Dotychczas kiedy sięgałam po książki Marty Kisiel,
spodziewałam się doskonałej rozrywki, radosnych kwików śmiechu i ogólnie
lepszego „uczucia w duszy”. Takie są przecież i Dożywocie, i Siła niższa,
choć przecież lektura Nomen omen powinna przygotować mnie na coś innego.
Tamta historia, choć okraszona różnymi radującymi serducho odniesieniami nie
tylko do WoWa, ale i do
urozmaicających życie każdego polonisty wydań Biblioteki Narodowej, już nie
była taka zabawna. Nie zrozumcie mnie źle, nie twierdzę, że dwie pierwsze
pozycje to tylko rozrywka, bo i z nich można się wiele nauczyć (to się nazywa
doskonała literatura, uczyć bawiąc,
Krasicki byłby z Ałtorki szalenie dumny), ale mają nieco inny ciężar gatunkowy.
Historia sióstr Bolesnych, Salomei i Niedasia zahaczała już o ciężki okres w
historii Wrocławia oraz bardzo mroczne aspekty duszy człowieka i prowokowała
czytelnika do przemyślenia kilku rzeczy.
Nie inaczej jest w przypadku Toni. Bohaterki, kobiety z rodziny Sternów, Klara i jej dwie
bratanice: Eleonora i Dżusi (znana też jako Justyna) mają nie dość że dosyć
napiętą sytuację rodzinną, to jeszcze całkiem sporo problemów na co dzień. Posiadają
też specyficzny dar, mogą przeprowadzić zwykłych śmiertelników poprzez rzekę
czasu w przeszłość. Brzmi nieźle, prawda? Te wszystkie odkrycia, których można
w ten sposób dokonać… Białe plamy w historii, które można nagle wypełnić…
Naiwna jestem, nie? Bo oczywiście kolejną opcją są te wszystkie kosztowności,
które można odnaleźć. Dar można bowiem wykorzystać i w taki sposób i, jak łatwo
się domyślić, tak się staje. Rodzice Eleonory i Dżusi postanawiają zarobić na
życie, cofając się w przeszłość i odkrywając, gdzie znajdują się co lepsze
kąski pochowane przez uciekających Niemców. Złoto Wrocławia wszak tylko czeka na
tych, którzy je odnajdą.
I sobie jeszcze poczeka, bo nic nie jest takie proste,
a w drodze po skarb można spodziewać się i konkurentów, i uważających, że mają
władzę nad życiem lub śmiercią. Oprócz odkrycia, kto i dlaczego pozostawił
Sternów w przeszłości, kobiety muszą dojść do tego, kto sobie rości prawa do
tajemnicy prowadzącej do bogactwa. Nie będą jednak same, w sukurs przyjdzie im
nietypowy zegarmistrz Gerd, tajemniczy Ramzes, a także nasze stare znajome,
siostry Bolesne: Matylda i Jadwiga.
Tylko że podróż w przeszłość i zarazem teraźniejszość
to bagno, w którym bardzo łatwo utonąć. Nie mówię tu jednak o „naturalnych”
konsekwencjach nieudanej podróży w czasie, utknięcia w przeszłości, zatracenia
duszy i zniknięcia ciała. Nie, istnieje gorsza toń – chciwość. Nie zawsze
dotyczy ona jedynie złota, obrazów (Sandro cholernego Botticellego) i innych
kosztowności… Czasami chodzi o sam fakt, że można. Czasami chodzi o zazdrość. A
co gorsza, ta toń jest w nas, tylko czasami sobie nie zdajemy z tego sprawy… aż
do momentu, kiedy utoniemy.
Wiecie, co mi się najbardziej w tej książce podoba? To
że nie jest na siłę optymistyczna, nie jest też taka lekka, zaskakujące, biorąc
pod uwagę wspomniane już pozycje Ałtorki. W pewnym momencie człowiek zaczyna
się zastanawiać, co tak naprawdę określiłby w tym konkretnym przypadku jako
happy end i czy taki jest w ogóle możliwy. Odpowiedzi, których sobie udzieli,
czasami zaskakują, czasami przerażają.
Czy polecam? Jak najbardziej! Nie będzie to jednak li
i tylko rozrywka, ale lektura skłaniająca do rozmyślań. Dłuższych i nie zawsze
optymistycznych.
Marta Kisiel, Toń,
wydawnictwo Uroboros, Warszawa 2018.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz