc od razu do drugiego.
Zawsze mnie zaskakuje to, iż mimo tego, że Crowley jest normalnym demonem, to on ma nietypowy kolor, w przeciwieństwie do takiej choćby Lilith.
Kim właściwie są demony? U braci Winchesterów demony to
kreacje Lucyfera, stworzone przez niego po wygnaniu z Niebios. Znamy kilka
takich nieprzeciętnych, pierwszych, demonów, które zresztą zawsze podejrzewa
się o bycie „kimś innym”, jak choćby Lilith czy Azazel. Niecodziennym demonem,
władającym potęgą zdolną zniszczyć anioły, jest też Kain, przemieniony w demona
po tym, jak zabił swojego brata, by uratował go przed Szatanem. Znakomita
większość pozostałych to ludzkie dusze, przemienione w czyste zło poprzez
niekończące się tortury w Piekle. Oczywiście, tortury takie czy inne, jako że w
pewnym momencie Piekło zamieniło się w koszmar każdego człowieka (zwłaszcza
pamiętającego, nawet schyłkowy w gruncie rzeczy, PRL) – kolejki. Niewiele
dotychczas wiemy o pochodzeniu demonów constantinowych, jako że wspomniane jest
głównie to, iż są one stworzone w Piekle, prawdopodobnie przez Lucyfera,
natomiast nie wiemy tak naprawdę, co dzieje się z duszami zabranymi do Piekła
po zawarciu paktu. Oczywiście, demon głodu nie do końca wyglądał na takowego, a
o ile dobrze pamiętam (te kilka zeszytów już przeczytałam), w komiksie był
pochodzenia afrykańskiego, więc podejrzewam nieśmiało, że w ramach rozwoju
mitologii, o ile serial dostanie kolejny sezon, dowiemy się znacznie więcej.
Właśnie, doszliśmy tutaj do Lucyfera, zajmijmy się zatem tym
dżentelmenem. W obu przypadkach jest to upadły anioł, w Constantine dodatkowo określany Pierwszym z Upadłych, jako że w
ślad za nim podążyli inni jego bracia, choć zasadniczo z innych pobudek. W Supernaturalu Lucyfer został ukarany
przez Boga za odmowę złożenia pokłonu ludziom, za odmowę uznania ich za
stworzenia względem niego lepsze. Jak to określił Gabriel, „Dad
loved you best. More than Michael, more than me. Then he brought the new baby
home and you couldn't handle it. So
this is all just one big temper tantrum.” Nie znamy do końca powodu
wygnania Pierwszego z Upadłych, wiadomo jednak, że chęć odbierania ludziom
duszy – tego przejawu miłości Boga, najczystszej formy istnienia na tym świecie
– wynika właśnie z chęci wywarcia zemsty na Najwyższym. Ciekawe tutaj jest to,
że mimo istnienia handlarzy dusz, zasugerowano, że czasami Szatan zawiera pakty
z ludźmi również samodzielnie – wszak z The
Devil’s Vynil wiemy, że przyszedł sam po duszę Willy’ego Cole’a, w
rezultacie uwieczniając swój głos na nagraniu (co swoją ścieżką jest pięknie
motywowane legendę Roberta Johnsona, który w Supernaturalu również się pojawił). Głos ten dało się, zresztą,
przegnać egzorcyzmem, w rezultacie pozostawiając wielki lej prowadzący do
Piekieł.
Przy całej mojej sympatii do Nicka!Lucyfera, Sam jest zdecydowanie doskonalszym vesselem.
Zupełnie inaczej potraktowane są w obu seriach anioły, choć
widać pewne podobieństwa, jak choćby zapatrzenie w siebie i nadmierną pychę.
