Lubię eksperymenty.
Tak, zdaję sobie sprawę, że brzmi to jak początek narracji dzieła kina
fikanego, ale porzućcie swe zdrożne myśli! Jako eksperyment przedstawiono bowiem
antologię opowiadań napisanych przez grupę fantastycznych autorek, określanych
cudownie zadziornym mianem Hardej Hordy – nieformalnego grona wspierających się
wzajemnie polskich fantastek. W skład Hordy wchodzą Ewa Białołęcka, Agnieszka
Hałas, Anna Hrycyszyn, Aneta Jadowska, Aleksandra Janusz, Anna Kańtoch, Marta
Kisiel, Magdalena Kubasiewicz, Anna Nieznaj, Martyna Raduchowska, Milena
Wójtowicz i Aleksandra Zielińska. Nie znacie wszystkich nazwisk? Dobrze, ja też
się przyznam, że dwa pozostawały mi dotąd nieznane, ale uwielbiam próbować
wszystkiego, co nowe.
Co łączy te
dwanaście autorek i dwanaście opowiadań? Coś, co powszechnie zowią „kobiecym
punktem widzenia” i jest to zazwyczaj używane w znaczeniu paskudnie
pejoratywnym, choć doprawdy nie pojmuję, dlaczego. Bo inny? Bo kobiety zwracają
uwagę na kompletnie inne rzeczy niż mężczyźni? Po pierwsze, nie zawsze. Po
drugie, te rzeczy są bardziej „przyziemne”, naturalne, codzienne. Co zatem
sprawia, że gorsze, poza tym wzgardliwym tonem, jakim zazwyczaj wypowiada się
takie słowa? Ktoś powie, że mniej ciekawe… Codzienność bywa nieciekawa, to
prawda. Ale prawdziwą sztuką jest z niej uczynić coś magicznego, coś
niezwykłego, ubrać ją w fantastyczne realia. A naszym dwunastu autorkom się to
udaje, każdej w swoim stylu!
Teksty są inne,
ale oscylują wokół podobnej tematyki – chociażby końca świata, aczkolwiek
traktowanego zupełnie indywidualnie. Są wszak osobiste końce świata, są
katastroficzne końce świata, są końce świata na skalę lokalną. Każdy z nich
jest również opisany kompletnie inaczej, w zupełnie innym stylu. W opowiadaniu
Aleksandry Janusz to coś na kształt opowieści o codzienności, a przecież także
czyste SF. Bohaterka Ewy Białołęckiej przeżywa klasyczną apokalipsę zombie,
choć z punktu widzenia tak cudownie znajomego większości czytelników. Anna
Hrycyszyn nawiązuje do awanturniczych przygód, rozgrywających się jednak w
świecie przyszłości po katastrofie zagrażającej i nam, wcale nie tak odległej,
jak byśmy chcieli. Anna Nieznaj przeniesie nas w czasie jeszcze dalej i uczyni
świadkiem zagłady na skalę globalną. Aleksandra Zielińska wtajemniczy nas w
sekrety tego intymnego, osobistego końca świata i uświadomi, jak niewiele
trzeba, by się dokonał. Podobnie Agnieszka Hałas, choć tam również zaprezentowano
„cudowne” remedium, a jednocześnie jest to dla mnie opowieść o przenikaniu
światów…
Bo tak, mamy też takie…
Najbardziej dosłownie do tematu podeszła chyba Milena Wójtowicz, przedstawiając
właśnie trochę baśniowe, trochę łotrzykowskie zestawienie takich dwóch,
teoretycznie wykluczających się rzeczywistości. Marta Kisiel wywołuje ciary,
prezentując to, czego wszyscy się zawsze po trochu baliśmy i to, na czym bazuje
tak wielu twórców horrorów. Podobną atmosferę wyczujemy w opowiadaniu Anny
Kańtoch. Dla równowagi dostajemy też humorystyczną opowiastkę osadzoną w uniwersum
Anety Jadowskiej, będącym idealnym tłem dla urban
fantasy. Poczytamy też rozmaite historie łączące świat przedstawiony z różnie
pojmowanymi zaświatami, jak choćby w zahaczającym o magię nekromancką tekście
Martyny Raduchowskiej. Nekromanta w dosyć nieoczekiwanym towarzystwie pojawia
się również u Magdy Kubasiewicz.
Kupiłam nie tylko samą książkę. Wydawnictwo wpadło na znakomity pomysł stworzenia specjalnego zestawu, w skład którego wchodzi oczywiście antologia, ale także magnetyczna zakładka, klimatyczny notesik i niezbędna wielu osobom chusteczka do czyszczenia okularów. Zdecydowanie polecam!
Każdy tekst nasycony
jest unikalnym, ale niemal namacalnym klimatem. Urzekło mnie także, że są
doskonale zamknięte. Oczywiście, kiedy ma się do czynienia z tą formą narracji,
zawsze pozostaje lekki niedosyt, apetyt na więcej, ale zawsze boję się tego, że
opowiadanie zakończy się nieoczekiwanie, pozostawiając mnie z licznymi
wątpliwościami i znakami zapytania (wynikającymi raczej z kiepsko zaplanowanej
fabuły i skrótowości, nie z zamierzenia autora - to zupełnie inna bajka). Nie
tutaj. Wszystkie są odmienne, ale wszystkie są napisane w sposób wyjątkowo
sprawny, co też nie zdarza się aż tak często.
Tę różnorodność
widać również na okładce – elementy zdobiące tytuł, będący jednocześnie nazwą
znakomitego autorskiego grona, są cudownie liczne i niemal każde kompletnie z
innej parafii, także po części stylistycznie, zapowiadając ten smaczny miszmasz
na kartach książki. Zresztą, szata graficzna Hardej Hordy jest naprawdę przyjemna dla oka, a już sam dotyk
okładki sprawia, że chce się tę pozycję mieć u siebie w biblioteczce (tłoczone
litery, kocham tłoczone litery…). Cóż mogę rzec więcej? Chcecie odbyć rozliczne
wyprawy do wielu światów? Sięgnijcie po Hardą
Hordę i dajcie się ponieść kobiecej wyobraźni, odkrywającej tak niesamowite
rzeczy.
Harda Horda. Antologia opowiadań, wyd. SQN, Kraków 2019.
Świetna antologia :) Już czekam na kolejny projekt dziewczyn.
OdpowiedzUsuńJa też :) Mam nadzieję, że post o kotach nie był li i jedynie postem primaaprilisowym!
UsuńFajnie, że napisałaś o tej książce, jestem jej bardzo ciekawa :) Książki pisane przez kobiety zazwyczaj podobają mi się bardziej, a i motyw przewodni opowiadań brzmi interesująco.
OdpowiedzUsuńNajbardziej ciekawi mnie Zielińska, czytałam jej opowiadania pt: "Kijanki i kretowiska" i byłam zafascynowana, świetny, taki trochę "ponury" styl, budowanie napięcia, uczucie niepokoju, które pozostaje w czytelniku, no po prostu świetna pisarka. Tylko zdziwiło mnie, że należy do grupy fantastek, te opowiadania to raczej literatura obyczajowa.
W każdym razie, przeczytam całość z ciekawością, zwłaszcza że jak dotąd, wszędzie widzę dobre opinie :)
O, to ja po to z przyjemnością sięgnę, bo kompletnie nie znam Zielińskiej - dzięki za polecankę :)
Usuń