czwartek, 22 marca 2018

Bazyliszek w Warszawie i inne pomysły


Jak pewnie wiecie, jestem przewodnikiem warszawskim i Warszawa to mój taki kolejny mały świr. Niewiele osób tak naprawdę rozumie zachwyt tym miastem, a przecież ma ono całe mnóstwo pięknych i unikalnych zakątków, które przetrwały walki II wojny światowej. Każdy z nich posiada swój niecodzienny klimat czy legendy – i nie mówię tu tylko o najbardziej turystycznie eksploatowanym Starym Mieście! Nic zatem dziwnego, że kiedy tylko mam okazję połączyć moje trzy pasje – fantastykę, książki i Warszawę – jestem szczęśliwa jak przysłowiowa świnka w deszczu. A wbrew pozorom, takiej lektury nie brakuje – zaczynając chociażby od Dziecka ciemności, na Dziewczynie z dzielnicy cudów kończąc.

Tym razem wybór mój padł na zbiór opowiadań Adama Podlewskiego, Wars i Sawa, poświęcony przygodom bardzo niestandardowych detektywów, świadczących usługi mocno paranormalne, Agnieszki i Zygmunta wraz z przyległościami.

Czy są takie dni, kiedy nie masz ochoty użerać się z praktykującym okultyzm sąsiadem? Masz dość duchów, hałasujących w piwnicy bloku lub magicznej klątwy martwego akumulatora na osiedlowym parkingu? Masz kłopot z żywiołakiem ziemi w metrze? Żona cię zdradza i czci pogańskie demony? A może twój sklep osiedlowy jest nawiedzony? Pomożemy, tanio i dyskretnie.

Nie da się ukryć, że po przeczytaniu takiej notki na okładce spodziewamy się treści mocno niesamowitych! I dostajemy, bo pomysły są naprawdę fenomenalne. Co powiecie na bazyliszka, którego wzrok przefiltrowany przez elektroniczny kanał komunikacji sprawi, że poczujecie się jak na ostrym haju? Niejednego zaskoczy również eremita w nadwiślańskich krzakach, w „poprzednim życiu” będący korpoludkiem, a obecnie walczący z pogańskim barachłem, rozpleniającym się na łasze rzecznej. Najbardziej jednak rozbawił mnie mhroczny plan wskrzeszenia III Rzeszy hrabiego Essen Und Trinken przy pomocy odpowiednio zmodyfikowanych krasnali ogrodowych… I nie zapominajmy tutaj również o ostatnich chwilach smoka Friednira!


Niestety, pomysłom zdecydowanie nie dorównuje wykonanie. Postaci są raczej lekko zarysowane, bo po przeczytaniu książki mogę je określić zaledwie kilkoma słowami, więcej po prostu czytelnikowi nie zostaje. Oczywiście Agnieszka jest studentką prawa, to zostało powtórzone chyba w każdym opowiadaniu, a na dodatek Czującą, czyli osobą wrażliwą na Nienazwane. Koncepcja sama w sobie ciekawa, bo świetnie czyta się o takich niezwykłych bohaterach, jeśli tylko nie są przesadzone – idealnym tego przykładem są dla mnie dwa pierwsze tomy Kuzynek Pilipiuka. No niestety, Agnieszka jest przesadzona. Nie sprecyzowano jej możliwości, w związku z czym interweniuje niemal w każdej paranormalnej sytuacji i w pewnym momencie zaczyna to być już po prostu męczące. O jej partnerze, Zygmuncie, mogę powiedzieć raptem trzy rzeczy – jest kompletną pierdołą, nadal wzdycha do swojej byłej dziewczyny, a na końcu książki wiąże się z nieśmiertelną egipską księżniczką. W sumie niewiele jak na jedną z dwóch pierwszoplanowych postaci tomu liczącego sobie ponad 300 stron. Dużo lepiej nakreślono wspomnianą egipską księżniczkę czy paranormalnego Chucka Norrisa a.k.a. Jurka „Smoka” Wawelskiego, który szczerze mnie bawi swoim prostym podejściem do życia – należy wszystko po prostu rozpirzyć w strzępy. Choć w przypadku tego drugiego co za dużo, to niezdrowo.

Męczyłam się jednak z tą książką również z innych powodów. Rozkręca się bardzo wolno, jeśli można tak powiedzieć o zbiorze opowiadań. Olbrzymią wadą pierwszych tekstów jest ich, nazwijmy to, skrótowość: zarysowanie akcji, początek akcji, szybki finał i właściwie nie do końca wiadomo, co się właściwie stało. Troszeczkę tak, jakby autor po prostu miał sam pomysł na temat przewodni opowiadania, gorzej z tym, jak przeprowadzić wszystko od początku do końca. Dopiero od połowy wszystko zaczyna mieć mniej więcej ręce i nogi, choć wtedy z kolei wszystko zaczyna mi przypominać Pilipiuka (zwłaszcza to włamanie do Muzeum Narodowego i przypadkowa naparzanka z bandziorami) – a przecież nie musiałoby, bo Podlewskiemu wyobraźni naprawdę nie brakuje.

Olbrzymim mankamentem Warsa i Sawy jest również korekta, a raczej jej brak. W stopce wprawdzie widnieje osoba za to odpowiedzialna, natomiast błędy się pojawiają i to takie, które zaznaczy każda wersja Worda. Mało tego, są i zdania ewidentnie niedokończone i to świadczy już po prostu o niechlujstwie. Nie wiem również, dlaczego ktoś uparł się przy używaniu słowa „detektywka”, bo jest ono wyjątkowo nieudane, przywodzące na myśl raczej czapkę niż kobietę-detektywa. Tak, to jedno z tych słów. Poniżej znajdziecie zresztą kilku moich faworytów i zrozumiecie, dlaczego w pewnych momentach naprawdę miałam ochotę rzucić tą książką o ścianę.






A przecież wcale nie musiałoby być źle. Pomysły są naprawdę wyborne i aż chciałoby się ich więcej, tylko że… podanych w odpowiedni sposób, rozbudowany, a nie tylko zarysowany. Osobiście odradzam też nagłą zmianę narracji z trzecioosobowej na pierwszoosobową, zwłaszcza jeśli bohater snujący opowieść nie pojawiał się specjalnie często w tekście. Takie niedopracowanie po prostu męczy, a wielka szkoda, bo historia agencji Agnieszki i Zygmunta mogłaby być naprawdę ciekawa od pierwszej strony i naprawdę nie trzeba do tego wielotomowej powieści, bo fantastycznie czyta się chociażby krótki bonus track, gdzie wszystko zamyka się na kilku stronach. Szkoda, naprawdę szkoda zmarnowanego w części książki potencjału.

Adam Podlewski, Wars i Sawa, wyd. Fantom, Warszawa 2017.

2 komentarze:

  1. Pomysł dobry! Może się jeszcze autor rozwinie!

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam jeszcze jedną jego powieść, uprzejmie doniosę, jak to wygląda :)

      Usuń