Pojawiający się jednak Johnowi i Zed Manny nie potrzebuje „opętać” konkretnego ciała,
by wejść na śmiertelną płaszczyznę, on z niego na chwilę korzysta, choć może
zostać w tym ciele uwięziony za sprawą odpowiednich pieczęci, a nawet nie
pozostając do końca „materialny”, można go obezwładnić odpowiednim przedmiotem,
np. odrobiną powietrza z Hadesu. Anioł „wcielający” się na chwilę w daną osobę
nie korzysta raczej z jej zmysłów, wszyscy pamiętamy scenę w Angels and Ministers of Grace, kiedy to
Manny po raz pierwszy poczuł zapach brutalnej i nagłej śmierci i wiemy, czym
się to skończyło. Jednak tak naprawdę Manny nie potrzebuje ludzi, by ukazać się
danej osobie, niejednokrotnie pokazuje się Johnowi bez wcielania się w cudze
ciało, więc tak naprawdę niewiadomo, dlaczego to robi. Często jego ujawnieniu
się towarzyszy zatrzymanie czasu, ot, istnieje pomiędzy jednym a drugim
mrugnięciem. Nie wiemy dokładnie, jakie jest zadanie aniołów oprócz
zasugerowanego stania na straży ludzkości oraz zabierania dusz do Niebios. Zresztą,
nie tylko do Niebios. W odcinku Blessed
are the Damned spotykamy bowiem upadłą anielicę, Imogen, której zadaniem
jest odstawianie grzeszników do Piekła. Jej pojawienie się dostarcza nam trochę
informacji odnośnie aniołów w serii i tak dowiadujemy się również tego, że
jakiekolwiek uszkodzenie skrzydeł anioła powoduje jego natychmiastowe przejście
w stan widzialny w świecie śmiertelników i jeśli uszkodzenie nie zostanie
naprawione, anioł po prostu przestaje istnieć. Jako że, w przeciwieństwie do
ludzi, duszy nie posiada, nie czeka go nic po śmierci. Jest to zapewne jeden z
powodów, dla którego anioły zazdroszczą ludziom, czasami wręcz ich nienawidząc,
ponieważ ludzie mają duszę, a co ważniejsze – wolną wolę i piękny świat oddany
do dyspozycji. Anioł ma jedynie wykonywać swoje polecenia. Jednak jeśli się
sprzeciwi lub wystąpi przeciwko doskonałemu Bożemu stworzeniu – człowiekowi –
zostanie wygnany, zostanie jednym z Upadłych. To właśnie przydarzyło się
Imogen, która zabiła człowieka. Przy okazji starcia z anielicą zostajemy też
zapoznani z jedną z metod na zakończenie egzystencji skrzydlatego – wyrwaniem
mu serca. Dodatkowymi informacjami wyciągniętymi z tego odcinka jest klasyczna
mowa aniołów – porozumiewają się po enochiańsku oraz dosyć przerażająca wizja,
co dzieje się, jeśli magią anielską włada osoba niegodna – osoby podlegające
jej wpływowi przemieniają się w ghoule, co jest jednak odwracalne, jeśli stan
rzeczy wróci do naturalnego porządku.
Przemiana Imogen to chyba mój najukochańszy "anielski" moment w "Constantine". A nie, przepraszam, jest jeszcze Manny, odprowadzający udręczoną duszę do Nieba.
Anioły supernaturalowe nie mają
takiego szczęścia jeśli chodzi o manifestowanie się na Ziemi. Owszem, mogą
przemówić do śmiertelników swym głosem czy nawet się im ukazać w swojej
naturalnej formie, jednak kończy się to dosyć nieciekawie. Tylko specjalne
jednostki mogą tę mowę i wizję wytrzymać, a nawet zrozumieć - są to ich
naczynia (ang. vessels),
predestynowane rodzinnie do zostania nosicielem anioła. Poza tym, istotna jest
zgoda takiego delikwenta, bez niej nie można nawet marzyć o potencjalnym
wcieleniu się. W ciele ludzkim dysponują jego zmysłami, jednak nie przejawiają
(zazwyczaj!) normalnych potrzeb fizjologicznych. Podróżują, przenosząc się z
miejsca na miejsce, a także w czasie, do tego jednak potrzebne są im skrzydła i
dlatego od finału sezonu 8 widujemy anioły w limuzynach, a Castiela w
Pimpmobilu. Aniołowie w świecie Winchesterów również porozumiewają się po
enochiańsku, co słyszymy jednak głównie podczas rzucania zaklęć, wspomina o tym
również Ash w Dark Side of the Moon.
Są wojownikami, wiernymi wypełniaczami woli Boskiej czy też raczej rozkazów, bo
w pewnym momencie przekonujemy się, że wola archanielska, a archaniołowie
stanowią przywódców niebiańskich, niekoniecznie jest nieskażona pychą, nudą czy
wręcz tęsknotą do Stworzyciela. Prawie zawsze zresztą nieobecnego, ciekawa
jestem, jak będzie z tym w Constantine. Przejawy
samodzielnego myślenia i działania są zdecydowanie ukrócane, wręcz karane
więzieniem i torturami (jak w przypadku Anny czy Casa w finale czwartego
sezonu). Jakby na to nie patrzeć, wybitnie patologiczna to rodzina, w dodatku
nienauczona myśleć i bezradna jak Tygrysek we mgle bez dowódcy, nic zatem
dziwnego że archanioł Gabriel dał nogę na Ziemię i w przebraniu pogańskiego
bóstwa funkcjonował przez dobre kilkaset lat.
