Trochę mi zeszło, ale przez to, że chwilowo mamy malutki
kolejny hellatusik, nadgonię w terminie regularnej recenzji. Z góry
przepraszam, ale Pyrkon i życie to jednak czasami combos niespotykany i piękne
plany biorą w łeb.
Dostaliśmy wreszcie odcinek poświęcony głównemu wątkowi i
przyznam szczerze, że na niego czekałam. Nie lubię bowiem tego, co Carver od
pewnego czasu uskutecznia – MOTW, MOTW, MOTW, a potem na sam koniec bardzo
przyspieszamy wątek główny. Sezon 11, nie najgorszy jeśli chodzi o to, co
dzieje się na pierwszym planie, zwłaszcza w porównaniu z 10, międli dwa główne
wątki, które zdecydowanie wymagają więcej niż tylko finałowego wykończenia
głównego villaina. Naprawdę nie chciałabym, by nagle Ciemność i Lucyfer zostali
załatwieni w piętnaście minut. To naprawdę nie jest poziom lewiatanów. Tak więc
czekałam, czekałam i… się rozczarowałam.
Trzeba przyznać, że "best friend" Roweny jest nieco lepiej dobrana niż w przypadku jej syna.
Przede wszystkim – Rowena! Pierwszy raz podczas oglądania
SPNa zdarzyło mi się premierowy odcinek przerwać, przejść się dla ukojenia
nerwów i wrócić po pomyciu garów – to bardzo pomaga ochłonąć. Taka byłam
zadowolona, że ją diabli wzięli, a tu niespodzianka! Powraca. Zgrzytam zębami
niemożebnie, bo nie jest to coś, co mnie cieszy. Kupuję jednak jej
zabezpieczenie, bo sama zadawałam pytanie, jakim cudem tak naiwna wiedźma przetrwałaby
stulecia… Aż mi się cudowna seria o rodzinie Droodów i Molly Metcalf
przypomina. Nie zmienia to faktu, że Rowena jest po prostu rozwiązaniem „Deus
ex machina”, jako że oczywiście tylko ona może zastawić pułapkę na Lucusia. Chciałabym
nieśmiało przypomnieć, że w Piekle nadal biega sobie pewien chomiczek, który
był dawną przeciwniczką Roweny i zapewne posiada potęgę co najmniej równą jej. Jak zwykle
zapomniany element, a wielka szkoda, bo Wielki Kowen mógłby być naprawdę dobrym
rozwiązaniem.
Dalej – Ciemność. Amara dochodzi do siebie dzięki magii
wiedźmy i daje próbkę swoich możliwości. Znowu. I znowu tak naprawdę nic to nie
robi. Owszem, daje popis, zaciemnia na chwilę niebo i… to wszystko. Pamiętacie
te zombie na początku sezonu? No tak, ja też ledwo ledwo. A tak marudziłam, ze
nie chcę zombie apokalipsy w Supernaturalu!
Ale przynajmniej coś by się, do diabła, działo! Tymczasem ciocia Amara i
siostrzyczka Amara będzie znowu próbowała apelować do Boga, tym razem używając
jego niegdyś ukochanego anioła. Powodzenia życzę.
Drugi raz Rowena, bo bardzo mi się to ujęcie podoba.
Drażni mnie to, mówiąc szczerze, bo doszliśmy do momentu, w
którym pewnym rozwiązaniem byłoby pozbycie się Lucka, a przez to i Castiela,
który naprawdę już przeżył swój najlepszy czas w serialu. Dosyć naturalną reakcją
Ciemności powinno być rozwalenie archanioła na małe kawałeczki, miałaby na tyle
mocy – wszyscy pamiętamy, kto zabił Rafała – Cas napchany duszami z Czyśćca. Zwłaszcza
w kontekście tego, o czym później wspomina – że zaufała mu już raz, teraz nie
zamierza. Oczywiście, zamiast go zabić jak bogowie przykazali, w końcu tak
powinna wywrzeć zemstę na bracie, będzie go torturować. Bitch, please.
Castiel przecież będzie się musiał przebudzić. Na razie
siedzi sobie w wyimaginowanej kuchni Bunkra i ogląda kreskówki czy inne stare
seriale. Nawet na Deanie mu
nie zależy. Acha. Czyli dzieje się dokładnie to, co przez kilka
ostatnich sezonów – Cas jest totalnie i absolutnie zbędny. Ale nie wiadomo, jak
zareagowaliby fani, więc do diabła z jakimkolwiek napięciem, głównej czwórki
nie zabijamy. Wszyscy inni, czemu nie… Bogini, gdzie ten serial, w którym NIKT
poza Winchesterami nie był bezpieczny?
O, to moja mina przy tym odcinku!!!
I tak, wiem, nikt nie umiera w Supernaturalu naprawdę, przynajmniej dopóki nie zobaczymy
anielskich skrzydeł wypalonych na ziemi lub błysku w oczach demona po
potraktowaniu go nożem Ruby. Niemniej, są postaci, którym się naprawdę należy.
Są też takie, które powrócić nie powinny. Ze spoilerów wiemy, że pojawi się Wielki
Nieobecny, ale to ma sens, jego nikt przy okazji nie zaciukał. Boję się jednak
tego, że pojawić się może też i kto inny, zważywszy ostatnie ożywienie fanów
wobec wypowiedzi na Twitterze: Gabryś. I tak, kiedyś bym się ucieszyła, teraz
byłby to naprawdę jeden z ostatnich gwoździ do trumny: on się poświęcił dla
ludzkości, nie negujmy tego. Ale pisałam już na ten temat, więc może nie będę
się powtarzać. Powiem tylko, że nieco przeraziła mnie uwaga, że archanioł
wygnany przez Pana nie da rady wykorzystać jego mocy… Bo w podtekście niemal
usłyszałam sugestię, że inny może może… Jasne, w Klatce jest jeszcze Michał,
znowu mamy w łapie Rowenę… kto wie?
Winchesterowie zachowują się jak zwykle: czekają na to, aż
ktoś im poda pomocną dłoń (Boga) i nawet jeśli czują, że coś nie ma sensu, idą
na to, znowu ufając komuś, komu nie powinni. Zastanawiają mnie tylko słowa
Deana o nowym ciele dla Lucyfera… Jakoś nie zauważyłam, by miał kogoś pod ręką
poza… jego bratem. Już raz udało mu się podstępem skłonił Sama do przyjęcia
anioła, czyżby szykował się dubelek? A może liczył na to, że jako goła Łaska
(dzięki bogom za polskie znaki) Lucyfer nie będzie specjalnie groźny? Nie
rozumiem.
Wspólnicy zbrodni. Ooo, po raz trzeci pojawia się Rowena. Coś jest nie tak.
Tak samo jak w sumie nie rozumiem Lucyfera, bo te jego
odwiedziny w Niebie były jakieś takie… bez ikry. To w końcu chce zwerbować te
anioły czy nie? Owszem, wszyscy wiedzą, że jest groźny, że jednym ruchem może
ich zdezintegrować, ale właściwie dlaczego mieliby za nim pójść? Jedyne, co im
daje, to słowa, słowa, słowa… Mam
wrażenie, że ta cała scena była li i jedynie po to, by zapełnić czas w odcinku.
Zresztą, podobnie jak dyskusja o niczym między Crowley’em a
Winchesterami. Dyskusja, w której moje nadzieje odnośnie Króla Piekieł legły
sobie radośnie w gruzach. Liczyłam na naprawdę sensowny plan, z jakim by
przyszedł. Tymczasem Crowley wali na oślep, jest zaślepiony żądzą zemsty za
doznane upokorzenia i nawet się nie zastanawia, co robi. Dlaczego? Och dlaczego? A przepraszam,
odpowiedź padła: “I don’t have to
reasonable. I am the King.” Dziękuję, nie mam więcej pytań. Drogi
Jeremy, tym, co czyniło Crowleya wyjątkowym, była jego unikalna jak na czarne
charaktery w tym serial umiejętność myślenia! Rozsądnego myślenia! Tymczasem
dostajemy rozhisteryzowanego watażkę, który przypomina mi Crowleya tylko i
wyłącznie vesselem. Nie należy się zatem dziwić temu, że widok lania
spuszczanego Crowleyowi przez Lucyfera sprawił, że zaledwie wzruszyłam
ramionami i napawałam się Markiem Pellegrino. Coś poszło bardzo bardzo źle.
To się jeszcze ponapawam!
Nie wiem, dałoby się ten odcinek rozegrać zupełnie inaczej,
bez bezsensownych fillerów i scen nic niewnoszących. Nie rujnując mitologii już
całkiem. Czego się jednak spodziewałam, skoro scenarzystami byli Brad Bucker i
Eugenie Ross-Leming? Oni naprawdę powinni się już nauczyć, że przypadkowy zestaw
scen nie tworzy dobrej opowieści!
Supernatural 11x18 Hell’s Angel, scen. B. Buckner, E. Ross-Leming,
reż. P. Sgriccia, wyst. J. Padalecki, J. Ackles, M. Collins, M. Sheppard i
inni.
"Nawet na Deanie mu nie zależy. Acha. Czyli dzieje się dokładnie to, co przez kilka ostatnich sezonów – Cas jest totalnie i absolutnie zbędny."
OdpowiedzUsuńI tak, i nie. Jak będę się upierać, że wątek Casa najlepiej (zarówno ze względów fabularnych, jak i czysto fanowskich) było zamknąć na etapie Czyścica, tak patrząc na ten odcinek stwierdziłam, że przy całym zmarnowaniu potencjału WRESZCIE pojawia się jakaś klamra spinająca wątek Castiela z sezonów 8-11, w tym kompletnie bezsensowną dziesiątkę. A tą klamrą jest depresja - albo to, co anioł może mieć zamiast depresji. Castiel ma dość, tak po prostu; walka z Rafałem, Godstiel, Lewiatany, Naomi, Metatron, utrata łaski, uroki i przemarsze wojsk - no nie wytrzymał chłop i szczerze mówiąc jestem za to w pewnym sensie wdzięczna scenarzystom, bo chociaż jedna z postaci w tym serialu zdaje się odczuwać długofalowe skutki bycia pod nieustanną presją (nie, robienie smutnych min w Impali się nie liczy). I dlatego scena w niby-bunkrze, gdzie Cas reaguje na wszystko kompletną obojętnością (przypominam, mówimy o facecie, który przez X lat wychodził z siebie, żeby dogodzić Deanowi) do mnie przemawia - bo pokazuje, że jak się człowiek złamie psychicznie, to wszystkie priorytety i sytuacje kryzysowe idą do kosza.
Teraz pozostaje tylko zobaczyć, co z tym zrobią scenarzyści - biorąc pod uwagę zwyczajową radosną twórczość spod znaku "dopiszę, co mi się podoba, nie patrząc na to, co zrobili koledzy" nie zdziwiłabym się, gdybym w kolejnym odcinku Castiel magicznie powrócił do psychicznej równowagi i podjął lekcje tańca brzucha.
Zgadzam się Maryboo. Depresja Castiela byłaby super wątkiem. Choć niestety węszę tu duuuużo Destiela.
UsuńŻelek
Święte słowa! Gdyby to było przedstawione w ten sposób, mogłoby to stworzyć naprawdę ciekawy wątek... i kupiłabym to całkowicie. W tej formie się jednak zupełnie nie sprawdza... :(
Usuń" Nie należy się zatem dziwić temu, że widok lania spuszczanego Crowleyowi przez Lucyfera sprawił, że zaledwie wzruszyłam ramionami i napawałam się Markiem Pellegrino. Coś poszło bardzo bardzo źle." coś poszło bardzo bardzo źle...
OdpowiedzUsuńOj bardzo bardzo.
UsuńPo pierwsze Rowena!Nieeeee!!!!Tu mnie zaskoczyli..Po drugie Lucyfer tak sobie wchodzi do nieba,jak do siebie..A w ogóle to zawsze mógł,ale się wstydził..Czy może,bo Castiel mógł?I te anioły jakieś niemrawe..Stadko takie..
OdpowiedzUsuńNa Castiela - mojego ulubionego- to już patrzeć nie mogę... No,opadają ręce.
Chomik
Anioły to stado baranów i bardzo tęsknię do sezonu czwartego, kiedy były przedstawiane jako potężne i nie cofające się przed niczym.
UsuńI masz rację - co, nagle Lucuś wchodzi do tego Nieba ot tak?
No, taki bezjajeczny ten odcinek, pozostawiający w obojętności.
OdpowiedzUsuńAnioły nudne jak zwykle, zapomniałam o nich zaraz po obejrzeniu odcinka do końca.
Cas - ok, jego depresja mi nie przeszkadza. Ale przeszkadza mi sama jego obecność, jest tak żałośnie zbędny.
Rowena - nie lubię, ale rozumiem, że tak potężna wiedźma musiała się zabezpieczać. Ale i tak mam wrażenie, że jest ona po to, żeby ułatwić życie scenarzystom - tu Lucka wywoła, tu go uwolni, tam uwięzi, wszystko potrafi, jak trzeba : /
Dean był koszmarny z tym marudzeniem "Ale Caaaas, ratujmy Caaasa". Boru, jak mnie wszystko związane z Casem wkurza.
Crowley bez szału, rozumiem jego złość na Lucka, no ale chyba nie liczył na współczucie od Winchesterów?
Wydawało mi się, że Dean był gotowy zaoferować Luckowi siebie jako vessela.
Rowena myślała, że przechytrzy Ciemność? Rany. W sumie to z nią Amara powinna czuć więź, to Rowena ją uwolniła. Nawiasem, o więzi Deam/Amara jakoś nic nie słychać. Nie lubię tego wątku, ale zgadza się, że ostatnio główny wątek za bardzo poszedł w odstawkę i dziwnie to wygląda.
Mogliby raczej dać sobie spokój ze sztucznymi villainami i skupić się na tylko na polowaniach :)
Karmena
Bo więź "Amara-Dean" pojawi się z odwłoka w finale, by Dean mógł zrobić za ofiarę...
UsuńDepresja Castiela jest akurat najnormalniejszą rzeczą w serialu. Aż dziw, że bracia nie mają żadnego PTSD. Ale racją jest, że od 8 sezonu na Castiela patrzeć się nie da. A to przecież moja ulubiona postać! Cos jest nie tak.
OdpowiedzUsuńWątek Castiela naprawić w bardzo prosty sposób. Scenarzyści muszą zatopić pewien ship. Tak, mówię o Destielu. Cas był cudownym badassem, lekko socially awkward, ale walczył i był potężny. Tymczasem od siódmego sezonu anioły sprawiają Winchesterom mniejsze problemy niż rozprawienie się z kilkoma wampirami. Bo dzięki Castielowi nieco nam spowszedniały. A niestety, skoro scenarzyści mimo wszystką bardzo liczą się z fandomem, to mamy najprostszy w świecie schemat seme i uke. I to nasz aniołek został biednym ukesiem. Bo napisanie fanfiku o dwóch meskich mężczyznach jest trudniejsze niż o mężczyźnie i małym biednym aniołku, przygarniającym wszystkie kotki, pszczólki i mylącym kakao z mąką.
A wiecie jak można zniszczyć niekanoniczny ship?
Wersja 1.
Castiel mógłby zostać głównym złym 12 sezonu. Jakie to byłoby piękne! No wyobraźcie sobie. I tak, kibicowałabym mu. Ale musiałby być naprawdę zły, z własnej woli próbować zabić Winchesterów. I nie z powodu żadnych klątw etc. Nie wiem jak, ale to nie jest taki głupi pomysł. Gorzej od sezonu 10 być nie może. Może chłopcy zrobiliby coś mocno związanego z jego rodzinką i w końcu by się przebudził.
Wersja 2.
Ktoś w jakimś odcinku MOTW rzucił na Casa/chłopców jakieś zaklęcie. Żeby je zdjąć anioł musi pocałować dowolnego z chłopców. W sensie, że on sam ma sobie wybrać. I wybiera Sama. Proste.
Żelek
Oddajcie mi Castiela;-;
Żelku najdroższy, to wszystko brzmi jak doskonały plan, tyle że wersję 1 już przerabialiśmy - w finale sezonu 6. I wszyscy wiemy, jak się skończyło - na niczym :( a wielka szkoda. A chciałabym - podobnie jak Ty - zobaczyć Casa ponownie jako potężnego, bezlitosnego anioła.
