Będzie to post pisany na szybko i na dużym wkurzu. Właśnie
obejrzałam najnowszy odcinek i jakkolwiek chciałam do recenzji usiąść na zimno
i przemyślawszy, nad pewną kwestią do porządku dziennego tak łatwo nie przejdę.
Zapewne domyślacie się, o co chodzi. Oczywiście, o przejęcie tronu w Piekle
przez Crowleya.
Cały czas konsekwentnie przedstawiano to jako część
Wielkiego Planu Crowleya, Wielkiego Manipulatora, który postawił wszystko na
jedną kartę i sprzymierzył się z Winchesterami, by pokonać Lucyfera. Wprawdzie
w Abandon All Hope… mówi, że chodzi o
plan wykończenia wszystkich demonów przez Syna Jutrzenki, jednak patrząc na
wszystko, co dostaliśmy w sezonie szóstym, oczywistym staje się, że to li i
tylko Plan stanięcia na czele piekielnych zastępów. Zwłaszcza, że mieliśmy w
gruncie rzeczy całkiem nielicznych przeciwników, nawet jeśli całkiem uroczych –
jak chociażby Meg. Pewnie, demony nie szanowały Crowleya, ale zaakceptowały
jego przywództwo. Jasne, przy każdej nadarzającej okazji zmieniały fronty, jak
choćby w przypadku Abaddon, ale to już urok piekielnego społeczeństwa – nie spodziewam
się specjalnej lojalności po demonach… Crowley zaryzykował i wygrał. Część
tego, co czyniło jego postać naprawdę dobrze napisaną i unikalną.
Do tego odcinka. Dzisiaj dowiedziałam się, że Crowley został
Królem Piekła przez pieprzony przypadek. Tak. Przypadek. Tak naprawdę zamierzał
oddać koronę Ramielowi, Księciu Piekieł i straszliwie się zdziwił, że ten jej
nie chce. Jakby tam przyszedł Przypadkowy Demon Nr 6988, też dostałby tę fuchę,
co już zresztą widać po towarzyszce Crowleya. Crowley z wielką uciechą i chęcią
akceptuje. NIE zabijając demonicy, która zapewne z wielką radochą podzieli się
informacją, jak to Crowley nie został wcale namaszczony przez Księcia ze
względu na jakieś przymioty osobiste czy zasługi, ale tylko dlatego, że był pod
ręką.
Nie było żadnego Planu. Nie było konsekwencji.
Dziękuję wam, scenarzyści. Udławcie się.
Od kilku sezonów Crowley jest systematycznie upupiany –
najpierw uwięzienie w Bunkrze, potem uzależnienie od ludzkiej krwi, mamusia,
nadmierne oddanie Deanowi Winchesterowi… Desperackie łapanie się wszystkich
brzytew, by tylko utrzymać się na powierzchni. Pamiętacie, że niejeden raz
zastanawiałam się, co jeszcze mu się przydarzy, czy jeszcze kiedyś będzie taki,
jak niegdyś. No to się dowiedziałam.
Trafia mnie szlag. Chyba sobie włączę The Devil You Know. Na
„Lovers in league against Satan”
zawsze można liczyć.
Strasznie lipny pomysł : /
OdpowiedzUsuńA Meg była bardzo urocza, oj tak :)
Ramiel to dziwne imię dla osobnika z piekieł, imię brzmi niebiańsko przez tę końcówkę -iel, zresztą czytam teraz, że to anioł nadziei. W apokryfach to jeden z upadłych aniołów, ale w serialu stworzył go Lucyfer. Dziwne, chyba że Lucyfer uważał, że niebiańskie imię dla demona to dobry żart.
Książęta Piekieł? Hmm... W sumie, skoro byli już Rycerze... Choć trochę to zabawne, wydawało się, że Rycerze Piekieł to elita elit, a teraz okazuje się, że nie, że byli jeszcze ważniejsi xD Potem pewnie okaże się, że istnieje jakaś królewska dynastia.
Ponoć w odcinku było sporo nawiązań do dawniejszej mitologii serialu, co jest fajne, choć jak dla mnie, trochę za późno ^^
Karmena
Będą tutaj elyty elyt i co nie tylko, moja droga... tworzeni od tyłka strony, byleby pasowało.
OdpowiedzUsuńCo do imienia, uważaj - pozostali to Asmodeusz, Gorgona i Dagon - moja dusza fana Lovecrafta szaleje ze szczęścia. Acha, do Książąt Piekieł należał też Azazel, więc klucz jest w upadłych aniołach, choć nie do konca trzyma się to kupy - Gadreel, anyone?
Jest sporo przyjemnych nawiązań, ale jednocześnie są momenty taki jak ten i jeszcze myk z Lucyferem, który, mam nadzieję, wyjasnią później BARDZO, CHOLERA, SENSOWNIE.