Klasyka.
Zosia mi już kiedyś zapowiedziała, że za łamanie ludziom serca tym fragmentem będę się nudzić przez wieczność w Niebiesiech. Przeżyję. Natomiast tej śmierci już niekoniecznie... W dodatku - jeśli widać było skrzydła anielskie, już wiemy, że anioł zszedł nam był na zawsze.
Regularnie w obu światach zdarzają
się nawiedzenia, często w obu przypadkach rozwiązaniem jest „Posól i spal”. Bohaterowie obu seriali
natykają się dosyć często na postaci z legend miejskich czy podań ludowych.
Oczywiście, nie będziemy tutaj wymieniać wszystkiego, z czym w ciągu 10 wszak
lat spotkali się Sam i Dean, ponieważ w ich przypadku to niemal chleb codzienny
– czy to strzyga, czy to wróżki, lamie, leprechauny, Krwawa Mary, Hookman –
bracia zawsze znajdą na to sposób i to sprawia, że człowiek pożąda ich
obecności w kiepskich horrorach klasy Z. Constantine
to zaledwie 13 odcinków, ale dostaliśmy już chociażby Znikającego Autostopowicza
czy swoistą wersję Kuchisake-onna, zjawy rodem z Japonii, której
charakterystyczną cechą jest rozorana w okolicach ust twarz, maseczka chroniąca
przez zarazkami i pytanie „Am I pretty?”
Jednym z lepszych odcinków był ten z Coblynau, przypominającymi legendarnych
pukaczy stworzeniami stukaniem w ściany ostrzegającymi górników przed
niebezpieczeństwem.
Oczywiście, mamy całe mnóstwo nawiązań
do constantinowego starszego brata nieco bardziej bezpośrednich. Są to sceny,
zdania czy elementy wywołujące uśmiech na twarzy każdego fana obu serii i choć
niektóre podyktowane są oczywiście wspólnym pochodzeniem kulturowym i
miejscowieniem w literaturze – jak chociaż Pieczęć Salomona, tak część aż
zachęca do zastanawiania się, co będzie dalej, jeśli Constantine zostanie przedłużony. Rage of Caliban przywołuje wspomnienie spnowego Pilota i Mary Winchester na suficie w
sypialni młodszego syna. I tutaj, choć dla odmiany ojciec, został przez
demoniczne moce niemalże przyszpilony do sufitu. W tym samym odcinku finałowa
rozgrywka ma miejsce w Domu Strachów, a wędrówka Johna od jednego sztucznego
upiora do następnego przypomina szalony taniec braci Winchesterów w Everybody Loves a Clown. Niewidzialny
magazyn, będący własnością Felixa Fausta, nieodmiennie kojarzy się z
posiadłością Cuthberta Sinclaira. Nie bez przyczyny zapewne również Papa
Midnite pojawia się w pewnym momencie ze strzelbą Winchestera w dłoni i
oznajmia „It’s a Wichester. Never misses.
Forged by the old mystic in the West”, a na wspomnianym już zdjęciu
promocyjnym ostatniego odcinka pierwszego sezonu John Constantine zamierza
walczyć z wrażymi piekielnymi siłami przy pomocy podobnej broni palnej. I,
jakkolwiek to już oczywiście nie jest nawiązanie, a zaledwie podkreślenie pochodzenia
danej postaci, u mnie – zdeklarowanej fance niejakiego Crowleya - każdorazowe
użycie przez egzorcystę soczystego „Bollocks”
przywołuje wielki uśmiech na twarzy.
Źródełko: Tumblr.
Oba seriale to już klasyka, choć z odrobinę innych względów.
Constantine to rewelacyjna adaptacja
naprawdę znakomitego komiksu, Supernatural
doczekał się już 10 sezonów, 11 w drodze i jest jednym ze zdecydowanych
„must see” dla osób lubiących tego typu opowieści o nietuzinkowych bohaterach,
broniących ludzkości przed nadnaturalnymi zagrożeniami. Oba seriale są
wyjątkowo miodne, dobrze napisane i choć pewne rzeczy traktują inaczej,
zakorzenione są w tej samej odwiecznej potrzebie człowieka: by ochronić się
przed tym, co czyha na nas w mroku. A są to nie tylko siły Ciemności i bardzo
podoba mi się to, że taka tendencja pojawia się coraz częściej w urban fantasy.