UsuńWersja 2 brzmi jak wstęp do kolejnego dramatu i rozłamu między braćmi :D
Długo się zbierałam do tego odcinka, ale wreszcie go obejrzałam. Przez pierwszą połowę kręciłam z niedowierzaniem głową. Druga połowa...chyba się przyzwyczaiłam do tego absurdu i nawet wkręciłam się w finałową akcję (przez chwilę myślałam, że ni stąd ni zowąd Lucek naprawdę pokona Ciemność i wielki "groźny" wątek zakończy się przed finałem - to byłoby dopełnienie absurdów!). W sumie może przesadzam z tym absurdem... Choć pewnie anioły z 4 sezonu widząc ten odcinek użyłyby dokładnie tego słowa, gdyby zobaczyły swoich braci i siostry z tego odcinka. CO się do jasnej Anielki stało z aniołami w tym serialu? Odkąd odebrano im skrzydła, ich godność też bezpowrotnie zniknęła. Damn you, Metatron (albo Carver)! No po prostu mam ochotę sobie puścić 4 sezon i pooglądać przecudownie badassowych skrzydlatych.
OdpowiedzUsuńJeszcze jedna refleksja mnie naszła - po raz kolejny odczułam oglądając SPN, jak bardzo brakuje mi postaci drugoplanowych. I nie mówię tu o Casie i Crowleyu. Tylko o osobach takich jak Bobby, Ellen, Jo, Charlie... Winchesterowie ze wszystkim mierzą się teraz sami. Kiedy chłopaki musieli poprosić o pomoc innych łowców, Bobbiego itp. wiedzieliśmy, że deal jest duży - tak, jak było z Apokalipsą. Dziś Sam i Dean radzą sobie ze wszystkim we dwójkę (i znów - nie liczę Casa i Crowleya, bo oni są raczej źródłem kłopotów niż pomocą). A co to oznacza dla widza? A no poziom napięcia, poczucie wagi problemu jest w sumie takie samo dla Ciemności, jak i zwykłego ducha, czy wilkołaka. Smutno mi.
Jak pojawił się wątek rogu, to od razu sobie pomyślałam o Gabrielu (on wg. Apokalipsy ma dąć w róg ogłaszając koniec świata), więc go nawet wypatrywałam. Straciłam już nadzieję, że twórcy zostawią jego wątek w spokoju (tak wspaniale zakończony w 5 sezonie!) - mam wrażenie, że z SPN robi się taki trochę fan-service. No i przecież, zaproszenie starej ekipy jest prostsze niż wymyślenie czegoś nowego i oryginalnego. A Bóg? Jak nie pojawi się teraz, to już nigdy nie będzie potrzebny. Ja tam liczę na Boga;)
Na plus - Mark Pellegrino. Nie spodziewałam się!
Ogólnie - kocham SPN, ale proszę twórców - nie spieprzcie tego, no!
Wiesz, ja bym się naprawdę nie zdziwiła, gdyby Lucek pokonał Ciemność przed finałem, bo w sumie podobną sytuację już mieliśmy. "Mommy Dearest" w szóstym sezonie i Eve, kreowana na Bógwijakie zagrożenie, nagle pokonana ot tak. Jasne, prawdziwym badassem byli Cas i Crowley, ale do dziś pamiętam moje zdziwienie. I radość, bo Crowley wtedy wrócił...
UsuńAnioły... nie, mnie brak siły na anioły. Tamte badassy plus totalnie badassowe demony (Alastair, anyone?) tworzyły niesamowity klimat. A teraz? Nawet jak się jakiś trafi, to Winchesterowie robią mu kęsim... Bo są już tak wylewelowani, że nie da się inaczej :( przypomina mi to sytuację, kiedy graliśmy w Deadlands i w pewnym momencie jedna postać miała już takie statsy, że zostało jej tylko kule oczami odbijać... daliśmy sobie spokój, choć fajnie było, ale to było trochę bez sensu.
Winchesterowie przestali funkcjonować w jakiejkolwiek społeczności... Masz rację - po co wymyślać nowe interesujące postaci i rozwiązania, skoro fani docenią stare... Ech...
Też kocham SPN, ale scenarzyści robią, co mogą, by mi tę miłość obrzydzić...