***
Tekst powstał na zamówienie portalu Pulpozaur.pl i tam też był opublikowany wcześniej :) całe dwa dni temu :)
Czytałam już wcześniej na Pulpozaurze, bardzo ciekawy tekst. ^^ Zgadzam się w większości, oglądając Constantine'a sporo razy miałam całe mnóstwo skojarzeń z Supernaturalem, w sumie podobnie było ze Sleepy Hollow. Widziałaś, tak bajdełej? Głupie strasznie, ale bardzo sympatyczne.
OdpowiedzUsuńNie widziałam "Sleepy Hollow", jakoś nie leży mi koncept, ale pewnie się w końcu zabiorę :) Jak dla mnie, "Sleepy Hollow" jest tylko jeden - z Johnny'm Deppem :D
UsuńMi się sceny anielskie w Konstasiu bardzo podobały, zwłaszcza ta dyskusja o świecie fizycznym, którego anioły nie mogą dotykać. I jak bardzo tego pragną. Ja się zastanawiam poważnie, kim jest Manny, pewnie okaże się, że to zdrobnienie, bo się Johnowi nie chciało wymawiać całego imienia ;).
OdpowiedzUsuńSPNowe anioły w swoich pierwszych sezonach były fajne (bardzo mi się podobał motyw z niewidocznymi skrzydłami), potem się zepsuły.
Też uwielbiam "Bollocks!" i każda postać, która nim rzuca ma u mnie plusa :D (patrz Konstaś, Crowley, Lestrade).
Na pewno zdrobnienie :) liczyłam na ujawnienie tego w finałowym odcinku tak w ogóle :)
UsuńSPNowe anioły były fajne, póki były badassami - od pewnego czasu to banda dzieciaków, pyskujących i przepychających się w piaskownicy :(
A jeden z najlepszych motywów to skrzydła wypalone po śmierci :)
He he, swoją drogą płaszcze/trencze/szynele na pierwszym planie to praktycznie podstawowy atrybut urban fantasy, szczególnie książkowej...
OdpowiedzUsuńwysmarowania się krwią i rytualnej nagości
Słyszysz te obracające się kółeczka zębate w głowach scenarzystów SPN? :) Że nie wspomnę o fandomie...
Osobiście wolę raczej, gdy SPN trzyma się raczej rekwizytorium i menażerii horroru niż fantasy - w moim odczuciu demony, anioły, duchy i wszystko co zębate (nie licząc lewiatanów aka Potforuf z Zembami :P ) wychodzą mocniej niż wiedźmy, magowie i faerie, z których co jedno, to bardziej kiczowate (Slumber Party, pojedynek magów w Man's Best Friends with Benefits, większość odcinka LARPowego... o Rowenie ani nie mówię). Tylko jednorożec był dobry. :)))
O, widzę, że "Constantine" ma wyższy budżet na skrzydła. To nie fair...
Winchesterowie uczą się wszystkiego od zera. Niby mają pewne doświadczenie, jednak tak naprawdę dowiadują się nowych rzeczy wraz z widzem.
Co mnie wnerwia, bo niby wychowani do fachu, a tu bez kapownika Tatkowego by zginęli po tygodniu, o egzorcyzmach w życiu nie słyszeli i dwóch sezonów potrzebują, żeby wpaść na myśl, że przyda się to wkuć na pamięć, a w trzecim sezonie wielkie odkrycie, że nie są jedynymi hunterami na świecie (mimo że później "od zawsze" znali Bobby'ego i Caleba, i kogo tam jeszcze).
Ja to interpretuję, że wszystkie demony skrzyżowań dymią na czerwono. Zastanawiałam się kiedyś, czy Azazel mógł być żółty. No i owszem, Lilith musiałaby być biała...
Poza tym, chyba wszystkie demony to ludzkie dusze? Lilith, Kain i inne najstarsze były po prostu pierwszymi (i zostały demonami bezpośrednio za sprawą Lucyfera), gdy większość pozostałych ma średnio po kilkaset lat (jak Crowley albo Ruby) i została zdemonizowana przez starsze demony.
zabił swojego brata, by uratował go przez Szatanem.
Wybacz, że wyjątkowo przyczepię się do literówki, ale w tym wypadku ta daje efekt, jakby to Abel miał ratować Kaina przed Szatanem. :)
Jest jeszcze Felix Castor :D choć moim zdaniem to klon Constantine'a, jako że Mike Carey... :) I Harry Dresden <3
UsuńSłyszę te zębatki i się szczerzę :D
Horror im po prostu zdecydowanie lepiej wychodzi. Albo może wolimy horror od fantasy? :) ja na pewno.
Mają zdecydowanie wyższy budżet na efekty specjalne. Niektóre są naprawde świetne.
No więc właśnie, niby znają, a nie znają... No ale siakoś to dojrzewanie, również jako łowca, trzeba pokazać. Zawsze przypomina mi się ten facet w "Crossroads Blues" - "You boys think you know something about something, but not goofer dust?"... I to zadziwienie Diabelską Pułapką... *wzdech* tutaj mogę ich jednak usprawiedliwić tym, że w sumie demony zaczęły się ewidentnie uaktywniać bliżej Apokalipsy, otwarcia bram piekielnych etc.
Ja nie jestem pewna tych wszystkich demonów rozdroży... Nie mogę sobie w tym momencie przypomnieć, czy widzieliśmy dym jednego z tych zwykłych... chyba nie.
Im dalej w las, tym więcej niewiadomych... dlaczego Azazel miał żółte oczy?? :)
Dziekuję za uwagę :D już poprawiłam :) staram się jak mogę, ale coś czasem mi umknie :D Swoją ścieżką, w Pulpozaurze przepuścili mi literówkę "Superanturalem" - no tak, ranty są tu powszechne :D
Constantine nie ma fletu, więc się nie liczy. :))) Oprócz Castora i Dresdena jeszcze Matthew Swift i paru innych. Ktoś nawet --> fanart <-- o tym machnął. :)
UsuńJak na dwóch młodych facetów, bywają strasznie staroświeccy i skostniali. Jak się na czymś zafiksują, to do widzenia. Odkąd mają nóż na demony, przestali używać czegokolwiek innego. A wydawałoby się, że z definicji słabszy hunter powinien wygrywać z silniejszymi potworami właśnie pomyślunkiem? Gdzie te czasy, kiedy potrafili nagrać egzorcyzm i nosić przy sobie, puścić nagranie przez radiowęzeł, poświęcić wodę w kiblu... Tu i ówdzie ludzie dawno wypisują listę podpowiedzi (skoro sami już na to za tępi) - pistolety na wodę, zwijane dywaniki z wymalowanymi pułapkami, żelazne pierścienie (lepiej kastety :), hula hop wypełnione solą... Zdaje się, że to ostatnie ktoś powiedział na ostatnim konwencie... KLIK *standing owation* :D
Nie, z rozdrożowych tylko Crowley dymił jak dotąd, jestem na 99% pewna.
dlaczego Azazel miał żółte oczy?? :)
A licho go wie... Znaczy, z początku był najvillainowiejszym villainem, więc musiał być speshul. A potem Lilith też musiała być, tylko bardziej. A potem im się skończyły kolory. :D
w Pulpozaurze przepuścili mi literówkę "Superanturalem" - no tak, ranty są tu powszechne :D
To nie literówka. W drugiej dziesiątce sezonów to będzie oficjalna nazwa, na razie top secret. Będziemy pamiętać, że ujawniłaś to pierwsza! :D
Fanart piękny :) Och, John Taylor <3 urzekła mnie w ogóle ta seria, choć nie sądziłam :) jestem w połowie i sobie dawkuję, by nie przelecieć przez to jak przez Harry'ego Dresdena.
UsuńJakaś resztka przytomności się jeszcze w ich kołacze, kojarzysz ten egzorcyzm puszczony przez Sama z komórki w "Mother's Little Helper", ale ogólnie to mam ochotę się pochlastać. A te anielskie ostrza, które nagle mają wszyscy w dużych ilościach?
Holy Mother of Hell, te bioderka :D A ja jestem Jared!Girl :D
Na liście mamy jeszcze Alastaira i Samhaina. Jakkolwiek Alastair był rzeczywiście wyjątkowy, naczelny oprawca Piekieł, to Samhain... Bitch, please. Rozumiem, jedna z Pieczęci :D ale białe oczka?
O cholera, wygadałam się!
Nie interesowałam się wcześniej "Constantinem", ale teraz pędzę go obejrzeć :)
OdpowiedzUsuńJa uwielbiam wątek magii, wiedźm i też mam nadzieję, że będzie go więcej w SPN. Zgodzę się jednak, że dotychczas takie odcinki wychodziły tak sobie, ale zawsze to poszerzenie SPNowego świata : D
Karmena
Do oglądania "Constantine'a" biegiem marsz - jest świetny!!!
UsuńTeż lubię wątek wiedźm, ale niech on nie będzie jedynie Roweną :D